Natasza Urbańska i Janusz Józefowicz - Na scenie miłości

Natasza Urbańska, Janusz Józefowicz fot. AKPA
Natasza i Janusz są najbardziej zapracowaną parą w polskim show-biznesie. Szykują się właśnie do wielkiej premiery musicalu w 3D o Poli Negri. Nam zdradzili, jak losy tej aktorki zmieniły ich stosunek do sukcesu i… miłości.
/ 14.10.2011 06:27
Natasza Urbańska, Janusz Józefowicz fot. AKPA
W studiu graficznym wychodzi z siebie. Klęczy, macha rękami, szybko mówi. Z błyskiem w oku pokazuje kolejne sceny: transatlantyk przybija do portu w Nowym Jorku, dwupłatowiec robi śrubę nad Wielkim Kanionem, pod Teatrem Chińskim na Hollywood Boulevard tłum ludzi skanduje imię gwiazdy. Janusz Józefowicz nie potrafi o niczym innym mówić i myśleć od kilku miesięcy, jak tylko o niej – o Poli Negri. – Żadna z Polek nie zrobiła takiej kariery w Hollywood, jak ta dziewczyna z Lipna – tłumaczy. Jeśli jego pomysł musicalu ze scenografią w 3D wypali, reżyser słynnego „Metra” ma szansę pobić samego siebie sprzed 20 lat i zamknąć usta tym, którzy uznali go już za artystę passé. Z kolei jego żona Natasza Urbańska w roli głównej będzie mogła wreszcie pokazać spektrum swoich umiejętności – od tańca po śpiew. Od debiutu Poli Negri na ekranie mija w tym roku 97 lat, a jej legenda nie tylko nie gaśnie, ale inspiruje… inne gwiazdy.

- Janusz, czy ty robisz ten musical z miłości do żony?
Janusz Józefowicz:
Powiedzmy, że miłość do żony nie przeszkadza mi w realizacji tego pomysłu. Bo tu nie są ważne uczucia, jakimi się darzymy, tylko czysto zawodowe relacje. Ten pomysł chodził mi po głowie od dawna i na początku, myśląc o obsadzie, nie brałem Nataszy pod uwagę. Ona po prostu dojrzała do tej roli.
Natasza Urbańska: Pamiętam, jak siedem lat temu siedzieliśmy w pokoju z Januszem i Wiktorem Kubiakiem i któryś z nich rzucił: „A mo-
że zrobić musical o Poli Negri? Od razu zaczęliśmy się zastanawiać, kto mógłby ją zagrać. Przez głowę nie przeszło mi wtedy, że to mogę być ja.
Janusz Józefowicz: Zazwyczaj noszę w sobie kilka tematów i nagle jakieś okoliczności sprawiają, że akurat biorę się za to, a nie za coś innego. Pojawienie się technologii 3D w kinie było dla mnie takim momentem. Uznałem, że opowiedzenie historii Poli Negri właśnie teraz pozwoli nam lepiej zrozumieć rewolucję technologiczną, której jesteśmy świadkami. Pierwsze było kino nieme, potem wprowadzono dźwięk, później kolor. A teraz? Jest trzeci wymiar.
Natasza Urbańska: Kiedy Janusz powiedział mi: „Ty zagrasz!”, wpadłam w panikę: „A jak nie dam rady?”. Janusz Stokłosa zaczął podsyłać pierwsze nuty. Nie szło mi najlepiej. Nie wystarczało głosu. A to za długo, a to za wysoko. Pomyślałam jednak: „Nie mogę się teraz poddać. Muszę im udowodnić, że mnie na to stać”. Zaczęłam brać lekcje śpiewu. I ćwiczyć, ćwiczyć.
Janusz Józefowicz: W tym samym czasie Natasza dostała propozycję od Jerzego Hoffmana, aby zagrać w „Bitwie warszawskiej 1920”.

- Czy ten film miał być dla niej rodzajem testu?
Janusz Józefowicz:
Wierzyłem w nią, ale też sam byłem ciekaw, jak sobie poradzi. To jest kwestia komunikacji z reżyserem i operatorem. Ja po tylu latach wiem, jak Nataszę prowadzić. Jak docierać do niej jako reżyser. Porozumiewamy się już bez słów. Natasza potwierdziła rolą w filmie Hoffmana, że jest nie tylko tancerką i wokalistką, ale też aktorką. Dlatego jest wymarzoną kandydatką do roli Poli Negri.

- Czy to jest trudne zagrać taką legendę kina?
Natasza Urbańska:
O tyle mi łatwiej, że mamy wiele wspólnego. Obie jesteśmy Polkami, obie zaczynałyśmy jako tancerki i obie spotkałyśmy na swojej drodze zawodowej, mojej także życiowej, swojego mistrza. Najlepsze filmy z Polą Negri zrobił Ernst Lubitsch i dzięki tym produkcjom Pola przebiła się w Hollywood. Ja dzięki Januszowi robię to, co robię i umiem to, co umiem. To on mnie wykreował. Obie też byłyśmy „namaszczone” na gwiazdę. W przypadku Poli była to Sarah Bernard, a w moim Nina Andrycz.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


- Chodzi o tę historię z naszyjnikiem? Jak to było?
Natasza Urbańska:
Dwa lata temu po finale 10. edycji „Tańca z Gwiazdami”, w której brałam udział, Nina Andrycz zadzwoniła do Buffo. Nie znałyśmy się. Nigdy wcześniej nie rozmawiałyśmy ze sobą. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Sprawa się wyjaśniła, kiedy Nina Andrycz powiedziała, że „wkurzył” ją werdykt widzów i postanowiła mnie wynagrodzić i w pewnym sensie odznaczyć. Wręczyła mi kolię, którą dostała kiedyś od Indiri Gandhi. Potem Janusz wpadł na pomysł, aby zaprosić Ninę Andrycz do musicalu i w ten sposób zagra u nas Sarę Bernard.

- Dlaczego wciąż żyjemy legendą Poli Negri?
Janusz Józefowicz:
Bo nikomu do tej pory, żadnej z polskich aktorek, nie udało się powtórzyć jej sukcesu. To była również pierwsza aktorka z Europy, która podbiła Hollywood. Po niej dopiero były Greta Garbo i Marlena Dietrich. Kiedy Charlie Chaplin wrócił do Hollywood po premierze „Sumurun” w Berlinie w 1920 roku, na pytanie dziennikarzy, co zrobiło na nim największe wrażenie w Europie, odpowiedział: „Pola Negri”.

- Kiedy zaczęliście kawałek po kawałku odkrywać jej biografię, co was najbardziej zaciekawiło?
Janusz Józefowicz:
Związek Poli Negri z reżyserem Ernstem Lubitschem. Zrobili wspólnie swoje najlepsze filmy. Nigdy nie byli jednak kochankami. To był układ mistrz i jego muza. Zdarzały się takie twórcze damko-męskie duety w kinie bez osobistych relacji. On był jej mentorem, tak jak Mauritz Stiller był mentorem Grety Garbo, a Joseph von Sternberg – Marleny Dietrich.
Natasza Urbańska: Mnie zastanawia to, że odnosiła tak wielkie sukcesy w kinie, a tak mało szczęścia miała w życiu prywatnym. Rzucała się w związki, szukając ukojenia i miłości. I tego nie znalazła. Wielka miłość do Rudolfa Valentino, który zmarł nagle. Nieudane małżeństwo z hrabią Sergem Mdivanim. Romans z Charlie’m Chaplinem. Czy brak szczęścia w miłości i rodziny to cena, jaką zapłaciła, aby być na szczycie? Mnie nie byłoby stać na zapłacenie takiej ceny. Zanim pojawiła się na świecie Kalinka, pędziłam, zapatrzona w siebie, chciałam robić tylko karierę. A teraz? Żyję dla niej. I jeśli mogę się realizować i jako artystka, i jako matka, to tylko dzięki Januszowi. On mądrze dzieli te dwie strefy życia. Często zwalnia mnie z próby, abym mogła więcej czasu spędzić z dzieckiem.

- Czy to prawda, że kariera Poli Negri w Hollywood załamała się, kiedy w filmie pojawił się dźwięk?
Janusz Józefowicz:
Nie. Był inny powód. Przede wszystkim jej wizerunek. Pola Negri chciała być europejską gwiazdą z wyższych sfer, a estetyka w kinie zmieniała się. Pojawiło się zapotrzebowanie na gwiazdy innego pokroju. Gwiazda już nie miała być kimś tak niedostępnym i egzotycznym. A Pola Negri nie chciała się zmieniać. Były dwa ważne momenty, które zaważyły na jej losach w Hollywood. Pierwszy to pogrzeb Rudolfa Valentino, gdzie jej teatralna wręcz rozpacz po śmierci kochanka została odebrana jako zwyczajna autopromocja. I drugi – powrót w latach 30. do nazistowskich Niemiec, gdzie dużo grała w filmach. Pola Negri zaczynała w berlińskiej wytwórni UFA w latach 20. i dziś jest nawet bardziej znana w Niemczech niż w Polsce. Kiedy skończył się jej amerykański kontrakt z Paramountem i otrzymała ponownie propozycje z Niemiec, wróciła. Po wojnie została posądzona o związek z Hitlerem. I chociaż udowodniła przed sądem, że to pomówienie, ta plotka poszła w świat i Pola nie wróciła już na szczyt w Hollywood. Dopiero w latach 60. znowu wystąpiła w filmie. Mimo tak długiej przerwy w karierze nadal zachowywała się jak wielka gwiazda. Kiedy w „Księżycowych prządkach” wcieliła się w postać kolekcjonerki diamentów, zażądała, by na planie filmowym pojawiły się prawdziwe klejnoty. Dostała je, a wraz z nimi dwóch ochroniarzy, którzy mieli pilnować tych diamentów.


- Mówiłaś, Natasza, o cenie, jaką Pola zapłaciła za karierę. Czy występ w „Tańcu z Gwiazdami” to cena, jaką płacisz, aby wypromować „Polę”?
Natasza Urbańska:
„Taniec z Gwiazdami” to dla mnie okazja, aby nauczyć się czegoś nowego. Ponieważ występuję w tym show nie tylko jako prowadząca program, ale także jako artystka, być może zaprezentuję się widzom również jako Pola Negri.

- Zdaniem wielu twój debiut na wizji nie był udany…
Natasza Urbańska:
Prowadzenie programu na żywo nie jest takie proste. Nie miałam próby przed pierwszym wejściem. To był mój błąd, że tego nie dopilnowałam. Widza to jednak nie powinno obchodzić. Obejrzeliśmy potem z Januszem te pierwsze odcinki i już wiemy, jakich błędów unikać. Dla mnie to duża lekcja – również dlatego, że od pewnego czasu występuję ze swoimi recitalami. Tam już nie ma Janusza, który prowadzi konferansjerkę. Powoli sama zaczynam rozmawiać z publicznością. Czasami muszę ją do siebie przekonać i „rozgrzać”. Nie mogę mieć na pamięć wyuczonych tekstów, bo to się wyczuwa.

- Natasza, masz duże wyczucie stylu. Zapożyczyłabyś coś z mody retro, coś od Poli Negri?
Natasza Urbańska:
Bliżej mi do Marleny Dietrich. Lubię w modzie nonszalancję, ale z męskim sznytem. Pola Negri była innowacyjna, ale w inny sposób. Jako pierwsza w Hollywood zrobiła sobie pedikiur w czerwonym kolorze. I kiedy poszła na spotkanie, wszyscy przestraszyli się, że krwawią jej stopy. Dużo czerpała z estetyki  Wschodu – futra, przepaski na włosach, egzotyczna biżuteria. Uwielbiała kreować się na gwiazdę niedostępną i tajemniczą. Zbyt posągową jak dla mnie.

- Będziesz ją naśladować perfekcyjnie na scenie?
Natasza Urbańska:
To się nie uda.

- Od czasów „Metra” to się chyba nie zdarzyło, aby Januszowi towarzyszyły tak ogromne emocje i nadzieje jak teraz, podczas prób do tego musicalu.
Natasza Urbańska:
To prawda. Widzę zupełnie innego człowieka. Rozkwita. On nie chodzi, on płynie nad ziemią. I teraz tylko, żeby za nim nadążyć… Cieszy się chwilami jak mały chłopiec. Próbuje przekazać nam swoje pomysły, które rodzą się na bieżąco. Czasem „poleci” skrótem myślowym, a my wszyscy stoimy jak wryci. On już widzi coś, a my jeszcze nie… Albo siedzimy w domu, rozmawiamy o czymś innym i nagle Janusz zrywa się: „Mam pomysł!” i biegnie po zeszyt, żeby to zanotować.
Janusz Józefowicz: Wykorzystanie stereoskopii w widowisku o Poli Negri to krok w XXI wiek. Nikt do tej pory w teatrze nie eksperymentował z tą technologią na tak dużą  skalę. Jesteśmy pionierami. Jeśli nam się uda, to świat pójdzie w innym kierunku.

- I co wtedy, Janusz, poczujesz po premierze?
Janusz Józefowicz:
Ulgę, że nareszcie mogę się zabrać za kolejny projekt.      

Rozmawiała: Sylwia Borowska  / Party

Redakcja poleca

REKLAMA