„Po dwóch rozwodach i chorobie czułam, że czeka mnie już tylko cmentarz. Chłopak córki sprawił, że znów chce mi się żyć”

uśmiechnięta kobieta fot. iStock by Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou
„Cała moja fizyczna atrakcyjność zniknęła, czułam się bezużyteczna i wypalona, zupełnie do niczego. Moją dawną urodę pochłonęła walka z chorobą. Wyniszczyła mnie. Skóra zrobiła się starcza, oczy straciły blask. Co się stało z moim pięknym dekoltem, z którego byłam dumna?”.
/ 07.10.2024 15:10
uśmiechnięta kobieta fot. iStock by Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou

Tyle się mówi na temat piękna… Że najważniejsze jest to ukryte, które nosimy w sobie. Ciekawe więc, dlaczego wszyscy gonimy za tym, które jest zewnętrze i oczywiste?! Kiedy jesteśmy piękni i o tym wiemy, daje nam to niesamowitą siłę. A gdy czujemy się nieatrakcyjni, często odbiera nam to nawet chęć do życia. No bo czy jeszcze spotka nas coś dobrego, skoro nie przyciągamy ludzkich spojrzeń? Kiedy cały świat odwrócił się do nas plecami?

Tamtego lata właśnie tak się czułam… Cała moja fizyczna atrakcyjność zniknęła, czułam się bezużyteczna i wypalona, zupełnie do niczego. Miałam 53 lata i za sobą ciężką chorobę, którą mój organizm pokonał, mobilizując wszystkie swoje siły. Moją dawną urodę pochłonęła walka o zdrowie. W dodatku pięćdziesiątka to dla kobiety ciężka sprawa. Coś się definitywnie kończy, trudno jest zaczynać wszystko od nowa, bo właściwie po co i dla kogo?

Czułam się nieatrakcyjna

Kiedy w wieku 31 lat się rozwodziłam, miałam jeszcze w sobie tyle pary, aby podjąć walkę o swoje szczęście. Poznałam Marka, urodziłam mu dziecko. Moje drugie małżeństwo skończyło się, zanim zachorowałam. Podejrzewam zresztą, że stresy związane z rozwodem mogły przyspieszyć atak choroby. Wiadomo, co się dzieje, gdy kumulujemy w sobie złe emocje. A ja musiałam je ukryć przed dorastającą córką i pięć lat od niej starszym synem, który kończył właśnie studia. Nie chciałam, aby dzieci zajmowały się moimi sprawami. Wydawało mi się zresztą, że przejdę przez rozwód jak burza – przecież ja także go chciałam.

Jednak tej choroby wcale nie zapraszałam do swojego życia… Sama w nie wtargnęła, ładując się z buciorami. Wyniszczyła mnie. Choć nie wypadły mi włosy, skóra zrobiła się starcza, oczy straciły blask. „Co się stało z moim pięknym dekoltem, z którego byłam dumna? – myślałam. – Nie ma go! Nie ma też krągłych ramion i piersi jak jabłuszka. Czym więc wabić facetów, jak rozsiewać czar? Czuję się tak, jakbym nosiła czador, za którym ukrywają się muzułmanki. Jestem dla mężczyzn niewidoczna”.

Moja córka w końcu zauważyła, co się ze mną dzieje.

– Mamo, jesteś piękna! – zaczęła mi powtarzać i znosić przy okazji każdej wizyty jakieś jedwabne, kolorowe szaliczki.

Pomysł był stary jak świat: miałam owijać nimi szyję, bo taki szaliczek od razu ożywia cerę. Sęk w tym, że mnie to jeszcze bardziej dołowało… Bo utwierdzało w przekonaniu, że bez tych jedwabi i woalów jestem nijaka, przezroczysta, nieatrakcyjna!

Dzieci wyciągały mnie z domu

Moje dzieci są dobre i bardzo mnie kochają. Wiem, że z niepokojem patrzyły, jak się zamykam w sobie. Starały się wyciągać mnie z domu na wszelkie sposoby. A to do kina, a to na koncert. Pewnego dnia Ewa zabrała mnie na wernisaż swojego kolegi.

– Jest początkującym fotografem – powiedziała mi, a z tonu jej głosu wyczytałam od razu, że chłopak nie jest jej obojętny.

Najwyraźniej była nim zafascynowana. Wystawa urządzona w budynkach po jakiejś dawnej wywarła na mnie wielkie wrażenie. Chłopak fotografował przyrodę i te wszystkie fascynujące kwiaty, pszczoły i motyle na tle chropawych ceglanych ścian wyglądały magicznie. Czyste piękno zaklęte w papierze fotograficznym. Fotograf okazał się skromnym, miłym chłopakiem. Chociaż od wszystkich zbierał gratulacje, to nie miał w sobie nic z gwiazdora. Spodobał mi się, ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że odmieni moje życie...

Mieliśmy domek na wsi

Po drugim rozwodzie został mi skromny domek na wsi. Kiedyś planowaliśmy z mężem, że spędzimy w nim emeryturę, ale teraz wiem, że tak się nie stanie. Miałam nawet taki przebłysk, aby dom sprzedać, jednak dzieci się postawiły. O ile wcześniej nie lubiły tam jeździć, bo daleko i nudno na wsi, o tyle w pewnym momencie doceniły jego urok i to, że daje możliwość ucieczki od zgiełku miasta. Chyba po prostu dorosły, dojrzały.

W ten sposób domek stał się naszą odskocznią. Od pewnego czasu Ewa i Tomek jeżdżą tam bardzo chętnie, bo zapraszają znajomych – ludzie śpią w dwóch pokoikach pokotem, na materacach. Ale zawsze uzgadniają ze mną, czy przypadkiem nie mam ochoty akurat tam wypoczywać. Wiedzą, że lubię ciszę i spokój. Ostatnio jednak jakoś się z Ewą nie dogadałyśmy…

I kiedy przyjechałam, od razu zorientowałam się, że ona także tam jest. Nie sama. W zlewie stały dwa kubki, dwa talerze. Na podłodze w pokoju natrafiłam na wielką torbę ze sprzętem fotograficznym. A więc przeczucie mnie nie myliło – coś łączyło moją dwudziestoletnią córkę z tym fotografem od motyli! Poczułam się niezręcznie i już chciałam wyjść, aby zostawić ich samych, kiedy oboje stanęli w drzwiach.

Czułam się niezręcznie

– Mamuś! – Ewa rzuciła się, aby mnie pocałować; nie wyglądała na niezadowoloną z mojego widoku, chłopak zresztą także.

Nawet nie chcieli słyszeć o tym, żebym wracała do miasta. Zostałam. Okazali się przemiłym towarzystwem. Moja córka przy Bartku była taka wyciszona… Wyraźnie szczęśliwa. A on chodził i fotografował. Zajęty był swoją pasją i Ewą – sama nie wiem, którą bardziej. Od razu rzucało się oczy, że jest w mojej córce zakochany. Patrzyłam na nich z radością i tylko czasami wkradały się w moje serce czarne myśli i gorzki żal, że mnie już nic takiego nie spotka.

„Takie uczucie to nie dla mnie, tylko dla nich – pięknych i młodych. Ja już jestem jak ten pociąg na bocznicy. Niby jeszcze potrzebna, ale już zapomniana…”.

Uciekałam więc do swojego pokoju, udając, że chcę poczytać lub posłuchać muzyki. Tak naprawdę jednak oddawałam się niewesołym rozmyślaniom. Któregoś dnia, kiedy wyszłam rankiem zrobić sobie kawę, zastałam Bartka przy laptopie. Miał takiego z dużym, piętnastocalowym ekranem, żeby móc wygodnie obrabiać zdjęcia.

Byłam zaskoczona

Teraz także zajmował się płatkiem jakiegoś kwiatu, który w powiększeniu wyglądał egzotycznie i fascynująco, chociaż na pewno rósł gdzieś za domem. Zerkałam na ten ekran ciekawie, aż nagle Bartek w coś kliknął, kwiatek znikł, a na monitorze pojawiła się śpiąca kobieta. Była piękna. Miała takie spokojne, wygładzone rysy twarzy, jakie mają tylko ludzie pogrążeni w dobrym, głębokim śnie. Jej lekko wydęte usta układały się jak do pocałunku.

„Czy to Ewunia?” – zastanowiłam się zafascynowana, bo śpiąca była do niej taka podobna, ale jednak inna… To nie była Ewa. To byłam ja! Bartek zrobił mi zdjęcie, kiedy spałam… Najpierw poczułam zdumienie, że tak mogę wyglądać, a potem złość, bo przecież musiał się zakraść do mojego pokoju, naruszył moją prywatność! On zaś wydawał się niespeszony niestosownością swojego zachowania. Gdy zauważył, że patrzę na ekran, uśmiechnął się i… zaproponował mi sesję zdjęciową!

– Rzadko fotografuję ludzi – podkreślił. – Ale panią chciałbym. Bardzo.

W pierwszym odruchu odmówiłam, tłumacząc się mętnie tym, że nie umiem pozować i nie dam rady. Nie nalegał. Potem podświadomie czekałam na to, że może Ewunia przyjdzie i zacznie mnie namawiać, że to przecież okazja i w ogóle. Jednak nic takiego się nie stało, widocznie wcale ze sobą o tym nie rozmawiali…

Zrobiłam to dla siebie

Kilka dni później, niespodziewanie dla samej siebie… zgodziłam się na te zdjęcia. Naprawdę nie wiem, co mną powodowało. Może magia poranka? Słońce ledwie wstało, ptaszki śpiewały, Ewunia jeszcze spała i byliśmy w kuchni tylko we dwoje z Bartkiem, popijając kawę. Od razu skoczył po aparat i z entuzjazmem zawołał:

– W takim razie idziemy!

Podreptałam za nim posłusznie, nawet nie protestując, że przecież nie jestem odpowiednio ubrana, umalowana, uczesana… Tym razem jakoś nie czułam, aby był mi do szczęścia potrzebny makijaż, bez którego przecież nie ruszałam się z domu od lat!

Nie wiem, jak powinna wyglądać profesjonalna sesja zdjęciowa, ale ta to był raczej spacer. Szliśmy drogą, potem przez łąkę, rozmawialiśmy o tym i owym. Było bardzo przyjemnie i w ogóle nie przeszkadzał mi rozlegający się od czasu do czasu trzask migawki. Wróciliśmy do domu, zanim wstała Ewa, więc wyglądało na to, jakby się nic nie stało. A następnego dnia Bartek pokazał mi w laptopie zdjęcia. To było naprawdę niesamowite uczucie spojrzeć na siebie jego oczami… Fotografa, ale i mężczyzny.

„To tak widzą mnie ludzie? – pomyślałam zaskoczona. – Przecież ja jestem… Jestem atrakcyjna!”

Nie wiem, jakim cudem Bartek wydobył ze mnie to, co najlepsze. Ale ta sesja odmieniła moje życie. Stałam się znowu pewna siebie, znów zachciało mi się żyć.

Dwa miesiące później poznałam Mateusza. Jesteśmy już trzy lata razem i dobrze nam ze sobą. Co ciekawe, wcale nie myślimy o tym, aby się wspólnie zestarzeć, ale aby… żyć jak najdłużej pełnią życia! Przed nami jeszcze wiele cudownych chwil, a jedną z nich może być nasze wesele, bo Mateusz mi się oświadczył. I dobrze wiem, kto będzie nam robił zdjęcia ślubne. Narzeczony mojej córki, czarodziej aparatu fotograficznego…

Krystyna, 54 lata

Czytaj także: „Brat utknął w toksycznym związku. Żona zrobiła z niego pantoflarza i sponsora, a nas traktuje jak śmieci”
„Moja dziewczyna przekazywała rodzinie 500 euro co miesiąc i opłacała rachunki. Żerują na jej dobrym sercu”
„Żona regularnie wypłacała po 500 zł z konta i myślała, że nie wiem. Gdy poznałem powody, czułem się jak głupiec”

Redakcja poleca

REKLAMA