Ostatni wywiad Anny Przybylskiej w Vivie

Anna Przybylska fot. Marlena Bielińska/move
Opowieść o chorobie, pracy i tych, których kochała najbardziej...
Edyta Liebert / 05.10.2018 10:20
Anna Przybylska fot. Marlena Bielińska/move

5 października przypada rocznica śmierci Anny Przybylskiej. Od tego czasu zmieniło się wiele - pojawiły się plotki o nakręceniu filmu o aktorce, założono fałszywe konto na Facebooku, by tak podszywać się pod bliskich Przybylskiej, zaczęto śledzić losy Jarosława Bieniuka bardziej, niż wypada. Doszło nawet do tego, że mama Anny Przybylskiej poprosiła dziennikarzy, by zaprzestali pisania o Ani.

Mama Anny Przybylskiej: "Do ostatniej chwili miała nadzieję"...

Przypominamy ostatni wywiad, udzielony przez aktorkę niedługo przed śmiercią dla dwutygodnika Viva.

- Cieszysz się?
Z wygranej w konkursie „VIVA! Najpiękniejsi”? Cieszę się oczywiście, tym bardziej, że czytam VIVĘ! od początku jej istnienia. Pamiętam pierwszy numer, który trafił mi w ręce, gdy jeszcze byłam w liceum. To był chyba 1997 rok. I pamiętam tam twój tekst o Janie Englercie i Beacie Ścibakównie. Naprawdę czuło się, że to pismo prestiżowe. Dla mnie więc tytuł „Najpiękniejszej” jest dużym wyróżnieniem, chociaż nie bardzo rozumiałam, jak można porównywać tak skrajnie różnych ludzi: polityków, lekarzy, sportowców, aktorów. Ale nasz show-biznes jest takim właśnie rodzajem bigosu. A teraz okazuje się, że ja jestem jednym ze składników, który nadaje się do tej potrawy (śmiech).

– Nawet bardzo się nadajesz, dodajesz jej sobą smaku.
To miłe, zwłaszcza że jeśli popatrzysz na zwycięzców „VIVA! Najpiękniejsi” z ubiegłych lat, wygrywali zwykle ci, którzy w ostatnim roku coś naprawdę zawodowo osiągnęli. Jak Justyna Kowalczyk na przykład. Natomiast u mnie przez miniony rok niewiele się zawodowo wydarzyło.

– Przepraszam – zagrałaś w dwóch doskonałych filmach – „Sęp” i „Bilet na Księżyc”.
No tak, to mi umknęło, może dlatego, że premiera „Sępa” była w styczniu 2013 roku, a po wakacjach – „Biletu na Księżyc”. Już jakiś czas więc minął. Ale dla mnie to był naprawdę trudny rok, w którym czas liczył się podwójnie. Wydaje mi się, że to było już bardzo dawno temu, w jakimś innym życiu.

– Bo zachorowałaś?
Nie chcę o tym mówić. W każdym razie cieszy, że ludzie o mnie pamiętają. Mimo że nie widują mnie tak często, jak kiedyś, gdy grałam Marylkę w „Złotopolskich” (śmiech).

– Popularność zawdzięcza się serialom i telewizji?
Tak, na pewno ogromną. Wdzięcznie napisana przez pana Purzyckiego rola Marylki spowodowała, że zdobyłam rzeszę fanów. Chociaż wielokrotnie byłam nominowana do „VIVA! Najpiękniejsi” i niemalże ocierałam się o główną wygraną, dopiero teraz, kiedy jestem na zawodowym urlopie, a nawet czuję się jak na emeryturze, bo tyle ostatnio przeżyłam, zdobyłam ten laur.

– Proszę, nie mów mi o emeryturze – powtarzasz to w każdej naszej rozmowie – tak naprawdę jesteś przecież w pełni sił twórczych.
Rozumiesz, Krysiu, że mam prawo tak mówić. Ale głęboko w to wierzę, że jeszcze wiele ciekawych rzeczy przede mną i że uda mi się je zrealizować. Z niecierpliwością czekam na te wielkie role, które przyjdą, gdy się zmieni moje emploi, zejdę z piedestału seksbomby oraz matki Polki i będę mogła zagrać steraną życiem, zmęczoną, brzydką kobietę. Wiem, że taki czas nadejdzie. I wcale mnie to nie boli. Może wymyślicie wtedy konkurs „VIVA! Najbrzydsi”? Muszę opatentować ten pomysł (uśmiech).

– Aniu, czym dla Ciebie jest piękno? Przecież to nie tylko opakowanie.
Wiesz, jak byłam małą dziewczynką, piękne wydawało mi się to, co było na zewnątrz. Gdy dziewczyna była ostro umalowana, korale błyszczały na jej szyi, uczesana w loki i ubrana w kolorowe ciuchy, wydawała mi się najpiękniejsza. Ale teraz, kiedy jestem już dorosła, pięknem dla mnie jest zgoda z samą sobą, harmonia wewnętrzna. To jest takie piękno, którego nie da się zmierzyć ani wyważyć, ani wystylizować. To piękno, na które trzeba pracować latami i czasami przychodzi ono bardzo późno, czasami tuż przed śmiercią. Ale w końcu przyjdzie. To poczucie piękna narodzi się w nas, gdy uznamy, że jesteśmy spełnieni, tolerancyjni, gdy zrozumiemy, że nażyliśmy się i nasze życie nie poszło na marne. Pamiętam spotkania z wybitnymi artystami na planie. Alina Janowska, która grała babcię rodu Gabrielów, napełniała mnie taką mądrością. Kiedy rodziło mi się kolejne dziecko albo kolejny raz zmieniałam miejsce zamieszkania, mówiła, że to są dobre kroki, dobre decyzje, bo ja idę cały czas naprzód, zmieniam swoje życie, dopasowuję je do mojego wieku, wykorzystuję biblijną porę zbierania tego, co zasiałam. „Nie patrz na to, jaka jesteś, tylko patrz na to, kim jesteś”, mówiła. Dziś wiem, co miała na myśli. Gdy stajesz przed lustrem, nie dostrzegasz swojej nadwagi czy chudości, nie dostrzegasz rysów na twarzy, jakie wyryło ci życie. Tylko mówisz: „Jest pięknie, po prostu pięknie”. I mnie się wydaje, że sens wszystkiego tkwi właśnie w takim podejściu do siebie. Jeśli go nie masz, nie możesz czuć się szczęśliwa.

– Jeśli siebie nie akceptujesz, inni też to w Tobie wyczuwają i traktują Cię z niechęcią?
Tak, to właśnie chciałam powiedzieć. Fałszywe pojmowanie piękna, udawanie… Ludzie bardzo szybko to odkryją. I to nie ma nic wspólnego z popularnością, bo można być znaną tylko dzięki profilowi na Facebooku i Twitterze albo Instagramie i mieć miliony znajomych. Moje poczucie piękna oznacza więc prawdziwość – żadnych masek.

– A jesteś na Facebooku?
Nie, ale mam profil na Instagramie.

– Ale nie pod własnym nazwiskiem?
Bo ja już jestem popularna (śmiech).

– Czemu więc założyłaś ten profil?
Podoba mi się, że tam rozmawia się obrazkami, to forma, która bardziej przemawia niż litery i potoki niepotrzebnie wypowiedzianych słów. Ale czasami rozwijają się zabawne dyskusje w zacnym gronie. Sama wywołałam kilka poważnych tematów do tablicy.

– Jakich?
Na przykład moja sprawa z paparazzi. Dzięki Instagramowi wywołałam dyskusję o ochronie prawa do prywatności, by nie być śledzoną, podglądaną i opisywaną w portalach plotkarskich tylko dlatego, że wyszłam na spacer z dziećmi albo z przyjaciółmi do restauracji. Chciałam odzyskać swoje życie. Mieć prawo do mojego samopoczucia i do ochrony mojej rodziny. Na Instagramie podobają mi się komentarze, nie tylko kiedy zamieszczę śmieszny żart albo zdjęcie. Obserwujący mnie potrafią się nawet pobić wirtualnie – jedni są przeciwko, inni bronią, jeszcze inni plują na siebie wzajemnie. To bardzo ciekawe zjawisko socjologiczne.

– Aniu, doszłyśmy już do tego, że piękno dla Ciebie to nie tylko wygląd. Co więc jeszcze?
Czyny.

– Dobro?
Niekoniecznie, bo to, co może nam się w danym momencie wydawać dobrem, w przyszłości zostanie uznane ze złe. Bo piękno wymaga też niekompromisowych wyjść z sytuacji. Dopiero kiedy staniemy na Sądzie Ostatecznym przed Panem Bogiem, nasze czyny zostaną ocenione. Czy żołnierz, który zabija na wojnie, czyni dobro czy zło? Czy intrygująca femme fatale, jak choćby Telimena z „Pana Tadeusza”, była dobra czy zła? To są prawdziwe dylematy. Czy ja, dając grosz żebrakowi, robię to z dobroci? A może chcę uspokoić własne sumienie? Kiedyś w szkole na religii katechetka kazała nam prowadzić dziennik dobrych uczynków. Jeśli zapisałam trzy lub cztery, to myślałam, że nie pójdę do piekła.

– Teraz już myślisz inaczej?
Teraz nie jestem już dzieckiem, które wyszło właśnie z lekcji katechezy. Teraz mi się wydaje, że dobro to umieć naprawiać błędy, jakie popełniliśmy. I to nie tylko te rzeczywiste, ale też te w myślach. Zaczęłam więc pracować nad sobą, żeby nie ściągać tyle złej energii, która niszczy, kiedy masz w sobie złość. Teraz zaczynam to kontrolować.

– Wkładasz pancerz ochronny?
Można to tak nazwać. Dawniej, kiedy facet zajechał mi drogę, wyzywałam go w myślach od najgorszych. A przecież można tego człowieka jakoś wytłumaczyć, zrozumieć – był zamyślony albo ma jakiś problem domowy, albo po prostu nie jest dobrym kierowcą. Wyzbywam się więc złych emocji, które nagromadzone we mnie sprawiają, że cierpią na tym najbliższe mi osoby. Staram się więc nie ulegać impulsom, nie złościć, być po prostu na co dzień życzliwą. To działa w obie strony, bo im ja jestem lepsza dla siebie, tym jestem lepsza dla innych. Czynienie dobra powinno przede wszystkim dotyczyć nas samych.

– Czy ostatni trudny rok Cię zmienił?
Każdy rok coś w nas zmienia, przynosi coś nowego. Ale ten rok rzeczywiście sprawił, że muszę pogodzić się z pewnymi sprawami, które i tak jeszcze pewnie przede mną. Że nigdy nie będę młodsza na przykład, że nie zamieszkam w Warszawie, że nie będę miała kostki na brzuchu (śmiech). Żartuję oczywiście. A na poważnie, chyba przez ten rok bardzo dojrzałam. Moja wiedza o życiu i o sobie samej stała się głębsza. Wiesz, ja bym bardzo chciała mieć ten rozum, co teraz, kiedy byłam jeszcze bardzo młoda. Wtedy nie umiałam się z czymś tam pogodzić, teraz już potrafię i nie walczę dla samej walki. Tylko o coś.

- Jaka byłaś, mając 20 lat?
Jaka? Głupia. Jak każdy młody człowiek. Ale miałam ogromne szczęście, bo trafiłam od razu do takiego środowiska aktorskiego, które mnie zaakceptowało i ukształtowało. Ci wybitni i uznani ludzie nigdy nie pozwolili mi odczuć, że jestem od nich zawodowo i wiekowo tak daleko. Wszyscy traktowali mnie bardzo poważnie, a ja patrzyłam na nich z podziwem i nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to szczęście mieć autorytety, i to tak blisko siebie. Ale oczywiście popełniałam też mnóstwo błędów.

– Każdy popełnia błędy.
To prawda, ale z wielu błędów już wyrosłam. Kiedyś na przykład potrafiłam obrazić się na koleżankę i nie rozmawiać z nią przez kilka lat. Niedawno odnowiłyśmy nasze relacje i nie żałuję już tej przerwy między nami, tej kłótni. Teraz inaczej na siebie patrzymy, obie jesteśmy dojrzałe i stać nas na wzajemne wybaczenie. Spotykamy się, mając już inny bagaż doświadczeń, to jest niby moja „stara” koleżanka, a jednak „nowa”. I to jest naprawdę fantastyczne, że mamy wspólne wspomnienia, z których potrafimy się śmiać. A jednocześnie łączy nas mądrość, jaką dało nam życie już po naszej rozłące. Często myślę: Boże, jakim byłam głuptasem. Dzisiaj, gdy słucham piosenek 17-letniej Lorde, zastanawiam się, skąd ona ma taką wiedzę, że potrafi pisać tak dojrzałe teksty? Przecież musiała dojrzeć w wieku pięciu lat. Jak ja byłam 17-latką, nie miałam takich dorosłych przemyśleń. Dopiero dzisiaj je mam.

– Upływ czasu ma dla Ciebie znaczenie?
Pewnie, że ma. Zarabiam wyglądem, więc muszę dbać o niego. Ale w mojej sytuacji zdrowotnej dzisiaj naprawdę wygląd ma o wiele mniejsze znaczenie. Jeszcze jakiś czas temu bałam się, że nie będę mogła pogodzić się ze zmarszczką czy obwisłymi ramionami. Dzisiaj pukam się w głowę, przypominając sobie, co ja kiedyś na ten temat opowiadałam. Ale nie da się ukryć, że my, kobiety i aktorki, całe życie przeglądamy się w lustrze garderoby albo w obiektywie kamery. Tylko że mnie to, co widzę, nie wydaje się już teraz takie ważne.

– Trudne sytuacje zmieniają nasz stosunek do świata?
Zmieniają wszystko.

– Co więc teraz jest dla Ciebie najważniejsze? Miłość?
Kiedyś to była miłość, a teraz odpowiem może banalnie: zdrowie. Kiedy jest zdrowie, to i w miłości idzie bardzo dobrze. I nie mam tu na myśli uczuć do partnera czy dzieci, tylko w ogóle do życia. Ja teraz rozumiem, co to znaczy naprawdę cieszyć się każdą chwilą. Doceniam każdą minutę. Zawsze powtarzam mojej córce: „Jeśli rzeczy małe nie będą cię cieszyły, to i duże nigdy nie ucieszą”. Cieszę się więc tymi małymi okruchami, przyrodą, zielenią. Cieszę się, mogąc iść po prostu brzegiem morza, chłonąc jego zapach i całej przyrody, która mnie otacza. Ktoś, kto nie otarł się o pewne ostateczne sprawy, pomyśli, że mówię głupoty.

– Ale kto się otarł, dobrze wie, o czym mówisz.
Trudne do opisania, co ja przeżywam w momencie, kiedy pada czy nie pada, czy zimno, czy nie zimno, a ja mogę uśmiechnięta, pełna siły iść z piersią do przodu. Dla mnie takie rzeczy, jak dobry samochód, gadżety czy wanna z hydromasażem za kilkanaście tysięcy albo markowe ciuchy to są takie przyziemne przyjemności. Ale niczym nie do zastąpienia jest czas spędzony z przyjaciółmi i rodziną przy dobrym obiedzie. Chociaż jestem oszczędna, na jedzenie nie żałuję kasy. Wspólny posiłek bardzo ludzi zbliża.

– Naprawdę nie wydajesz pieniędzy na torebki od Louisa Vuittona czy szpilki od Louboutina?
Nie, nie robię niczego wbrew sobie. Nie mogłabym z uporem chodzić na obcasach tylko dlatego, żeby się komuś przypodobać. Mam w szafie parę perełek, ale moda kompletnie mi nie przeszkadza (śmiech). Jeżeli już mam wydać pieniądze, wolę zainwestować w karnet na siłownię i dobre buty do biegania. A także w salon masażu, gdzie dbają o kondycję mojej skóry. Nie ma lepszej biżuterii, jak piękna, zdrowa, wypoczęta skóra i dobrze zrobione paznokcie.

– Cieszy Cię, jak piszą w Internecie, że pokazałaś „ciągle” piękny biust?
Dbam o niego. Każdy jest przecież trochę próżny, a zwłaszcza w czasach, gdy wszystko jest na sprzedaż i tyłek oraz cycki reklamują nawet gładź szpachlową.

Zobacz też:


– Jeszcze tyle reklam przed Tobą. Ciągle jesteś czyjąś twarzą.
A mam nadzieję, że będę też czyimś biustem (śmiech).

– Dobrze, że pogoda ducha Cię nie opuszcza. Jak sobie wyobrażasz następne lata?
Jak? Ja myślę teraz krótkoterminowo, nie ma co wybiegać za bardzo w przyszłość. Ale chciałabym strasznie, żeby już była wiosna, nie mogę się jej doczekać. Wtedy będę mogła wsiąść na rower. Tęsknię za plażą, za latem. No i mam jeszcze parę marzeń zawodowych. Ale najbardziej chciałabym wyjść z tej sytuacji, w jakiej się teraz znajduję, i móc funkcjonować tak, jak funkcjonowałam do tej pory. Jeszcze trochę pożyć. Bardzo głęboko wierzę, że mi się uda.

– W sumie jednak masz szczęśliwe życie?
Gdybym miała trudny charakter, mogłabym odpowiedzieć: „Nie zgadzam się z tobą”. Ale nie powiem tego, bo uważam, że wiele w życiu osiągnęłam. I mam tu na myśli moją rodzinę, moją najpiękniejszą rolę, jaką do tej pory zagrałam. Nigdy to, co stworzyłam zawodowo, nie dorówna temu, że jestem dumną matką trójki dzieci i że to są takie kochane dzieciaki.

– Optymizm ma wielkie znaczenie w każdym życiowym zawirowaniu.
Ale ja wcale nie jestem optymistką, chociaż wszyscy myślą, że jestem. Byłam skrajną pesymistką, wszystko widziałam w czarnych barwach i wiele niedobrych rzeczy sobie przepowiedziałam. Teraz jednak przesterowałam moją głowę na pozytywne myślenie, żeby cieszyć się życiem. I walczyć, bo mam o co. I wiesz, co – wyspowiadałam się pierwszy raz od 13 lat. Teraz znowu kumpluję się z Panem Bogiem, chodzimy co niedziela na kawę. Bardzo dobrze mi z tą przyjaźnią, lecz nie narzucam nikomu mojej wiary, nie manifestuję jej i nie zmuszam innych, aby razem ze mną na tę niedzielną kawę chodzili. Ale uwierz mi, że po tych spotkaniach jest mi naprawdę o wiele lżej. I myślę, że dostałam swoją lekcję od Niego w jakimś celu. Po coś.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska

Redakcja poleca

REKLAMA