„Mąż zaczynał wieczorne podchody od słów: >>Może dzisiaj coś teges?<<. Nie o takiej grze wstępnej marzyłam wychodząc za niego”

zaniedbany mężczyzna na kanapie fot. Adobe Stock
„Kiedyś od razu wiedział, co myślę; od razu wyczuwał, że coś jest nie tak. Zaraz mnie wypytywał, czy wszystko w porządku. Nie musiałam go prosić, żeby zwrócił na mnie uwagę. Zresztą, jaki w tym sens, prosić kogoś najbliższego o zainteresowanie? Sam powinien na to wpaść".
/ 02.09.2022 10:33
zaniedbany mężczyzna na kanapie fot. Adobe Stock

Galareta, bigos, jajka w majonezie, udka, dwie sałatki, talerz wędlin i serów, dwa ciasta, i oczywiście alkohol: wódka, a dla pań gin albo wino. Tak wyglądały imieniny mojego męża, na które jak zwykle zaprosiliśmy naszych znajomych. Stała grupa imprezowiczów, czyli cztery pary. Z nimi bawiliśmy się najlepiej, więc zwyczaj był taki, że kto miał imieniny, zapraszał wszystkich do siebie.

Lubię, jak do nas przychodzą znajomi, lubię się powygłupiać, trochę potańczyć, wypić co nieco, ale z umiarem. No choćby dlatego, że ktoś musi posprzątać. Mój mąż, Krzysztof, raczej się tym nie przejmuje. Zwykle zaraz po wyjściu gości pada na łóżko, bełkocząc, że dzisiaj Dzień Dziecka – co znaczy, że się nie myje.

Ale nie jego zachowanie sprawiło, że te spotkania, przyjemne na początku, zaczęły mi z czasem działać na nerwy. Nawet nie to, że wszyscy panowie już na sam koniec imprezy zawsze mieli nieźle w czubie; wszystko jest przecież dla ludzi. Denerwowało mnie to, że coraz częściej temat rozmów schodził na instytucję małżeństwa. Tylko dlatego, żeby z niego głupawo żartować. Z małżeństwa i z siebie nawzajem jednocześnie.

– W naszym domu ja myślę, a Krysia mówi – palnął kiedyś w pewnej chwili Janek, tęgi wąsacz, kolega męża z podstawówki.

– Chyba raczej mówi tobie, co masz myśleć – dołożył Piotr, nerwowy mąż mojej koleżanki.

– Wam się nie da powiedzieć, co macie myśleć, bo wy się cały czas gapicie w telewizory. Chociaż ja mam czasami wrażenie, że wy nic nie myślicie. Że was trzeba najpierw nauczyć myśleć – odgryzała się Krysia, żona Janka.

Wszyscy się śmiali, a właściwie ryczeli

Ja natomiast siedziałam i patrzyłam smutno na mojego męża. Krzysiek też się śmiał. Nie pokazywałam nic po sobie, bo mi wstyd było przed gośćmi. Uśmiechałam się tylko, chociaż tak niewyraźnie. On nawet tego nie zauważał. A dawniej był taki wrażliwy!

Kiedyś od razu wiedział, co myślę; od razu wyczuwał, że coś jest nie tak. Zaraz mnie wypytywał, czy wszystko w porządku. Nie musiałam go prosić, żeby zwrócił na mnie uwagę. Zresztą, jaki w tym sens, prosić kogoś najbliższego o zainteresowanie? Sam powinien na to wpaść. Siedziałam więc i zastanawiałam się, czy to ja przesadzam, czy oni. Czy ja się zrobiłam przewrażliwiona, czy oni grubiańscy? „Może mam menopauzę” – zażartowałam z siebie w duchu i też zaczęłam się z nimi śmiać. Przynajmniej tyle.

A moi goście dalej rzucali tymi ciężkimi żartami. Kolejny już raz usłyszałam, że małżeństwo się bierze z miłości, a rozwód z rozsądku; że raz się poklepie, raz pobije, i jakoś się żyje; że tego kwiatu jest pół światu, że nie warto brać drzewa do lasu, i że jeszcze jakąś młódkę albo młodzieniaszka by się przydybało. Najgorsze były żarty o seksie.

– Izka! Noża nie mam – krzyknął zza stołu Krzysiek, gdy akurat w kuchni wyciągałam z piekarnika gotowe udka.

Westchnęłam tylko, przełożyłam mięso na półmisek, między dwa palce złapałam nóż i wszystko ledwo zaniosłam do pokoju. Wybaczałam mu ten egoizm, bo przynajmniej zabawiał gości. Ja raczej wolałam nie brać na siebie tej odpowiedzialności. Co jak co, ale duszą towarzystwa nie jestem.

Kiedy przyniosłam mięso, mój mąż właśnie brylował. Jednak zupełnie nie tak, jak bym chciała.

– …bo przychodzi taki moment w życiu małżeństwa, że częściej ludzie sprzątają, niż się kochają – dokończył swoją myśl Krzysztof i sięgnął po nóż.

– I wy już tak macie? – zapytał Piotr, zerkając na mnie.

– O, od dawna! Teraz tylko sprzątamy! – odpowiedział Krzysztof i wszyscy, nawet dziewczyny, ryknęli śmiechem.

Wszyscy – tylko nie ja. Stałam z tym półmiskiem w rękach, z nożem między palcami, i myślałam tylko o tym, że rzeczywiście nie odczuwałam ostatnio ochoty na pościelowe figle. Po prostu nie miałam nastroju.

On też nie budował nastroju. Leżał tylko koło mnie i co drugi, trzeci wieczór pytał: „Może dzisiaj coś teges?”. „Coś teges”!? Nie o takiej grze wstępnej marzyłam, wychodząc za niego! A ten się jeszcze z tego śmieje. Ryczy po prostu! A ja mu, głupia, nóż niosę...

Coś we mnie wstąpiło, ale się pohamowałam

Najpierw pomyślałam, żeby mu ten półmisek mięs wywalić na głowę, na tę czerwoną od wódki gębę… Gębę człowieka, którego już chyba w ogóle nie znałam! Nawet mi przez głowę przeszło, czy ten rumiany, zadowolony z siebie biesiadnik nie połknął czasem mojego szczupłego, wysportowanego Krzyśka z czasów młodości… Może i tak było. Pohamowałam się więc, postawiłam mięso na stole i wróciłam do kuchni.

– Izka, napoje! – wydarł się za mną przez śmiech; tak się śmiał, że aż zaczął kaszleć.

Ten jego radosny ryk słyszałam jeszcze, jak jechałam windą, jak wyszłam z bramy i jak szłam na przystanek. Tak, na przystanek. Bo zamiast wywalić mu ten półmisek na głowę, po prostu wyszłam z domu. Ubrałam się, wzięłam torebkę, bieliznę na zmianę do kieszeni – i wyszłam. Wyłączyłam telefon, wsiadłam w tramwaj i pojechałam do centrum. Tam poszłam na herbatę z ciachem w kafejce, a potem zameldowałam się w hotelu.

Trochę mi się jeszcze ręce trzęsły, jak płaciłam za pokój, lecz kiedy się w nim rozgościłam, wszystko przeszło. Pierwszy raz od wielu lat poczułam się wolna. Bez tego fartucha, bez tych kapci, poza domem. Zeszłam do hotelowej restauracji, wypiłam lampkę wina i kupiłam gazetę dla pań. Potem na górze poczytałam trochę i poszłam spać.

Rano obudziłam się zdziwiona

Pojawił się też niepokój. Włączyłam telefon. Od męża 36 nieodebranych, od córki 21 i od syna 42. No tak, dzieci… Całkiem w tych nerwach o nich zapomniałam. Wolność uderzyła mi do głowy. Szybko oddzwoniłam do córki i syna, że wszystko w porządku. Wytłumaczyłam, że mamy z tatą problemy. Są już dorosłe, więc mają prawo wiedzieć… Gdy rozmawiałam z dziećmi, znów zadzwonił mąż. Wzięłam głęboki oddech i odebrałam. Spodziewałam się niezłej awantury. Zaskoczył mnie.

– Izuniu, kochanie, gdzie ty jesteś?! Co się stało?! – pytał, wyraźnie roztrzęsiony.

– Nie, nic – zabrakło mi słów.

– Gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? – wyrzucał z siebie pytania.

Był trochę w szoku.

– No chyba dzisiaj – nie zakładałam, że ta moja wyprowadzka miałaby potrwać dłużej. – Przecież wszystkie sukienki zostawiłam w domu – zażartowałam.

Nie zaśmiał się. Milczał. Dopiero po chwili zapytał:

– To przeze mnie, co?

– No, przecież nie przez Janka i Piotrka – mruknęłam.

– Rozumiem – słychać było, że jest mu ciężko. – Izuniu, błagam, pozwól, że po ciebie przyjadę. Gdzie jesteś? Gdzieś ty spała?!

Powiedziałam mu, w którym hotelu jestem

Znał go doskonale, bo za młodu przychodziliśmy tu na romantyczne noce. To było w czasach, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w ciasnej sublokatorce. Zostawialiśmy malutkie dzieci z babcią i mówiliśmy, że wyjeżdżamy ze znajomymi na zabawę poza miasto… Stare dzieje. Czekałam na Krzyśka w restauracji hotelowej.

Bolał mnie brzuch, denerwowałam się. Bałam się, czy się dogadamy, co mi powie, czy zrozumie. Myśli kłębiły mi się w głowie. Ale towarzyszyło temu wszystkiemu jeszcze jedno uczucie. To były emocje takie trochę podobne do tych, które czułam na pierwszej randce. Naprawdę, kto by pomyślał? Przez głowę by mi nie przeszło, że ta moja ucieczka tak na Krzyśka podziała! Przyjechał wystrojony jak nigdy. Na imprezy wkładał dżinsy i polo, żeby było wygodnie, a teraz włożył garnitur. Niósł też wielki bukiet tulipanów. Kiedy podszedł, wstałam, a on wręczył mi kwiaty i pocałował najpierw w rękę, a potem w policzek.

– Przepraszam – szepnął. Źle wyglądał. Oczy miał podkrążone, chyba w ogóle nie spał.

Ta jego udręczona twarz sprawiła, że postanowiłam się nie kłócić; w jednej chwili wszystko mu wybaczyłam. Zresztą z tego, co zrozumiałam podczas naszej rozmowy, wynikało, że dzieci zdążyły mu sporo wytłumaczyć. Zawsze stawały po mojej stronie. Kiedy już wszystko sobie wyjaśniliśmy, zaproponował spacer. Poszliśmy na starówkę, trzymałam go pod rękę i wspominaliśmy młodość.

Potem wróciliśmy. Ale nie do domu. Do hotelu. I znów było prawie tak, jakbyśmy mieli pod dwadzieścia kilka lat. Tak się wtedy godziliśmy. Mąż był jednak bardzo zmęczony i po wszystkim od razu zasnął. To też mu wybaczyłam, bo miałam nadzieję, że mój romantyczny Krzyś jednak do mnie wrócił. Wiedziałam już, że i miłość czasem przyśnie. Że trzeba wtedy ją zdrowo szarpnąć za ramię. Ej, ej! Nie śpij, jeszcze nie pora!

Czytaj także:Wszystkie małżeństwa w mojej rodzinie się rozpadają. Boję się, że to klątwaPrzez pragnienie macierzyństwa, prawie zniszczyłam własne małżeństwoMój ojciec to zwykła szuja. Zostawił nas, a potem drugą rodzinę

Redakcja poleca

REKLAMA