„30 lat gotowałam i prałam brudne gacie męża, by ten mógł robić karierę. W nagrodę wykopał mnie ze swojego życia”

załamana matka fot. iStock, Moyo Studio
„Dorobiliśmy się domu w dobrej dzielnicy i drogiego samochodu, dzieciaki pokończyły studia na prestiżowych uczelniach. Nie mogłam więc narzekać. Szczególnie że dzięki mężowi nigdy nie musiałam iść do pracy”.
/ 18.09.2024 14:23
załamana matka fot. iStock, Moyo Studio

Właściwie wszystko miałam już przygotowane: stół nakryty, pieczeń dochodziła w piekarniku. Pozostało mi tylko czekać na powrót męża. Jednak Marcin się dzisiaj spóźniał… Znowu. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Byłam wyrozumiałą żoną – w końcu mąż miał poważne stanowisko w firmie. Nic więc nie mówiłam na jego częste wyjazdy, choć nie za bardzo podobało mi się to, że od pewnego czasu prawie nie bywał w domu.

No ale zarabiał nieźle, przez całe trzydzieści lat naszego małżeństwa utrzymywał rodzinę. Dorobiliśmy się domu w dobrej dzielnicy i drogiego samochodu, dzieciaki pokończyły studia na prestiżowych uczelniach. Nie mogłam więc narzekać. Szczególnie że dzięki mężowi nigdy nie musiałam iść do pracy. Zajmowałam się domem, przy trójce pociech było co robić.

Marcin pochodził ze starej, mieszczańskiej rodziny, dbałam więc o wystrój domu tak, jak on sobie tego życzył. Ciągle szyłam nowe firanki, zazdrostki, poduchy na sofy i kanapy. Nieraz się śmiałam, że w upiększaniu mieszkania doszłam do takiej perfekcji, że mogłabym nawet otworzyć galerię z pięknymi, użytecznymi rzeczami. Ale to były tylko myśli. Marcin zarabiał na wszystko sam i z rozmów z nim wynikało, że chciał, by tak zostało.

Wyszłam za niego, gdy tylko zdałam maturę

Niedługo potem urodził się nasz syn i zanim dobrze zaczął chodzić, byłam już w ciąży z bliźniaczkami. Mogłam więc wybić sobie z głowy pomysł, by iść na studia. Poświeciłam się domowi, a Marcin robił karierę. Wspierałam go, jak mogłam. Uważam, że byłam dobrą żoną. Kiedy wracał do domu zmęczony, niemal ścierałam kurz spod jego stóp. Usługiwałam mu i pilnowałam, aby dzieci zanadto nie przeszkadzały mu w odpoczynku.

I nie przejmowałam się, że moje koleżanki nazywały mnie kurą domową, która nie ma własnych ambicji ani marzeń. Byłam dumna z tego, że udało mi się stworzyć ciepły i bezpieczny dom. Nasze dzieci nie musiały biegać z kluczem na szyi, Marcin mógł spokojnie zająć się własną karierą. To wystarczało mi do szczęścia, chociaż gdzieś po drodze zagubiły się moje własne pragnienia.

Lecz teraz, gdy wszystko już osiągnęliśmy, a dzieciaki były na swoim, miały własne rodziny, mąż mógłby trochę zwolnić. Nie byliśmy najmłodsi, czas odpocząć, zacząć trochę korzystać z życia. Spędzać więcej czasu razem, na przyjemnościach. Takie właśnie rozważania snułam, kiedy tamtego dnia rozkładałam sztućce na stole, czekając, aż pieczeń dojdzie.

Myślałam, że umrę ze wstydu

Pomyślałam, że może w następny weekend udałoby mi się namówić męża na wyjazd w góry. Dwa dni lenistwa, spacerów po zaśnieżonym lesie, może jakiś kulig, a wieczór spędzilibyśmy w knajpce, przy muzyce. Lubiłam tańczyć, ale od tak dawna nie było okazji…

Te rozmyślania przerwała mi melodyjka w mojej komórce. Dzwonił Marcin.

– Nie czekaj dziś na mnie, zanocuję w hotelu – powiedział bez wstępów. – Nie będę tłukł się po nocy tyle kilometrów.

– A kiedy wrócisz? – spytałam.

– Powinienem być jutro po południu – odparł krótko i rozłączył się.

Przez moment stałam jeszcze z komórką przy uchu, myśląc, że co prawda Marcin nigdy nie był specjalnie wylewny w okazywaniu uczuć, ale ostatnio zrobił się wyjątkowo oschły. I teraz nie powiedział nawet, że mnie całuje. To pewnie wina przemęczenia. Tym bardziej postanowiłam namówić go na weekend w górach.

Nazajutrz przed południem postanowiłam zrobić większe zakupy. Zbliżał się weekend, więc wybrałam się do osiedlowej sieciówki. Po godzinie jeżdżenia wózkiem po sklepie stanęłam przy kasie i podałam kasjerce kartę. Patrzyłam, jak dziewczyna wprowadza ją do terminalu, myśląc o tym, że może upiekę dzisiaj przekładaniec. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kasjerka coś do mnie mówi.

– Chyba na karcie jest za mało środków – stwierdziła, oddając mi ją.

– To niemożliwe – pokręciłam głową. – Niech pani jeszcze raz spróbuje.

Spróbowała. Nic z tego. Oddała kartę

– Niestety, nie działa – powiedziała. – Musi pani dopłacić gotówką.

– Ale… jak to możliwe? – zdenerwowana wyciągnęłam portmonetkę, jednak było w niej zaledwie kilkanaście złotych. – Zawsze płacę kartą, poza tym nie mam przy sobie takiej gotówki – wskazałam wzrokiem na piętrzące się w wózku zakupy. – Niech pani jeszcze raz spróbuje. Na pewno zaszła jakaś pomyłka

Chociaż stojący za mną inni klienci zaczęli sarkać niecierpliwie, dziewczyna ponownie włożyła kartę w terminal, ale sekundę później oddała mi ją i tym razem nie miałam już odwagi protestować.

Krew napłynęła mi do twarzy, zrobiło mi się tak strasznie wstyd… Przepraszając kasjerkę, sięgnęłam po telefon, musiałam zadzwonić do męża. Mieliśmy przecież wspólne konto w banku.

– Jestem w supermarkecie, coś nie tak jest z naszą kartą, kasjerka mi ją zwróciła – powiedziałam szybko; nie chciałam mu przeszkadzać, może miał jakieś spotkanie. – Nie ma na niej prawie wcale środków…

– No nie ma – przerwał mi oschle.

– Ale jako to? – ze zdumienia prawie nie mogłam mówić. – Nie rozumiem.

– Porozmawiamy, jak wrócę do domu – głos męża brzmiał obco, jakby mówił do mnie zupełnie inny, nieznany mi człowiek.

– Przecież ja muszę zapłacić za zakupy teraz, a poza tym to nasza wspólna karta i powinieneś… – zabrakło mi słów.

– To już tylko twoja karta – odparł mąż. – A konto jest moje. To ja zarabiam, a zakupy zwróć, jak nie masz na nie kasy.

Nie rozumiałam tego, co się działo

Nie wierzyłam własnym uszom. Czerwona ze wstydu jeszcze raz przeprosiłam kasjerkę i zostawiłam wózek z zakupami. Ze łzami w oczach i ściśniętym sercem wróciłam do domu. Co się mogło stać? Dlaczego Marcin rozmawiał ze mną w taki sposób? Nigdy nie mówił takim tonem, nawet w złości. Czasem zdarzyło mu się krzyknąć, kiedy się zdenerwował, ale ten zimny, pozbawiony emocji ton...

Sama nie wiem, jak doczekałam jego powrotu do domu. Dzwoniłam wiele razy, ale komórkę miał wyłączoną.

– Co ty wyrabiasz?! – krzyknęłam, gdy wreszcie przyjechał. – Żarty sobie jakieś robisz, czy co? To nie prima aprilis!

– Porozmawiajmy spokojnie – zerknął na zegarek. – Mam jeszcze trochę czasu.

– Jakiego znowu czasu? – spojrzałam na niego coraz bardziej zdumiona. – Dopiero przyjechałeś i znowu wyjeżdżasz?

– Wyprowadzam się – odparł krótko. – I bardzo cię proszę, nie rób scen, w końcu jesteśmy ludźmi na pewnym poziomie.

Nogi się pode mną ugięły

Wszystko działo się tak szybko i nieoczekiwanie. Prędzej bym się spodziewała trzęsienia ziemi niż tego… Dlaczego on mi to wszystko mówił? Przecież był moim mężem!

– Marcin, ja nic z tego nie rozumiem… – z ogromnym trudem powstrzymałam drżenie głosu. – Co się dzieje?

– Posłuchaj – patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, oczy mu rozbłysły. – Mam  już ponad pięćdziesiąt lat i najwyższy czas, żebym coś zmienił w swoim życiu. A co mnie czeka przy tobie? Obiadki, kanapa z tymi twoimi poduchami przy kominku, paplanie o nowych zazdrostkach w oknie…

– Myślałam, że ci to odpowiada, że to wszystko lubisz, nasz dom… – zaczęłam, ale on mi natychmiast przerwał.

– Lubiłem – powiedział ostro. – Ale mogę przecież mieć całkiem nowe, ekscytujące życie. Nawet dzieci jeszcze.

– Co ty wygadujesz? – jęknęłam przerażona. – Jakie dzieci, zwariowałeś?!

– Mam kogoś, jesteśmy razem od pół roku – uciekł spojrzeniem w bok. – Ewa ma trzydzieści lat. Przy niej odżyłem, poczułem się mężczyzną – mówił szybko, z coraz większym podnieceniem. – Proszę cię, zrozum i pozwól mi odejść. Zostawię ci dom i trochę pieniędzy, ale powinnaś wreszcie zacząć sama na siebie zarabiać.

Przecież ja nic nie potrafię...

Tamtego popołudnia mój świat się zawalił. Wszystko, co dotąd budowałam, runęło jak domek z kart. A przecież sądziłam, że ma silne fundamenty… Miłość i zaufanie. Przez całą noc zastanawiałam się, czy warto było przez tyle lat kochać męża tak bardzo, żeby poświęcić swoje marzenia i pragnienia, dla dobra domu i rodziny… Dla mężczyzny, który po tylu latach małżeństwa zostawił mnie z dnia na dzień. Bo chciał mieć nowe życie, bo czuł się jeszcze młody i przestało mu odpowiadać to, co robiłam dla naszego małżeństwa. Dla niego.

Teraz była przy nim inna kobieta. Wzgardził mną, bo ona oferowała mu swoją młodość, swoje ciało i seks. I pewnie nie miała żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego, że niszczy czyjeś szczęście, że gdzieś tam zostaje stara żona, której już nic w życiu dobrego nie czeka…

Nie miałam nawet środków do życia. Marcin zostawił mi co prawda dom, z którego zabrał tylko trochę mebli, książki i sprzęt, lecz to było wszystko. Uważał, że postąpił sprawiedliwie, bo przecież „on  przez tyle lat mnie utrzymywał”. Pocieszył mnie też, że mimo mojego wieku powinnam jeszcze znaleźć jakąś pracę. Bez zawodu i doświadczenia? Wolne żarty…

Młodzi, wykształceni ludzie mieli trudności ze znalezieniem pracy, więc, co tu mówić o mnie! Poza tym ja nic nie umiałam. Całe moje dorosłe życie spędziłam na wychowywaniu dzieci, dbaniu o dom, gotowaniu dla męża… I teraz bałam się, że utonę w tym swoim nowym życiu, do którego nie byłam przygotowana, niczym w jakimś grząskim bagnie. Tak, czeka mnie już tylko samotna śmierć…

– Nawet tak nie myśl, mamo! – Paweł, mój syn, przytulił mnie mocno i pozwolił, abym wypłakała się w jego koszulę. – Nigdy bym nie przypuszczał, że ojcu odbije na stare lata – westchnął. – Mamo, my ci przecież pomożemy, nie jesteś sama.

– Wiesz co, jak chcesz mi pomóc, to załóż jakąś knajpę. I zatrudnij mnie do obierania ziemniaków, bo tylko tyle potrafię… – wydusiłam z siebie, wycierając nos.

– Mamo, nie jest tak źle – powiedziała Isia, moja córka. – Nie musisz obierać ziemniaków, żeby zarobić na życie.

– Zresztą pozwiesz ojca o alimenty, należą ci się jak psu miska – dodał syn.

Dzieci przyjechały następnego dnia

Dzieci przyjechały do mnie zaraz następnego dnia, po tej koszmarnej nocy, którą przesiedziałam w fotelu, bojąc się położyć do pustego małżeńskiego łoża. Tysiące czarnych myśli kłębiło mi się w głowie przez te długie samotne godziny. Pierwsza, odrobinę jaśniejsza, pojawiła się dopiero po rozmowie z moimi pociechami, które przekonywały mnie, że na Marcinie świat się nie kończy.

– Ale przecież ja niczego nie potrafię robić… – mówiłam im. – Nie mam żadnego konkretnego zawodu. Gdzie ja znajdę pracę? Przez całe swoje życie tylko sprzątałam, gotowałam, upiększałam dom, wychowywałam dzieci…

– Nie tylko tyle, ale aż tyle – przytuliła mnie Maja, druga córka. – To bardzo wiele i nie każdy to potrafi, mamuś.

– Tylko na co mi się to teraz przyda? – wskazałam piękne, lniane poduchy, które poszyłam na niedawne święta.

– No właśnie! – zawołała Majka. – Nie musisz obierać ziemniaków. Możesz dalej szyć te swoje poduszki, ale za pieniądze…

I zaczęła opowiadać o swojej przyjaciółce, która otworzyła właśnie sklep na starówce z niebanalnymi pamiątkami, obrazami, rzeźbami, ceramiką i ze sztuką użytkową. A te moje artystyczne poduszki, które sama projektowałam ze starych zasłon czy resztek tkanin, kupowanych na wysprzedażach za niewielkie pieniądze, na pewno będą miały branie u klientów.

– Tam przychodzą prawie sami zagraniczni turyści, oni lubią takie rzeczy – dodała córka. – A poza tym możesz szyć różne maskotki, takie przytulanki, szmaciane lalki. Pamiętasz, jak nam je robiłaś? Żadna z moich koleżanek takich pięknych nie miała, tylko zwyczajne, ze sklepu.

I nagle po raz pierwszy od rozmowy z mężem wstąpiła we mnie nadzieja. Oczami wyobraźni zobaczyłam to, o czym mówiła Majka, i... uśmiechnęłam się.

– Naprawdę myślisz, że mogłabym to robić? – popatrzyłam na nią niepewnie.

– Jasne, zaraz wejdziemy na internetowe aukcje, poszukamy ładnych i tanich tkanin, wkłady do poduszek też można kupić za grosze u producenta – podeszła do biurka, otworzyła komputer. – Mamo, nie siedź tak, tylko bierzemy się do roboty.

A potem okazało się, że mały Jerzyk, synek Pawła, nie może chodzić do przedszkola, bo często choruje, więc lepiej dla niego było pozostawić go w domu. Więc syn z synową zdecydowali się na opiekunkę. I przyszli z tym do mnie.

– Nie będziemy szukać nikogo obcego – powiedział Paweł. – Przecież ty będziesz dla niego najlepszą opiekunką, mamo. Wychowasz go tak jak nas. Zresztą Jerzyk cię uwielbia. A my ci zapłacimy normalną stawkę. Taką, jak komuś z firmy.

– Co ty mówisz?! – oburzyłam się, a jednocześnie ucieszyłam, bo wnuczek był moim oczkiem w głowie. – Przecież nie wezmę pieniędzy od własnych dzieci!

– Okej, ale my chociaż opłacimy ci media – powiedział stanowczo syn. – A jak się nie zgodzisz, to szukamy opiekunki…

– W porządku, zgadzam się – przerwałam mu i roześmiałam się chyba pierwszy raz, odkąd Marcin odszedł.

Szyłam poduszki i zabawki, które sama projektowałam

I nawet nie przypuszczałam, że będą mieć takie powodzenie wśród klientów. Dlatego musiałam założyć firmę – znowu dzieci mi pomogły. Bywało, że od maszyny do szycia odchodziłam w nocy, bo czasu mi brakowało na wszystkie zamówienia przyjaciółki córki. Zwłaszcza że już opiekowałam się nie tylko Jerzykiem, ale i synkiem koleżanki Isi. Moje życie nabrało sensu, a ja już miałam z czego żyć.

W moim nowym życiu nie było już Marcina, a jednak nie czułam się odtrącona ani nieszczęśliwa. Przeciwnie, odnalazłam się na nowo – dzięki własnym dzieciom. Zrozumiałam wtedy, że te trzydzieści lat małżeństwa nie poszły jednak na marne. Warto było poświecić swoje marzenia o karierze, bo dzięki temu wychowałam troje wspaniałych, dobrych ludzi, którzy zawsze pomogą mi w potrzebie.

– Mamo, to nie ty przegrałaś swoje życie, tylko ojciec – powiedział mi kiedyś Paweł. – A jako mama osiągnęłaś mistrzostwo świata. Powinniśmy ci z dziewczynami wystawić certyfikat.

I to jest dla mnie najważniejsze: wsparcie i uznanie moich dzieci. I oczywiście wszystkich ludzi, którzy kupują i chwalą moje poduszki i zabawki. Mąż mnie odtrącił, bo, jak twierdził, nie czeka go już przy mnie nic dobrego; zaczął nowe życie. Ale dziś ja także radzę sobie nieźle i… jestem szczęśliwa.

Barbara, 58 lat

Czytaj także:
„Wieczory z mężem są nudne i obowiązkowe jak raporty w pracy. Gnijemy w domu, bo szkoda mu na mnie kasy”
„Dwa razy pomogłam kumpeli znaleźć pracę. Gdy podsłuchałam, co opowiada szefowi na mój temat, nie mogłam w to uwierzyć”
„Straciłam głowę dla ucznia, choć wzbraniałam się przed zakazaną miłością. Gdy wzięliśmy ślub, rodzice się mnie wyrzekli”

Redakcja poleca

REKLAMA