Widzicie tę dziewczynę na zdjęciu? Ja tak nie wyglądam, gdy jeżdżę na moim 18-kilogramowym rowerze po mieście. Ale w drodze do pracy mijają mnie właśnie takie - eleganckie, ufryzowane, pachnące, w sukienkach i na obcasach, z powiewającą apaszką. Jadą sobie w stroju - jak się domyślam - już docelowym, parkują rower pod biurem/sklepem/knajpą i dalej są ładne i świeże. Jakby jazda rowerem po mieście była dla nich czynnością tak naturalną, jak dla mnie jazda windą na czwarte piętro.
Z tymi dziewczynami łączy mnie jedno - przemieszamy się po mieście na rowerze (brawo - jesteśmy eko, nie smrodzimy z rury wydechowej auta, nie robimy tłoku w komunikacji miejskiej i jeszcze dbamy o kondycję!). Dzieli nas cała reszta od momentu zejścia z roweru lub zatrzymania się na światłach. Ja po zatrzymaniu się - szczególnie w upalny dzień - muszę odparować. Nawet jak mam do pokonania tylko 6 km do pracy, to i tak muszę się przebrać (łącznie ze zmianą biustonosza) i poprawić makijaż zanim zasiądę przed biurkiem lub pójdę na jakieś spotkanie.
Czy coś jest ze mną nie halo?
Na początku sezonu rowerowego (czyli w maju) myślałam, że pot mnie zalewa, bo mam słabą kondycję, ale po miesiącu miałam już niezłą, a i tak się pociłam. Znalazłam zatem, jak się wtedy mi wydawało, logiczne wytłumaczenie - połowę trasy do pracy mam nieco pod górkę i dlatego męczę się nieco bardziej i w konsekwencji pocę mocniej niż te pachnące lalunie, które jeżdżą po płaskim.
„Uff, nie jestem jednak inna, to wszystko wina okoliczności i ukształtowania terenu” - pomyślałam. I ten błogi stan trwał do chwili, gdy kiedyś w drodze do pracy minęła (i wyprzedziła!!!!!) mnie koleżanka z innej redakcji. Na równie ciężkim rowerze. Na sportsmenkę nie wyglądała. Dojechałam ją na skrzyżowaniu i się przyglądam - zero potu, spódniczka, sandałki na koturnie, koszulka biurowa, a nie rowerowa, zero plam potu na plecach czy pod paszką. A też jechała pod górkę.
- Aga, czy ty się pocisz, jeżdżąc na rowerze po mieście? - pytam ją potem w biurze.
- Raczej nie. Może czasami jak są duże upały.
Ahaś. Nie brzmi dobrze, ale drążę dalej.
- Ale nawet jak jedziesz pod górę przez most tak jak ja? Nie musisz się potem ogarnąć, przebrać, odświeżyć? - podpowiadam jej w nadziei, że jednak zmienia chociaż koszulkę.
- No pocę się troszkę na twarzy, ale w pracy pudruje twarz i jest OK.
Troszkę na twarzy?!!!! Ja latem jestem sperlona niczym maratończyk na 20. kilometrze i nierzadko mam wilgotne nawet włosy. Raz (!) pojechałam na rowerze do lekarza i zostawiłam pani doktor mokrą plamę na kozetce na wysokości głowy. Po czym podczas rozmowy pot zalewał mi twarz i musiałam wycierać go papierowym ręcznikiem! Aaaaaa!!! A pomyślcie, co by było, gdybym wybrała się na rowerze na randkę albo na rozmowę o pracę. Nie chcę nawet o tym myśleć. Po tym wydarzeniu miałam chwilę słabości. „Kobiety na rowery? To raczej beze mnie…” - pomyślałam.
A to mój rower. Jest bardzo wygodny. Świetnie się na nim zjeżdża z górki. Wtedy wyprzedzam wszystkich.
Nie zrezygnowałam jednak z jeżdżenia rowerem po mieście. Pogodziłam się z tym, że tak już mam. Jestem po prostu dobrze przygotowana. I robię sobie zapas czasu na odparowanie po jeździe, ablucje i zmianę ciuszków na biurowe. Ale gdy mijają mnie dziewczyny w sukienkach lub w wyprasowanych koszulach i tak patrzę na nie z zawiścią - na to już nic nie poradzę.
Joanna Germak,
Polka, redaktorka, zawistna rowerzystka.
TEŻ TAK MACIE? To się podzielcie!
Na autorki wybranych przez nas i opublikowanych na Polki.pl historii (nie tylko o poceniu się, ale o wszystkim - co denerwuje, boli, raduje, śmieszy) czeka bardzo miły upominek - zestaw pielęgnacyjnych kosmetyków do włosów i elegancka kosmetyczka.
Piszcie: waszehistorie@polki.pl
Zachęcamy do czytania naszych komentarzy i felietonów naszych zacnych autorów!