Na podłodze, między szpitalnymi łóżkami, na oczach innych kobiet. Właśnie tak na początku listopada 2016 rodziła pani Izabela, która zgłosiła się do szpitala w ósmym miesiącu ciąży, gdy przestała nagle czuć ruchy dziecka. W rozmowie z „Echem Dnia” twierdziła, że pomimo wielokrotnych próśb o pomoc, nikt nie zainteresował się jej stanem.
„Wiem, że personel tego szpitala nie jest winny śmierci mojego dziecka, ale mówię o tym po to, by ci ludzie zmienili swoje podejście do pacjentów” – mówiła w rozmowie z gazetą.
Nowe fakty w sprawie śmierci syna Lecha Wałęsy. Jak zmarł Przemysław Wałęsa?
Przyznała też, że od razu odradzano jej szpital w Starachowicach, zalecając jazdę do placówki w Ostrowcu. Tyle że wówczas szukała pomocy jak najbliżej miejsca zamieszkania. Czuła, że czas gra na niekorzyść jej i dziecka. Niestety, badanie USG wykonane na oddziale wykazało, że i tak jest już za późno. Że dziecko nie żyje. Tym samym zespół lekarzy poinformował ją o konieczności wywołania porodu. Dla kobiety, która zgłosiła się do szpitala o pomoc trauma była więc podwójna. Nie dość, że dowiedziała się, że jej dziecko nie żyje to na dodatek musiała je urodzić. I nie byłoby w tym nic skandalicznego, gdyby nie to jakie warunki porodu jej zapewniono.
„Szłam do tej instytucji po pomoc, oczekiwałam godnych warunków, a zostałam potraktowana jak zwierzę” – mówiła w rozmowie z „Echem Dnia”. „Wody odeszły mi na łóżku, urodziłam na podłodze, między łóżkami. Obcy ludzie patrzyli, jak rodzę martwe dziecko. To było okrutne i upokarzające. Wolałabym już, aby stało się to w domu, gdzie nikt obcy by mnie nie widział. Mam nadzieję, że następnym razem w takiej sytuacji, personel przynajmniej będzie udawał sympatię do pacjenta”.
Rodzice leczyli go modlitwą. 7-latek umarł.
Bulwersująca sprawa warunków, w jakich pani Izabela musiała urodzić odbiła się szerokim echem w mediach, dotarła do prokuratury i ministerstwa zdrowia, pracy i polityki społecznej. Szpital w Starachowicach został poddany natychmiastowej kontroli nie tylko przez konsultanta krajowego ds. położnictwa i ginekologii, ale także przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
I właśnie wyniki tej ostatniej kontroli zostały dzisiaj przedstawione przez świętokrzyski oddział NFZ z siedzibą w Kielcach. Kontrola wykazała, że liczba lekarzy i położnych na oddziale położniczo-ginekologicznym szpitala w Starachowicach w czasie, gdy pani Izabela rodziła martwe dziecko była zgodna z przepisami. Podczas kilkumiesięcznej kontroli weryfikowano m.in. czy na oddziale pełniło dyżur wystarczająco dużo lekarzy do zapewnienia opieki pacjentkom, w tym pani Izabeli.
„Stwierdziliśmy, że ta liczba była wystarczająca, zgodna z wszelkimi przepisami. Sprawdzaliśmy to nie tylko na podstawie grafików, ale też dokumentacji medycznej. Nie sprawdzaliśmy rzeczy, które bada prokuratura, bo wiadomo, że takie zdarzenie nie powinno mieć absolutnie miejsca. My tego ocenić nie możemy” - powiedziała we wtorek 10 stycznia Polskiej Agencji Prasowej Beata Szczepanek, rzecznik świętokrzyskiego oddziału NFZ.
Śledztwo wciąż prowadzi jednak Prokuratura Rejonowa w Starachowicach, która ustala, czy doszło do narażenia pokrzywdzonej na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Sąd zdecydował, że lekarze i położone obecne wówczas na oddziale zostają zwolnieni z tajemnicy zawodowej i tym samym mogą zostać przesłuchani. Warto przypomnieć, że osiem osób pełniących feralnego dnia dyżur w placówce, czyli ordynator oddziału, jak również pielęgniarka oddziałowa, lekarze dyżurni i cztery położne zostało już zwolnionych z pracy. Te ostatnie z poparciem związku zawodowego wystąpiły do sądu pracy o przywrócenie do pełnienia obowiązków.
Skandaliczna pomyłka w klinice in vitro. 26 kobiet zostało zapłodnionych niewłaściwą spermą?!