Janusz Józefowicz: Propozycja była szokująca, bo rozstaliśmy się z TVN w nie najlepszej atmosferze. Gdy dwa lata temu Natasza przegrała z Anną Muchą w finale „Tańca z gwiazdami”, skomentowałem to ostro.
– „Każda telewizja ma takie gwiazdy, na jakie zasługuje” – słynny cytat.
Janusz Józefowicz: Tym większe było nasze zaskoczenie z zaproszenia.
Natasza Urbańska: I wszystko wydało się tym bardziej ciekawe. Zastanawialiśmy się kilka miesięcy. Kiedy okazało się, że obok obowiązków prowadzącej program będę mogła się zaprezentować jako artystka, podjęliśmy decyzję.
Janusz Józefowicz: Przy okazji „TzG” nauczy się czegoś, co jej się w życiu przyda. Dyscypliny słowa, reagowania na nieprzewidziane sytuacje, słuchania partnera.
– Emocje w zenicie? Płakała Pani?
Natasza Urbańska: Nie.
– Co innego czytałem w Internecie.
Natasza Urbańska: Twardo stąpam po ziemi. Zdaję sobie sprawę z niedociągnięć, z pracy, jaką muszę jeszcze wykonać. Ale nie ma co płakać. Tam nic złego się nie wydarzyło. Oczywiście, za pierwszym razem byłam zdenerwowana, mało prób. Ale będzie lepiej.
– A Pan mnie zaskoczył łagodnością na wizji. Myślałem, że poleje się krew, gdy dopadnie Pan uczestników.
Janusz Józefowicz: Należy pamiętać, że oceniamy ludzi, którzy z tańcem tak naprawdę zetknęli się dopiero w tym programie. Muszą najpierw opanować formę tańca, aby potem wypełnić go swoją osobowością. Nadać mu niepowtarzalny, indywidualny charakter. Radość z poprawnie wykonanej figury nie jest jeszcze tańcem. Taniec jest formą artystycznej wypowiedzi i tego będę szukał u uczestników „TzG”. Poza tym to dopiero początek.
– Chcecie promować w programie Wasz najnowszy musical „Polę Negri”?
Janusz Józefowicz: To też nie jest bez znaczenia. „Pola Negri” to widowisko multimedialne, w którym wykorzystamy cały arsenał technik filmowych – od filmu niemego po technologię 3D. Posługując się technologią stereoskopii, stworzymy wirtualną scenografię i wirtualnych aktorów. Nataszy partnerować będą Rudolf Valentino i Charlie Chaplin. W tej technologii nie ma rzeczy niemożliwych. To teatr XXI wieku.
– Ekscytuje Pana rola odkrywcy?
Janusz Józefowicz: Fakt, że robimy to jako pierwsi na świecie, daje poczucie satysfakcji. Ale nie ma nic za darmo. Od ponad roku
siedzimy przy komputerach w Platige Image i końca nie widać. Budżet spektaklu przekracza trzy miliony złotych. To kosmiczna suma i chyba tylko moje szaleństwo spowodowało, że przystąpiliśmy do jego realizacji. Jako pierwsza w ten projekt uwierzyła pani Agnieszka Odorowicz z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i to dodało mi skrzydeł.
– Pani mąż jest szalony?
Natasza Urbańska: Tak. I za to go kocham.
– Inni mężczyźni przynoszą kwiaty, Pan stworzył musical specjalnie dla żony…
Natasza Urbańska: Siedem lat temu, gdy zaczęliśmy rozmawiać o pomyśle z Polą Negri, nikt, łącznie ze mną, nie przypuszczał, że mogłabym ją zagrać.
Janusz Józefowicz: Rzeczywiście, jeszcze jakiś czas temu myślałem o normalnym castingu do przedstawienia. Ale Natasza przez ostatnie lata wykonała gigantyczną pracę. Jej gra w „Bitwie Warszawskiej…” pokazała, że Pola Negri to rola dla niej.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Dlaczego chcecie opowiedzieć właśnie o Poli Negri?
Natasza Urbańska: To była pierwsza polska artystka, i jak dotąd jedyna, która naprawdę zdobyła Hollywood. Była na szczycie. Nie opowiedzieć takiej historii byłoby błędem. Dziwię się, że nikt jeszcze nie wykorzystał tego pomysłu.
Janusz Józefowicz: Przeczytaliśmy wszystko, co było na jej temat. Nakupowaliśmy dużo pamiątek po Poli Negri na aukcjach internetowych. Mamy wszystkie jej płyty, wszystkie filmy. Byliśmy w jej chČteau pod Paryżem, w Los Angeles. A najważniejszy przystanek jeszcze przed nami – Berlin. Tam zaczęła się światowa kariera Negri, gdy u Maxa Reinhardta zagrała w „Sumurun”. A wszystko to po to, aby zrozumieć, co sprawiło, że dziewczyna z Lipna została pierwszą europejską gwiazdą w Hollywood.
Natasza Urbańska: Widzimy też podobieństwo moje z Polą. Obie zaczynałyśmy jako tancerki. Podobnie jak ona aspiruję do bycia aktorką. Obie zostałyśmy namaszczone przez gwiazdy. W przypadku Poli Negri była to Sarah Bernhardt, wielka
królowa sceny francuskiej. W moim przypadku była to legenda polskiej sceny Nina Andrycz. I aż mam ciarki, gdy pomyślę, jakie to dla mnie wyzwanie, żeby sprostać oczekiwaniom Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosy, który napisał muzykę. Codziennie już próbuję, śpiewam. Ale daleko mi do doskonałości.
– Śpiewa Pani razem z córką?
Natasza Urbańska: A wie pan, że córeczka już zna jedną z piosenek? To niesamowite. Miałam raptem dwie próby w domu, ona gdzieś spacerowała, słuchała jednym uchem. Po tygodniu siedzimy przy stole i ona zaczyna śpiewać: „Chciałabym wymyślić życie tak jak film” i tę arcytrudną piosenkę odśpiewała do końca, pozostawiając rodziców w oniemiałym zachwycie.
– Marzy się Panu przebicie „Polą Negri” mitu „Metra”?
Janusz Józefowicz: „Metro” ma swoje miejsce w historii i nic tego nie zmieni.
– Nie chce się Pan ścigać?
Janusz Józefowicz: Ależ ścigam się. Z własnymi pomysłami, które wcielam w życie.
Natasza Urbańska: Mnie najbardziej podoba się w Januszu, że on jest cały czas kreatywny. Cały czas krok przede mną. Przed wszystkimi. Ostatnio pokazałam mu występ Beyoncé, gdzie przestrzeń była wirtualna. Wydawało mi się, że piękniej nie można. A on mówi: „Natasza, ja już rok temu miałem to w 3D”. Mówię: „Kurczę, skąd u niego ta wyobraźnia?”. Zawsze trzeba za nim pędzić. Gonić go.
– Relacja mistrz–uczennica wciąż obowiązuje między Wami?
Natasza Urbańska: W pracy tak. Cieszę się, że w dalszym ciągu mogę być jego uczennicą. On ma zawsze rację i to się sprawdza. Z Januszem nikt nie dyskutuje. Gorzej tylko, gdy nagle mi go brakuje i sama muszę podejmować decyzje.
Janusz Józefowicz: Są sfery, w których Natasza ma pełną niezależność. Na przykład projekt „Poland …Why Not?”. Mnie to nie musi się podobać. To jej muzyka, jej świat.
– Właśnie… widział Pan teledysk „All The Wrong Places”? Ile punktów by Pan przyznał Nataszy za taniec?
Janusz Józefowicz: Tańca, niestety, tam nie było. I nad tym ubolewam. Dlatego że do takiego teledysku mogli wziąć dowolną osobę, zawieźć na plażę i sfilmować. Nataszę stać na więcej. Dla niej warto kreować świat, a nie tylko go fotografować.
Natasza Urbańska: Niestety, reżyser miał swoją wizję. Ja tak naprawdę nie miałam za wiele do powiedzenia.
– Ma Pani szczęście do tyranów. Pan Janusz ma opinię ostrego.
Natasza Urbańska: Ale tylko tak można coś osiągnąć.
Janusz Józefowicz: W tym gatunku sztuki dyscyplina jest niezbędna. Gdy robiłem „Ca Irę” Rogera Watersa, na scenie było 350 osób plus kilkadziesiąt obsługi technicznej. I każdy dokładnie musiał wiedzieć, co ma zrobić w każdej sekundzie spektaklu. A potem to trzeba wyegzekwować. I tutaj nie można być rozkoszniaczkiem, który głaszcze ludzi po głowie. To nie działa.
– Pani akceptuje takiego bezlitosnego męża?
Natasza Urbańska: Akceptuję. Myślę, że nie mam innego wyjścia. Przez lata to zrozumiałam, choć na początku było to dla mnie obce.
– Gdy krzyczał: „Natasza, robisz to do dupy!”?
Janusz Józefowicz: Kiedy tak było?
Natasza Urbańska: Dawno temu. Na samym początku.
Janusz Józefowicz: Tak krzyczałem?
Natasza Urbańska: Na szczęście nie przy wszystkich. To było na moich próbach wokalnych. Ale widzę teraz, że to, że tyle wymagasz od innych, a ode mnie jeszcze więcej, daje efekt. Trudno. Taka cena.
Janusz Józefowicz: Nigdy nie mógłbym tak pracować, gdyby ludzie mi nie ufali. Boby się zbuntowali po prostu. Oni widzą, że to nie jest personalna sprawa. Że wkurzam się w interesie spektaklu. Że do czegoś zmierzam. Wtedy dają z siebie wszystko i często zdarza się, że przekraczają granice własnych możliwości. I to jest w naszej pracy wspaniałe. Jerome Robbins rzucał krzesłami w artystów. I jedyna rzecz, która go z tego rozgrzeszała, to był sukces. O Kantorze też krążą legendy.
– Janusz rzucił czymś w Panią?
Natasza Urbańska: Nie, nie, nie.
Janusz Józefowicz: Kilka razy w życiu zdarzyło mi się rzucić krzesłem. Ale nie w aktora. W podłogę, w scenę. I tylko raz odbiło się i poleciało, niestety, w stronę aktora.
– Trafiony?…
Janusz Józefowicz: Yhym… ale to dawno temu było.
– A gdy gasną światła, kurtyna opada… W domu też Pan rzuca krzesłami?
Janusz Józefowicz: Nie ma w naszym związku – na razie przynajmniej – relacji sadomasochistycznych. Ja to tłumaczę i próbuję nauczyć wszystkich moich aktorów, że wszystkie problemy życiowe zostawiamy w szatni, kiedy wchodzimy do teatru. A kiedy wychodzimy, zostawiamy tam emocje związane ze spektaklem. To umiejętność, którą trzeba posiąść. W przeciwnym razie czekają nas choroby zawodowe – alkoholizm, narkomania, a w najlepszym razie samotność.
Natasza Urbańska: Janusz nie jest moim dyrektorem w domu. Jesteśmy partnerami. I rzeczywiście znamy swoje terytoria. Gdy trzeba, opiekujemy się dzieckiem, robimy zakupy. Jeżeli chodzi o sprawy domowe, wymieniamy się działaniami. Choć gdy widzę, że Janusz odpływa w swój świat kreacji, tworzy, wolę zadzwonić do jego brata, aby naprawił cieknący kran. W teatrze wracam do pozycji ucznia, bo widzę, że wiele się mogę od niego nauczyć. Chociaż już nie boję się proponować, bo podczas prób te propozycje są coraz częściej akceptowane.
Janusz Józefowicz: Wydaje mi się, że nasz związek jest udany w sensie artystycznym i życiowym. Po prostu jesteśmy dobraną parą. Cokolwiek ktoś ma do powiedzenia na ten temat. Natasza jest wszechstronnie wykształcona, tańczy, śpiewa, gra. Niewielu jest aktorów na świecie, którzy mogą się pochwalić taką wszechstronnością. Robiłem castingi na Broadwayu, w Londynie, w Moskwie. Natasza to skarb. Poza tym jest fantastycznym partnerem w procesie tworzenia spektaklu. Kiedy zaczynam tworzyć choreografię, mam pewną wizję, potrzebuję wtedy człowieka, który ma wystarczającą cierpliwość, plastyczność i umie słuchać, żeby na nim lepić rolę. I Natasza to potrafi. Dlatego od lat jest moją asystentką, moją muzą.
– A jak sobie radzicie z zawiścią ludzi? Mówią: „Dyrektor wszędzie wciśnie swoją żonę…”.
Natasza Urbańska: Człowiek nie radzi sobie z tym do końca… Staram się wyznawać zasadę, że przejmuję się tylko ocenami osób, na których zdaniu mi zależy. A złośliwców, zawistników będzie mnóstwo, i im więcej będziesz robić, im lepiej ci się będzie powodzić, tym więcej ich będzie.
Janusz Józefowicz: Rzeczą straszną we współczesnym świecie jest anonimowość, która pozwala za pośrednictwem Internetu opluwać i lżyć innych. Zetknięcie z tym było dla mnie szokiem. Kampania złośliwości, oszczerstw i zwykłej ludzkiej podłości, z jaką zetknęliśmy się podczas realizacji „Przebojowej nocy”, była czymś niepojętym.
Natasza Urbańska: Ale nie ma tego złego… Ta historia jeszcze bardziej nas wzmocniła. Zdaliśmy sobie sprawę, że trzeba trzymać się siebie, bo zwariujemy.
Janusz Józefowicz: Teraz, nawet gdyby przejechał po nas czołg, to nic nam nie grozi. I moją największą satysfakcją jest to, że pan Sławomir Idziak, który pracował z wielkimi światowymi gwiazdami, powiedział mi: „Janusz, ona jest fantastyczna. Powinna jechać do Hollywood!”. Jerzy Hoffman mówi to samo: „Ona jest znakomitą aktorką”. I teraz te wszystkie pindy, te paniusie redaktorki, powinny zmienić zawód. Ale są za głupie, żeby to zrozumieć po prostu.
Natasza Urbańska: Daj spokój.
– Ma charakter ten Pani mąż.
Natasza Urbańska: Ma charakter, jak mało kto w tym kraju. Ludzie są jak chorągiewki. Zmieniają się w zależności od tego, kto jest przy władzy. Z kim lepiej się ułożyć. Janusz jest wolny, niezależny. Dla mnie praca z nim i Januszem Stokłosą jest najważniejsza. Bo takich ludzi nie ma w Polsce. Ja się ich kurczowo trzymam, są najlepsi.
Janusz Józefowicz: Jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, dlatego że robimy to, co kochamy. Tłumaczyłem Nataszy, gdy miała parcie na Hollywood: „Nie jest ważne, gdzie będziesz pracowała. Jeżeli w Hollywood masz grać jakieś epizodziki, to nie ma po co tam jechać. Możesz wejść do Fabryki Snów w inny sposób, proponując coś ciekawego artystycznie. I to z Los Angeles po ciebie przyjadą”. Tak było z Polą Negri. Jak ludzie z Hollywood zobaczyli Polę na berlińskiej premierze „Madame Dubarry”, natychmiast ją chcieli. My na premierę „Poli Negri” zaprosimy wiele osób z Hollywood.
– Mówi Pan: „Jesteśmy szczęśliwi”. Co nadaje życiu smak?
Janusz Józefowicz: Umiejętność godzenia życia zawodowego z prywatnym. Kiedyś kompletnie nie umiałem tego robić. Żyłem pracą. Do domu przychodziłem tylko przespać się, zmienić ubranie. Aleksander Bardini, gdy wracaliśmy kiedyś z Kanady, powiedział, że poda Dankę, moją pierwszą żonę, do beatyfikacji. Nie umiałem żyć.
– Teraz Pan umie?
Janusz Józefowicz: Z czasem człowiek zaczyna rozumieć, że godzina spędzona z dzieckiem jest tak samo ważna, jak najważniejsze sprawy zawodowe. Albo ważniejsza. Dlatego warto walczyć o pewien balans, równowagę. Warto się tego uczyć. Bo wtedy człowiek staje się pełniejszy. Przestaje być wariatem pędzącym nie wiadomo gdzie. Niszczącym wszystko po drodze. Dlatego próbuję delikatnie kierować Nataszą. Wypycham ją do domu. Tak ustawiam próby, żeby miała czas na bycie z Kalinką. Wiem, że te rzeczy mijają bezpowrotnie. Kalinka już nigdy nie będzie taka, jak w tej chwili.
Natasza Urbańska: Każdego dnia jest inna. Chcę przy niej być, a z drugiej strony chcę realizować swoje pasje. Jestem wdzięczna Januszowi, że to wie. Nie chodzę na imprezy, nie bywam. Czytam książeczki z Kalinką. I wtedy czuję się najszczęśliwsza.
– Zmieniliście się przez te kilkanaście lat wspólnego życia?
Natasza Urbańska: Nabrałam trochę ostrości. Łatwiej mi odmówić, powiedzieć „nie”. Asertywności uczę się przecież u mistrza. A z drugiej strony, kiedy go poznałam, nigdy bym nie uwierzyła, że będzie z takim upodobaniem wracał na wieś. I zajmował się naszym zwierzyńcem. Kupuje otręby dla kaczek i gęsi. A nocami siedzi i robi swoje nalewki. Jaśminowa w tym roku wyszła bardzo ostra. Uwielbia spędzać czas na wsi z daleka od Warszawy. Myślę, że dom bardzo nas odmienił. Enklawa spokoju. Nie ma zasięgu, nie ma z nami łączności. Jesteśmy ze sobą, z naszymi sprawami.
Janusz Józefowicz: Ostatnio miałem robotę przy tych nalewkach i wyszedłem o trzeciej w nocy z domu odetchnąć. Założyłem kalosze, stanąłem na mokrej trawie. Pełnia księżyca, mgła przyczajona w naszym młodym lesie, wygwieżdżone niebo. Cienie drzew na domu. Nie wiem, czy to fakt testowania tych nalewek, czy wyjątkowe okoliczności przyrody sprawiły, że poczułem się ogromnie szczęśliwy. Zachłysnąłem się życiem. Na chwilę.
– Wielki Janusz Józefowicz uczy się czegoś od żony?
Janusz Józefowicz: Żona uświadomiła mi, że nawet ja nie zawsze mam rację w kwestiach artystycznych. To jest cenna informacja, naprawdę. Nie wierzyłem w to, że Natasza będzie kiedykolwiek śpiewać. Tak fatalnie dla niej się złożyło, że kiedy przyszła do nas, ja miałem Kasię Groniec, miałem Edytę Górniak. Naturalne talenty, obdarowane głosem i wrażliwością przez Boga. Patrząc na Nataszę, powiedziałem, że nigdy nie będzie śpiewać. A ona nie zgodziła się z moim wyrokiem. I udowodniła mi, że nie jestem nieomylny. Bardzo się z tego ucieszyłem. Taki pierwiastek humanistyczny odkryłem w sobie.
Rozmawiał Roman Praszyński
Zdjęcia Josh Reed/McDermott Management
Stylizacja Nicole Olson/Cloutier Remix
Makijaż Jo Baker/Atelier Management
Fryzury Aviva/Starworks Artists
Produkcja Molly Murray Productions i Sara Marcysiak