„Mój brat wziął ślub z kobietą, przez którą kiedyś prawie popełniłam samobójstwo. Nękała mnie i doprowadziła do nerwicy”

zasmucona młoda kobieta fot. Adobe Stock
„Nie wierzyłam własnym oczom, gdy zobaczyłam Magdę na obiedzie u moich rodziców. Nie byłam w stanie siedzieć przy stole. A najgorsze jest to, że nawet mama i tata byli przeciwko mnie - namawiali, żebym zaakceptowała nową ukochaną brata, chociaż kiedyś przez nią chciałam się zabić!”
/ 08.02.2021 12:24
zasmucona młoda kobieta fot. Adobe Stock

Czekałam na ten telefon w napięciu przez tydzień.
– Miło mi przekazać, że zdecydowaliśmy się panią zatrudnić – usłyszałam w końcu w słuchawce.

To było rok temu. Miałam szczerą nadzieję, że zakotwiczę się w tej firmie na dobre

Z poprzedniej musiałam odejść na skutek zwolnień grupowych, a z jeszcze poprzedniej… Och, nie lubiłam tego nawet wspominać. To było okropne półtora roku i najchętniej wymazałabym je całkowicie z pamięci.

Na szczęście w nowej pracy wszystko wyglądało obiecująco. Po fatalnych doświadczeniach w pierwszej pracy szczególną uwagę zwracałam na to, jakim człowiekiem jest przełożony. Po tym, jak moja szefowa po miesiącach poniżania i dręczenia doprowadziła mnie do myśli samobójczych, byłam skłonna zrezygnować z nawet najlepszej posady, gdyby szef okazał się tyranem bez szacunku do podwładnych.

Już po tygodniu wiedziałam, że miałam szczęście, trafiając do tej firmy.
– No i jak tam, córciu, w nowej pracy? – spytał od razu tata, kiedy przyszłam do rodziców na obiad.
– Super! – odpowiedziałam z entuzjazmem. – To duża, stabilna firma. Wciąż przyjmują nowych ludzi, więc nie grożą nam zwolnienia. Pensja naprawdę w porządku, dodatkowe świadczenia.
– A szef? Jaki jest? – zapytała mama z lekkim napięciem w głosie.

Nie dziwiło mnie, że się denerwowała. Gdy pracowałam w pierwszej firmie, mieszkałam jeszcze z rodzicami. Doskonale pamiętali depresję, w którą wpędziła mnie tamta praca.
– Szef jest naprawdę w porządku – uspokoiłam ich. – Szanuje ludzi, wszystko można z nim załatwić. To fajny człowiek.
– To dobrze, córciu – skomentował tata z wyraźną ulgą w głosie. – Naprawdę bardzo się cieszę. Może tam rozwiniesz skrzydła.

Jak to w rodzinie...

Potem rozmowa zeszła na mojego starszego brata. Romek od lat dostarczał nam mocnych wrażeń, a to żeniąc się w wieku dwudziestu jeden lat z koleżanką z liceum, a to potem się z nią rozwodząc, a to anonsując rodzinie, że ma dziecko ze związku z inną, z którą jednak żenić się nie zamierza. Obecnie brat był już trzy lata po rozstaniu z matką swojego synka i ponoć oświadczył rodzicom, że tym razem znalazł kobietę swojego życia. Rodzice zatem zaprosili Romka i jego nową partnerkę na obiad w drugi dzień świąt wielkanocnych.

– Jesteśmy jej bardzo ciekawi – powiedział tata. – Romek mówi, że ma własną firmę. Chyba mu imponuje. Nazywa się Magda.

Drgnęłam, słysząc to imię. Zawsze miałam jakiegoś pecha do osób je noszących. Jeszcze w liceum pewna Magda z naszej klasy najpierw była moją najlepszą przyjaciółką, a kiedy się pokłóciłyśmy, doniosła na mnie, że paliłam papierosy. Jasne, mogłam nie palić za szkołą, ale i tak nigdy nie zrozumiałam, po co to zrobiła. Potem inna Magda zainteresowała się moim chłopakiem ze studiów. I tak pewnie bym się z nim w końcu rozstała, lecz mimo wszystko przeżyłam upokorzenie, kiedy powiedział mi, że z nami koniec, i jeszcze tego samego dnia cały mój rok widział, jak paraduje z nią za rękę po korytarzu.

Najgorsza jednak była ostatnia osoba obdarzona tym imieniem. Moja była szefowa. Nie lubiłam o niej myśleć, ale czasami wracały do mnie wspomnienia z pierwszej pracy. Zależało mi wtedy bardzo, żeby zdobyć jakiekolwiek doświadczenie zawodowe. Cieszyłam się więc, kiedy dostałam posadę asystentki działu w dużej agencji reklamowej. Moją rolą miało być koordynowanie zleceń i przydziałów obowiązków dla grafików i ludzi piszących teksty reklamowe. Miałam też być kimś w rodzaju prawej ręki szefowej działu kreatywnego. Czyli Magdy.

Gdy usłyszałam to imię, od razu miałam złe przeczucia. Niestety – słusznie. Typowa scenka: znów stoję przed Magdą, a za plecami mam dwadzieścia parę osób, które obserwują, jak szefowa mnie upokarza.

– Czy tobie mózg obumarł, dziewczyno?! – ciskała się tamtego dnia za swoim biurkiem, zza którego mogła obserwować każdego z pracowników w wielkiej sali. – Jak można pomylić te dwie rzeczy?! Słowo daję, jedyne, na czym się znasz, to twój zegarek! Co tak stoisz? Zasuwaj do recepcji po papier firmowy, trzeba napisać pismo korygujące!

Odwróciłam się, czując, że policzki mnie palą, a spod powiek wypływają łzy. Zanim doszłam do drzwi, za moimi plecami padło:

– Boże, co za kretynka!

Wtedy akurat rzeczywiście się pomyliłam, ale w wielu innych sytuacjach byłam całkowicie niewinna, a mimo to mi się obrywało. Pamiętałam awanturę, którą urządziła na temat grafiku. Cisnęła go na moje biurko, wywrzaskując pytanie: „Co to ma być?!”, a kiedy odpowiedziałam, że grafik pracy zespołu, uniosła się jeszcze bardziej, że jestem bezczelna. Potem dorzuciła, że również niekompetentna i nie radzę sobie z najprostszymi rzeczami, bo wpisałam pracownikom dni pracujące w święto państwowe. Dopiero po pięciu minutach okazało się, że wydrukowała grafik na poprzedni miesiąc.

Oczywiście nigdy mnie za to nie przeprosiła. Co gorsze, miałam wrażenie, że po tej awanturze jeszcze bardziej się na mnie uwzięła, jakby chciała mnie ukarać za to, że zrobiła z siebie idiotkę. Regularnie pod nosem nazywała mnie głupią, przewracała oczami, kiedy coś mówiłam, i urządzała sceny, kiedy zapomniałam o jakimś drobiazgu.

Praca odbiła się na moim zdrowiu psychicznym

Doszło do tego, że popadłam w nerwicę, zaczęłam cierpieć na bezsenność, a rano w autobusie do pracy niemal wymiotowałam ze stresu. Oczywiście nawet nie marzyłam, żeby w tamtym czasie znaleźć coś innego, a rodziców nie było stać na utrzymywanie mnie dłużej. Zaciskałam więc zęby i wchodziłam co rano do firmy, czując się jak przerażony królik w jednej klatce z wilkiem. Bałam się postawić Magdzie. Próby pyskowania czy choćby uspokajania jej, kiedy na mnie krzyczała, w ogóle nie wchodziły w grę. Kiedy to się działo, ledwie byłam w stanie oddychać i modliłam się tylko, żeby ten koszmar jak najszybciej się skończył.

Oczywiście skutkiem tego były odczuwane przez mnie coraz poważniejsze zaburzenia emocjonalne. Byłam znerwicowana, źle sypiałam, straciłam chęć do życia. Nocami, kiedy nie mogłam zasnąć, zupełnie poważnie planowałam, że pójdę do lekarza, poproszę o tabletki nasenne, a potem zażyję całe opakowanie, żeby już nigdy się nie obudzić i nie musieć iść do znienawidzonej pracy.

Niestety, rodzice mnie nie rozumieli. Powtarzali tylko, że w pracy zawsze jest ciężko, więc mam się nie przejmować. Któregoś dnia nie wytrzymałam i pożaliłam się babci.

– Ewuniu, tak dłużej nie może być! – przejęła się. – Musisz rzucić tę okropną pracę, a  babie powiedz, że może się gonić! Tak, właśnie to powinnaś jej powiedzieć! – dodała z wojownicza miną. – O pieniądze się nie martw, ja mam trochę odłożone, wystarczy na kilka miesięcy, a potem przecież znajdziesz coś nowego. Jesteś zdolna, mądra, wszyscy będą cię chcieli zatrudnić!

Rozpłakałam się wtedy, bo zdałam sobie sprawę, że od miesięcy uważam siebie za zero. Magda tak długo powtarzała mi, że do niczego się nie nadaję i że jestem kompletną kretynką, aż zaczęłam sama tak o sobie myśleć. „Mam szczęście, że ona jeszcze mnie trzyma w pracy, bo przecież nigdzie indziej roboty nie znajdę…” – myślałam. To było typowe myślenie ofiary niszczonej psychicznie przez oprawcę. Dopiero moja ukochana babcia mi to uświadomiła.

Otrząsnęłam się z tych ponurych rozmyślań. Na szczęście to już zamierzchła przeszłość. Od tamtych wydarzeń minęło już prawie dziesięć lat. W kolejnej firmie dobrze mi się układało z szefową i nie miałabym powodu, żeby odchodzić, gdyby nie kryzys na rynku i redukcja etatów.

Kilka tygodni do Wielkanocy minęły błyskawicznie

W pracy miałam sporo obowiązków, ale wszystkie wykonywałam chętnie. Szef tylko raz poprosił mnie o poprawienie dokumentu, jednak zrobił to na osobności i w bardzo grzecznej formie.

Nadeszła Wielkanoc, potem lany poniedziałek. Przyjechałam do rodziców z sernikiem mojej roboty. Romek zadzwonił domofonem, akurat gdy go kroiłam.

– Dzień dobry wszystkim! – rzucił tubalnie w przedpokoju, a ja natychmiast wybiegłam z kuchni, żeby się przywitać.
I nagle… stanęłam jak wryta. Kolana się pode mną ugięły, zrobiło mi się duszno.
– Kochani, poznajcie Magdę, moją ukochaną – powiedział Romek i objął czułym gestem ramiona kobiety, przez którą omal nie popełniłam samobójstwa.

Czułam, że serce wali jak szalone, a ręce drżą. Patrzyłam na – muszę jej to przyznać! – ładną twarz byłej szefowej, na jej uroczy uśmiech, którym właśnie obdarzała mojego tatę, i czekałam, aż spojrzy na mnie i rozpozna we mnie swoją ofiarę.

– A to Ewa, moja młodsza siostrzyczka – przedstawił mnie Romek i wzrok Magdy spoczął na mnie.

Wstrzymałam oddech, jednak jej wyraz twarzy nie zmienił się nawet odrobinę. Jak gdyby nigdy nic podeszła do mnie i z miłym uśmiechem wyciągnęła rękę.
– Magda, miło mi cię poznać.
Stałam tam osłupiała, nic nie rozumiejąc. To była ona, przecież ją poznałam! Dlaczego nawet nie mrugnęła na mój widok?
– Ewa. My się znamy – powiedziałam. – Pracowałam kiedyś w Akronimie – wymieniłam nazwę naszej dawnej firmy.
– Naprawdę? – wyglądała na szczerze zdziwioną. – A w którym dziale? Ja pracowałam w kreatywnym.

I wtedy zrozumiałam. Ona nie udawała… Naprawdę mnie nie poznała!

W firmie była duża rotacja kadr, przez kolejne lata Magda dręczyła zapewne jeszcze wiele młodych kobiet, które próbowały wytrzymać na stanowisku jej asystentki. A może po prostu nigdy nie byłam dla niej kimś, kogo warto zapamiętać. Kolejna „idiotka”, która zna się jedynie na swoim zegarku. Jeszcze jedna czerwona z upokorzenia twarz, w którą mogła wypluwać jadowite słowa bez żadnych konsekwencji… Nie, ona naprawdę nie miała pojęcia, kim jest siostra mężczyzny, z którym się spotyka.

Obiad był dla mnie niczym zły sen. To nie przenośnia. Naprawdę wiele razy śniło mi się, że postać Magdy przenika do mojego życia poza pracą. W koszmarach spotykałam ją na basenie, na plaży, a także we własnym domu. Prześladowała mnie więc nie tylko na jawie, ale i w snach. A teraz jeden z nich się ziścił: moja była dręczycielka siedziała naprzeciwko mnie w domu, w którym się wychowałam, i z uroczym uśmiechem rozprawiała z moim tatą o skokach narciarskich!

– Ta kaczka jest wspaniała! – pochwaliła chwilę później danie mojej mamy. – Ja zawsze robię zbyt suchą, jestem beztalenciem kulinarnym – złożyła ujmującą samokrytykę.
– Nieprawda! – zaprotestował natychmiast mój brat. – Ostatnio zrobiłaś fantastyczną tortillę z kurczakiem po meksykańsku. Moim zdaniem świetnie gotujesz.

Koszmar trwał dalej, a nikt nawet o tym nie wiedział

Nie mogłam tego słuchać… Chciało mi się rzygać, a w głowie mi huczało.

„Jak to możliwe – zadawałam sobie pytanie – że moja rodzina je obiad z kimś, kto całymi miesiącami mnie poniżał? Jak to się stało, że mój brat wyraźnie adoruje kobietę, która mnie terroryzowała i gnębiła, a do tego niemal całkowicie zrujnowała moje poczucie własnej wartości, tak że bałam się od niej odejść? To przecież chore! To nienormalne! Mam tego dość!”

– Przepraszam, boli mnie głowa… – rzuciłam w końcu i wyszłam do łazienki.

Tam po kwadransie znalazła mnie mama. Powiedziałam jej wprost, kim jest dziewczyna Romka, i zobaczyłam, jak mama ze zdumienia szeroko otwiera oczy. Po chwili jednak opanowała się i powiedziała:

– Ewuniu, to było prawie dziesięć lat temu. Ona cię nawet nie pamięta. Chyba nie ma sensu drążyć tego tematu. No już, umyj twarz i wróć do stołu. To dziwnie wygląda, że wyszłaś na tak długo.

Kolejny szok... Rodzice byli przeciwko mnie

Patrzyłam na nią przez chwilę z otwartymi ustami, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam. Przecież mama przy tym była! Widziała, jak rano nie mogę wepchnąć w siebie śniadania, bo mam żołądek skręcony ze stresu przed wyjściem do pracy. Słyszała, kiedy w nocy obijałam się po mieszkaniu, nie mogąc zasnąć. Była świadkiem, jak odmawiałam wychodzenia z przyjaciółmi, bo nic już mnie nie cieszyło… I wiedziała przez kogo byłam w takim stanie. A teraz kazała mi udawać, że wszystko w porządku, bo minęło dziesięć lat, a mój brat zakochał się w socjopatce?!

Nie usiadłam wtedy ponownie do stołu. To nie była żadna demonstracja – po prostu jak za starych złych czasów mój żołądek skręcił się w supeł i zrobiło mi się niedobrze ze zdenerwowania. Choć Magda nie miała już nade mną żadnej władzy, sam dźwięk jej głosu wywołał we mnie objawy nerwicy. Wyszłam więc z domu rodziców i rozpłakałam się na ulicy. Bo przecież to ona powinna była stamtąd wyjść, a nie ja…

Przez kolejne tygodnie nie miałam ochoty rozmawiać z mamą. Miałam do niej żal o to, co powiedziała, a potem jeszcze większy, że zupełnie nie rozumie, w czym rzecz. Ojciec wydawał się rozumieć więcej, ale był człowiekiem, który panicznie bał się konfliktów i zawsze unikał konfrontacji. Taką samą strategię zalecał i mnie.

– Ewuś, ja wiem, że Magda kiedyś zachowywała się wobec ciebie okropnie, ale czas zmienia ludzi, prawda? Może po prostu dasz jej drugą szansę, co? – radził.
A może po prostu powiem jej, że była zimną suką i przez nią mało się nie zabiłam?! – odparowałam ze złością.

Tata westchnął, a potem zaczął mi tłumaczyć, dlaczego byłoby lepiej, gdybym tego nie robiła. Bo przecież Romkowi będzie przykro, bo atmosfera w rodzinie się zepsuje, bo to w ogóle jest bezcelowe i nic nie da.

Do Romka od Wielkanocy w ogóle się nie odzywałam, co zresztą nie było niczym dziwnym. Brat jest ode mnie starszy o dziewięć lat, mieszka w innym mieście i nigdy nie łączyła nas bliska więź. Nie bardzo wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. „Rzuć ją, bo to podłe babsko”? A może: „Nienawidzę twojej dziewczyny, bo prawie zrujnowała mi życie”? Tata miał rację, to naprawdę byłoby bez sensu. Miałam więc po prostu nadzieję, że Romek niedługo się z nią rozstanie i nigdy więcej jej już nie spotkam.

Z taką myślą odebrałam telefon od brata któregoś dnia. Rzadko dzwonił. Pomyślałam, że może znalazł sobie inną.
– Mam dobre wieści, Ewka! – zaczął.
– Żenię się! Zaczynaj szyć sukienkę, bo wesele za miesiąc!

Ona zostanie z nim na zawsze!

Gdybym miała stalowe nerwy, zapytałabym kąśliwie, czy ten pośpiech jest wynikiem ciąży. A tak mogłam tylko wyjąkać:
– Naprawdę? Strasznie szybko…
– A na co tu czekać? Magda jest super, a ja chcę znowu mieć żonę. Już najwyższy czas – roześmiał się, jakby to był dobry żart.

Tylko że dla mnie nie było w tym nic zabawnego. Na myśl, że mam iść na ślub Romka i tej jędzy, uśmiechać się obok niej na rodzinnym zdjęciu, a potem udawać, że świetnie się bawię na ich weselu  – miałam ochotę… no właśnie, iść do lekarza, poprosić o przepisanie tabletek nasennych, żeby…

Kiedy naszła mnie ta myśl, zrozumiałam, że mam poważny problem. Nie chodziło bowiem tylko o kilka godzin na ślubie i weselu. Chodziło o całe życie z bratową! Ja po prostu nie potrafiłam sobie wyobrazić, że to babsko zostanie z nim na zawsze!

– Muszę z nią porozmawiać – zwróciłam się do babci, bo tylko ona rozumiała, co czułam, i była po mojej stronie. – Muszę stawić czoło całej tej popapranej sytuacji.

Problem w tym, że byłam na to za słaba psychicznie. Na samą myśl o tym, że dzwonię do przyszłej bratowej i przypominam jej, co mi robiła, robiło mi się słabo. Nie dałabym rady przez to przejść! Bałam się samego dźwięku jej głosu, a miałam żądać przeprosin? Najwyraźniej dziesięć lat temu moja psychika ucierpiała bardziej, niż sądziłam. Jednak podjęłam próbę załatwienia tej sprawy, bo zadzwoniłam do brata. To także nie było łatwe, bo jak już wspomniałam, nigdy nie mieliśmy zbyt serdecznych stosunków. Powiedziałam mu, skąd znam jego przyszłą żonę. W pewnej chwili załamałam się i zaczęłam płakać. Emocje wzięły górę…

Romek nie przerywał mi, a potem długo milczał. W końcu powiedział:

– Słuchaj, rozumiem, że źle wspominasz współpracę z Magdą, ale chyba trochę przesadzasz, nie sądzisz? – zaczął nerwowo. – Była twoją szefową, a ty byłaś świeża w tej pracy. Pewnie czasem coś ci się zdarzało zawalić, a ona się denerwowała, normalna rzecz. Mój szef też czasami…

– Nie słuchasz mnie! – wrzasnęłam nagle. – To się nie „zdarzało”! To był stały mobbing! Codziennie mnie dręczyła. Czasem bez powodu! Sprawiało jej to przyjemność!
– Na pewno rozumiesz znaczenie słowa „mobbing”? – zapytał chłodno i już wiedziałam, że nic z tego nie będzie, a ja tylko straciłam czas i energię na tę rozmowę.

Czy dam radę iść na ślub?

Wiedziałam, że nie dam rady pójść na ich ślub. Po prostu nie dam rady się do tego zmusić. Bałam się, co powiedzą rodzice, nakłaniania mnie, żebym „odpuściła”, „dała Magdzie drugą szansę” czy „zrobiła to dla Romka”. Bałam się, że mój brat mnie za to znienawidzi. Ale po prostu… nie mogłam.

– Niczego nie jesteś winna Romkowi – powiedziała babcia, kiedy zrelacjonowałam jej tamtą rozmowę. – Masz prawo do swoich uczuć i nie daj sobie wmówić poczucia winy z ich powodu. Zresztą, wiesz co? Słyszałam, że teraz, przed sezonem, nad morzem są najniższe ceny pokoi. Chyba muszę się tam wybrać, podleczyć swoje sterane płuca. Może się poświęcisz dla starej babci i ją odwieziesz, a potem zostaniesz na trochę w Jastarni?

– Babciu… mówisz poważnie? – poczułam wielkie wzruszenie. – Nie pójdziesz na ślub własnego wnuka specjalnie dla mnie?

– Już raz byłam na jego ślubie – zauważyła. – A teraz uważam, że zachował się jak głupek, lekceważąc twoje uczucia. Więc życzę mu szczęścia z tą całą heterą, ale wcale nie muszę być tam osobiście. A ty porozmawiasz z nią, kiedy będziesz na to gotowa i wystarczająco silna. Sama będziesz wiedzieć kiedy. Do tego czasu po prostu dbaj o siebie, kochanie, i ciesz się, że to nie ty spędzisz z nią życie, tylko twój durny brat!

Właśnie wtedy poczułam, że spośród moich bliskich najbardziej kocham babcię. I to poczucie nie opuszcza mnie do dziś, mimo że od ślubu brata minęły 2 lata...

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Myślałam, że widzi we mnie kogoś więcej, niż tylko grubaskę...
Ukrywam przed narzeczoną, że rozbieram się za pieniądze
Była dziewczyna mojego faceta mieszka z nami, bo musimy się nią opiekować
Miałam 32 lata, a matka decydowała w co mam się ubrać i kiedy iść spać
Nie chcę zamieszkać ze swoim facetem. Od tego tylko krok do niewoli

Redakcja poleca

REKLAMA