„Albert był jak książę z bajki, ale zmienił się w mój największy koszmar. Dostawało mi się nawet za zbyt słoną zupę”

Kobieta w kuchni fot. iStock by Getty Images, Charday Penn
„Nie pozostawało mi nic innego, jak płakać razem z moim synkiem. Z czasem coraz mocniej się wycofywałam, dużo częściej po prostu nic nie mówiłam, udając, że nie docierają do mnie te obelżywe słowa. Moim jedynym szczęściem był ukochany Tomaszek”.
/ 07.08.2024 13:15
Kobieta w kuchni fot. iStock by Getty Images, Charday Penn

Albert smacznie spał na sofie w pokoju dziennym, pochrapując głośno. Rzuciłam okiem i po cichu przemknęłam do kuchni. Niech sobie śpi ile wlezie, przynajmniej będzie cisza. Bo jak już nie spał, to ciszy mogło nie być. Miałam co do tego silne przeczucie. Zaparzyłam kawę, usiadłam przy stole. Dopiero szósta rano, a ja już czułam się wykończona.

Nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę, że wczoraj znowu zrobił piekło… A jeszcze kilka lat temu był zupełnie inny, chciałam z nim dzielić życie.

No i proszę – życie jak w Madrycie

Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem na domówce u znajomych. Między nami od razu coś kliknęło. Facet był po prostu ciachem, czarował każdą dziewczynę w okolicy. A ja? Taka sobie przeciętna dziewczyna, nic specjalnego. Ale on i tak postanowił zagadać akurat do mnie.

– Hej, co tam? Dobrze się bawisz na imprezie? – zapytał, podając mi piwo.

– Nie za bardzo – odparłam z uśmiechem. – Mało kogo tu znam.

Teraz już znasz mnie. Jestem Albert – przedstawił się, wyciągając dłoń. – Dopiero co przeprowadziliśmy się z moimi rodzicami w te rejony. A jak z tobą?

– Ja tu się wychowałam. Ale niedługo egzaminy końcowe i chyba wyjadę na uczelnię.

– Podobnie jak ja. Może się przejdziemy na zewnątrz?

Opuściliśmy pomieszczenie, kierując się w stronę wyjścia. Zgodnie z zasadami dobrego wychowania, Albert odprowadził mnie pod same drzwi mojego mieszkania, żegnając się poprzez ucałowanie mojej dłoni.

Dzień później, zupełnym przypadkiem, natknęliśmy się na siebie podczas zakupów. Następnego dnia spotkaliśmy się znowu, tym razem na ulicy. Kolejnego ranka czekał na mnie, opierając się o płot przed moim domem. Zaczęło mi świtać, że chyba celowo za mną chodzi, ale było to całkiem przyjemne. Gdy minęło trochę czasu, przedstawiłam go moim rodzicom. Zjawił się na obiedzie, wręczając mamie kwiaty, a tacie jakiś alkohol.

Porządny z niego mężczyzna, nie sądzisz, skarbie? – zagadnął ojciec, kiedy nastał zmrok.

– Chyba masz rację – poczułam, jak policzki mi płoną.

– W takim razie liczę, że między wami się poukłada. Bo dzisiaj ciężko o kogoś takiego jak on, to prawdziwa rzadkość.

Lato minęło w mgnieniu oka, a potem sumiennie uczęszczaliśmy na zajęcia jak przykładni studenci. Byliśmy razem, a będąc już na ostatnim roku studiów, dowiedziałam się, że będziemy mieli dziecko. Ta wiadomość mnie rozbiła, jego zresztą też, bo przecież mieliśmy zupełnie inne zamiary – najpierw skończyć studia, potem znaleźć pracę, a dopiero na samym końcu wziąć ślub i założyć rodzinę. Jednak przeznaczenie chciało inaczej.

Czas płynął, przeminął kolejny rok

Los sprawił, że nasze drogi splotły się na dobre. Byliśmy na siebie poniekąd skazani. Zarówno moi, jak i jego rodzice niezbyt się z tego cieszyli, a jeszcze bardziej zaniepokoił ich fakt, że uparcie odmawialiśmy stanięcia na ślubnym kobiercu. A właściwie to ja się wzbraniałam, bo Albert wraz z rodzicami bardzo naciskali na sformalizowanie związku. Czy już wtedy miałam jakieś złe przeczucia? Nie mam pojęcia. Najważniejsze, że jakoś zaakceptowali naszą decyzję.

Okres ciąży stanowił dla mnie spore wyzwanie. Borykałam się z kiepskim samopoczuciem i notorycznym brakiem energii. Zmuszona byłam przerwać naukę na studiach. Mój partner wciąż uczęszczał na zajęcia, przez co większość dnia spędzałam w samotności w domu rodziców, gdzie zamieszkaliśmy. Snułam się po mieszkaniu, starając się pomagać mamie w domowych obowiązkach, ale z uwagi na osłabienie, praktycznie cały czas leżałam w łóżku.

Nasz syn, Tomek, urodził się o czasie. Opieka nad nim nie należała do najłatwiejszych zadań. Od samego początku nieustannie płakał i krzyczał. Starałam się, jak tylko mogłam, by go uciszyć. Przytulałam go, wszędzie z nim chodziłam, zasypiałam, trzymając go w ramionach. Moja miłość do niego nie znała granic. Wydaje mi się jednak, że Albert miał odmienne nastawienie do tej sytuacji.

– O co mu chodzi, że tak hałasuje? – darł się wniebogłosy kiedy dzieciak zanosił się płaczem.

No przecież to dziecko – próbowałam mu wyjaśnić. – Pewnie kolka go złapała albo chce mu się jeść, pojęcia nie mam.

– To daj mu coś do żarcia, do licha, czy coś, nie dajesz mi spać, a ja muszę zdawać jutro ten cholerny egzamin!

Znowu podawałam mu jedzenie, przytulałam, nosiłam na rękach i nuciłam kołysanki. O poranku ledwo kontaktowałam, ale najwidoczniej egzamin Alberta był ważniejszy od dziecka. Moja mama wspierała mnie, jak tylko potrafiła. Opiekowała się bobasem, abym zdołała przespać się choćby godzinkę, gotowała obiady. Dostrzegałam, że nie jest zadowolona, słysząc nasze sprzeczki, jednak nic nie mówiła.

Mama nagle podupadła na zdrowiu

Albert obronił dyplom i rozpoczął pracę w centrum, a ja zajmowałam się prowadzeniem domu i opieką nad naszym maluchem. Z każdym kolejnym dniem zauważałam jednak pewne zmiany. Mój ukochany przestał okazywać mi czułość i zaangażowanie. Pojawiał się w mieszkaniu wyłącznie z konieczności. Zrobił się opryskliwy i nieprzyjemny. Miał do mnie coraz więcej pretensji o byle co.

Pomidorowa po raz kolejny? Mam już jej dość! – denerwował się.

– Wydawało mi się, że to twoja ulubiona zupa – westchnęłam z rezygnacją.

– Kiedyś tak, ale po raz setny już mi nie smakuje. Może byś się trochę postarała? Przygotowała coś bardziej egzotycznego?

– Skarbie, nasz synek nie może jeść takich rzeczy, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. To powoduje u niego dolegliwości żołądkowe.

Ciągle tylko dziecko i dziecko... Czy w ogóle pamiętasz o mojej obecności w tym domu? Ja również mam swoje wymagania. Poza tym, uspokój go jakoś, bo muszę się skupić na robocie!

– Dziecko płacze, bo rosną mu ząbki – starałam się wytłumaczyć zachowanie Tomka.

– To idź z nim do łazienki albo podaj mu jakieś leki! Tego zawodzenia naprawdę nie sposób znieść!

Takie sytuacje doprowadzały mnie do łez, podobnie jak mojego malutkiego synka. Z każdym dniem coraz bardziej się wycofywałam, znacznie częściej po prostu siedziałam cicho, starając się nie słyszeć tych wszystkich przykrych słów kierowanych w moją stronę. Wtedy jedynym powodem do radości był mój ukochany Tomaszek.

Niedługo później pojawiły się kolejne problemy, jeszcze poważniejsze niż wcześniej. Moja mama nieoczekiwanie podupadła na zdrowiu. Lekarze zdiagnozowali nowotwór w zaawansowanym stadium – medycyna była bezsilna, zostało jej najwyżej kilka miesięcy życia. W pół roku później na cmentarzu spoczął również mój tata – dopadł go wylew, odszedł nagle, praktycznie z dnia na dzień. Musiałam radzić sobie sama. No, może nie do końca sama, bo przecież był jeszcze Albert i nasz mały synek, ale mój mąż zmienił się nie do poznania. Już mu nie wystarczało ciągłe krytykowanie i wyzywanie mnie.

Pierwszy policzek zapamiętam do końca życia

Nigdy nie zapomnę momentu, gdy to się wydarzyło po raz pierwszy. Krzątałam się po kuchni, szykując klasyczną zupę pomidorową, głównie dla siebie i Tomka. Albert wpadł do mieszkania niczym huragan, wyraźnie czymś rozjuszony. Nie zdołałam nawet spytać, co się stało, bo zwyczajnie zbliżył się do mnie i mnie spoliczkował. A gdy tylko dostrzegł miski z zupą na blacie, wręcz oszalał. Jedna z nich została ciśnięta o ścianę, a ja oberwałam następny, solidny policzek.

– Znowu ta paskudna zupa?! – ryknął na całe gardło. – Robi mi się niedobrze, jak na to patrzę!

– Ciszej, błagam, Tomek wszystko słyszy – usiłowałam się wytłumaczyć, masując opuchniętą twarz.

Nic mnie ten smarkacz nie obchodzi! – odepchnął chłopca bez cienia delikatności. – I ty też! Chyba upadłem na łeb, że się z tobą związałem! – dalej wrzeszczał.

– Albert, tak dalej być nie może… – starałam się go ułagodzić. – Spójrz tylko, co tu się wyprawia. On się trzęsie ze strachu, ja tak samo…

– No to trzęś się dalej! Mam was powyżej uszu! – wypadł z domu jak oparzony.

Chyba z godzinę pocieszałam Tomka, aż w końcu zmęczony płaczem zasnął. Do mnie sen nie przychodził.

Początkowo krążyłam po domu, a później położyłam się do łóżka. Zastanawiałam się nad tym, jakim człowiekiem stał się mój mąż i co było powodem jego zachowania. Najbardziej doskwierało mi poczucie osamotnienia. Nie było już rodziców, na których wsparcie mogłam liczyć, ani bliskich koleżanek, którym mogłabym się wygadać.

Po tygodniu nieobecności męża nadal targały mną wątpliwości. Dopiero gdy mój synek znowu zbudził się z krzykiem, dygocząc z przerażenia, postanowiłam działać. Zaczęłam szukać w sieci organizacji wspierających kobiety borykające się z takimi kłopotami jak ja. W jednej z nich zapewnili mnie, że mogę liczyć na wsparcie. Poprosiłam sąsiadkę o opiekę nad synkiem przez parę godzin i udałam się do pobliskiej miejscowości. Spotkałam się tam z panią Heleną. Okazała się tak sympatyczna, że od razu wszystkie bariery runęły i wybuchnęłam płaczem jak dziecko.

– Spokojnie, nie martw się – przytulała mnie niczym dziecko. – Nie ty jedna masz taki problem. Jeżeli chcesz, możesz przenieść się do naszego domu. Zapewnimy ci kąt dla ciebie i maleństwa, później znajdziesz sobie zajęcie, zaczniesz żyć w tym mieście albo gdzieś indziej.

– Ale co zrobię, jak mnie znajdzie?

– No raczej to zrobi, ale będziesz mieć adwokatów po swojej stronie. Nie wzięliście ślubu, więc masz prawo złożyć wniosek do sądu o ograniczenie jego praw jako ojca. Z tego, co mówiłaś wcześniej, mieszkanie jest twoje, zgadza się? Możesz je sprzedać i będziesz mieć pieniądze na początek. Kupisz sobie coś nawet na drugim końcu kraju, a jak sąd stwierdzi, że on cię prześladuje, to mu zabroni się do ciebie zbliżać.

Wróciłam do domu w nieco lepszym humorze

– Koniec z tymi strachami, synku. Daję ci słowo – wyszeptałam, gdy Tomek zasypiał.

Po upływie doby spakowałam niezbędne rzeczy i udałam się do placówki rekomendowanej przez panią Helenę. Przebywaliśmy w tym miejscu przez dwa miesiące. W międzyczasie dopięłam na ostatni guzik kwestię sprzedania mieszkania. Na moje szczęście prędko pojawił się nabywca. Wreszcie dysponowałam gotówką i pozytywnymi widokami na przyszłość.

Dodatkowo wniosłam pozew do sądu. Albert, rzecz jasna, wściekał się niczym opętany – raz błagając, innym razem wygrażając, lecz pomimo tego byłam zdecydowana tym razem nie odpuścić.

Niełatwo przyszło mi wyjechać z domu i okolicy, w której się wychowałam, ale zdawałam sobie sprawę, że nie mam wyboru. Nabyłam niewielkie lokum w mieścinie położonej dwieście kilometrów dalej. Obecnie pozostaje mi czekać na moment, gdy sąd wyda postanowienie.

Nadal odczuwam lęk i każdego wieczoru zerkam przez okno, sprawdzając, czy przypadkiem nie czeka na zewnątrz. Mimo to mam pewność, że podjęłam właściwą decyzję. Po części dla mnie samej, ale głównie z myślą o nim. O moim najdroższym syneczku. Zauważam zresztą, że stał się bardziej opanowany. Już nie budzi się z krzykiem. To wszystko dla ciebie, skarbie, już nie musisz się obawiać, poradzimy sobie – przechodzi mi przez myśl za każdym razem, gdy go przytulam. I głęboko w to wierzę.

Anna, 27 lat

Czytaj także:
„Byliśmy zgodną parą, dopóki nie pojechaliśmy na urlop we dwoje. W połowie wakacji brałam nogi za pas”
„Tyram na pełnych obrotach, a mój mąż wyleguje się przed ekranem. Kumpela uknuła, jak poderwać go do tańca z mopem”
„Mąż twierdził, że moje hobby to strata czasu. Najlepiej jakbym nie ruszała się z domu i trenowała pilates przy garach”

Redakcja poleca

REKLAMA