Czy łatwo z cewebryty zamienić się w celebrytę?

Czy łatwo z cewebryty zamienić się w celebrytę?/ fot. Fotolia
Przeistoczenie się z cewebryty w celebrytę nie jest wcale łatwe i udaje się niewielu. Posiadanie popularności w internecie nie zawsze przekłada się na uzyskanie upragnionego statusu celebryty. Jednak wiele cewebrytów ma takie właśnie marzenia. Dlaczego?
/ 29.11.2011 15:40
Czy łatwo z cewebryty zamienić się w celebrytę?/ fot. Fotolia

Czy da się z cewebryty zrobić celebrytę?

Pewnie się da, ale wcale nie łatwiej niż z dowolnego innego człowieka. Bo nic nie wskazuje na to, by sam status cewebryty gwarantował możliwość funkcjonowania także jako celebryta (i vice versa). Pojawiają się oczywiście głosy mówiące, iż kiedyś tak właśnie celebryci będą się rodzić. Na przykład Terri Senft pisze, że

[...] w przyszłości od ludzi, którzy będą chcieli zostać autentycznymi celebrytami, będzie się oczekiwało operowania własną maszyną promocyjną, na długo zanim robić to będą miejsca takie jak Hollywood. Gwiazdki jutra nie zostaną „odkryte”, pracując w sklepie na rogu [...].

Zobacz także: Droga do sławy

Czy posiadanie wielkiej popularności w sieci zawsze przekłada się na uzyskanie statusu celebryty?

Osadzenie cewebryty w subkulturowości, jego oderwanie od kapitału (z którym nierozdzielnie związany jest celebryta), a także po prostu niezliczone ilości rozmaitych historii przekonują, że tego typu przemiana nie ma racji bytu.

Marina Orlova, choć mówiły o niej wszelkiej maści media nadawcze, wydała książkę i występowała w telewizji, nadal celebrytką nie jest, a wciąż ma wszystkie cechy cewebryty; Jay Maynard, mimo iż kilkakrotnie pojawiał się u Jimmy’ego Kimmela, jednego z największych showmanów Ameryki, wciąż prowadzi blog czytany przez kilka osób i pracuje jako zwykły konsultant komputerowy.

Oczywiście zdarzają się wyjątki – Tili Tequili, znanej dziś z reality show wyprodukowanego przez MTV, przejście od cewebrytki do celebrytki w miarę się udało, ale pomimo że wiele lat temu w serwisie MySpace miała aż 1,7 miliona fanów, gdy postanowiła wydać swoją debiutancką płytę, kupiło ją zaledwie 13 tysięcy osób.

Dlaczego cewebryta chce stać się celebrytą?

To, że posiadanie nawet dużej popularności w sieci nie przekłada się na uzyskanie statusu celebryty, wcale nie oznacza jednak, że wiele z tych osób nie chciałoby takiej przemianie ulec (często wbrew woli swoich fanów, bo nie ma nic przyjemnego w tym, że nasz prywatny, ukochany cewebryta staje się nagle rozchwytywany przez wszystkich i w rezultacie nie ma już dla nas zbyt wiele czasu). A chyba jedną z największych tęsknot cewebryty i jednym z powodów, dla których mógłby on chcieć stać się celebrytą, są pieniądze – a raczej ich brak.

Oczywiście on też zarabia. Już camgirls, które za sprzęt i łącze internetowe o odpowiedniej przepustowości musiały płacić przecież niemałe pieniądze, radziły sobie, wprowadzając płatne sekcje na swoich stronach, gdzie obraz można było oglądać w lepszej jakości albo mieć dostęp do dodatkowych kamer.

Dzisiaj natomiast, np. na YouTubie, wielu cewebrytów poza przychodami ze sprzedaży różnych gadżetów dostaje także od tej firmy, w ramach tzw. programu partnerskiego, część zysków pochodzących z reklam, które pojawiają się na stronie z każdym wideo. Podobne systemy funkcjonują zresztą również na innych portalach, takich jak choćby blip.tv, z którego korzysta ostatnio T2Darlantan.

Niestety, nic bardziej niż te programy nie pokazuje, że cewebryta, tak samo jak celebryta, nadal osadzony jest w modelu nie demokratycznym, ale, jak go nazwał Graeme Turner, demotycznym.

Zobacz także: Kto ma największe szanse na bycie sławnym?

Czy biznes ma wpływ na cewebrytów?

To dlatego że obojętnie jak zdemokratyzujemy tę formę sławy, biznes wciąż decyduje (i nic nie wskazuje, aby szybko uległo to zmianie), komu płacić pieniądze, a komu ich nie płacić. YouTube płaci bowiem wyłącznie niektórym – wtedy, kiedy uzna, że treści produkowane przez danego użytkownika spełniają jakieś ich mgliste standardy.

Co więcej, w grę, paradoksalnie, wchodzi też geografia. Polska bowiem, wśród wielu innych krajów, nie była długo ich programem w ogóle objęta. Wielu cewebrytów, słysząc, że np. Michael Buckley dzięki YouTube’owi zarabia 100 tysięcy dolarów rocznie, tyle samo co Kip Kedersha na Metacafe, marzy o dochodzie pozwalającym im się chociaż utrzymać – a o to jest niezwykle trudno w przypadku tych „gwarantowanych” 15 fanów.

Niestety, prawdopodobieństwo, że i oni uzyskają tak gigantyczne sumy, jest zerowe. Można tu użyć słów wlogera Kevina Nalty’ego: „masz większą szansę, że zostaniesz zabity przez lamę”. Znalezienie rozwiązania tej sytuacji – sposobu na zarabianie przez cewebrytę pieniędzy, bez przekształcania go w celebrytę albo liczenia na stworzenie megahitu – jest chyba jednym z największych wyzwań, które dziś przed nami stoją.

Trzeba znaleźć sposób, który daje godziwe pieniądze, a jednocześnie pozwala cewebrycie pozostać tym subkulturowym, intymnym, interaktywnym i odtowarowionym bytem. A takim sposobem może się okazać pomysł Kevina Kelly’ego.

Fragment pochodzi z książki „CeWEBryci – sława w sieci” Michała Janczewskiego (wydawnictwo Impuls, 2011). Publikacja za zgodą wydawcy.

Redakcja poleca

REKLAMA