„Moja żona to despotyczna wariatka. Poświęciłem dla niej wszystko, a ona nawet nie chce mieć ze mną dzieci”

mężczyzna żałujący małżeństwa fot. Adobe Stock
„Dla Moniki wyprowadziłem się znad ukochanego morza, zmieniłem fajną pracę i godziłem się na wszystko, co mówiła. Ona powiedziała mi za to, że nie będziemy mieć dzieci, bo woli się poświęcić karierze, dzięki której nie grozi nam śmierć głodowa”.
/ 26.11.2021 14:28
mężczyzna żałujący małżeństwa fot. Adobe Stock

Mówi się, że w każdym związku jest ktoś do kochania i ktoś do kopania. U nas to ja zawsze byłem kopany. I przez długi czas  znosiłem to w milczeniu. Uwielbiałem swoją żonę i byłem gotowy wiele dla niej znieść. Ale w końcu miarka się przebrała…

Monikę poznałem na plaży we Władysławowie w pewien letni poranek. Dorabiałem wtedy do nauczycielskiej pensji jako ratownik. Tamtego dnia jak zwykle obserwowałem kąpiących się ludzi i wtedy ją dostrzegłem. Była taka piękna! Szła brzegiem morza, dumnie prężąc swoje wspaniałe ciało, a wiatr rozwiewał jej długie, kasztanowe włosy. Zakochałem się od razu na zabój.

Od tamtego dnia szukałem jej wzrokiem w tłumie plażowiczów, wieczorami obchodziłem kawiarnie, dyskoteki, ale gdzieś zniknęła. Pomyślałem nawet, że była tylko zjawą, snem. Ale którejś nocy, gdy już straciłem nadzieję, natknąłem się na nią w modnym klubie.

Zrozumiałem, że muszę ją poznać, bo druga taka okazja się już nie trafi. Zatańczyliśmy raz, potem drugi, a na koniec uparłem się, żeby odwieźć ją do apartamentu, który, jak się później zorientowałem, należał do jej rodziców. Wiedziałem już, gdzie mieszka, i postanowiłem ją zdobyć. Miałem na to cztery miesiące, bo wracała do Warszawy na studia dopiero w październiku.

Wyszła za mnie, ponieważ chciała postawić na swoim

Stawałem na rzęsach, by jej zaimponować. Po dyżurze na plaży zabierałem ją na przejażdżki motorówką i skuterem wodnym, uczyłem kitesurfingu i innych sportów wodnych, zapraszałem do dobrych restauracji.

Dobrze, że w każdym z tych miejsc pracowali moi koledzy i mogłem liczyć na duże zniżki, bo inaczej bym nie wyrobił finansowo. A i tak wydawałem na nią wszystkie zarobione pieniądze.
Ale opłaciło się. Po miesiącu, gdy jak zwykle odprowadziłem ją do apartamentu, nie zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, ale zostawiła je lekko uchylone. Po pierwszej wspólnie spędzonej nocy byłem w siódmym niebie!
– Kocham cię. Jesteś najwspanialszą i najpiękniejszą kobietą pod słońcem – wyszeptałem, wtulając się w jej ciało.
– Przecież wiem – przeciągnęła się leniwie z seksownym uśmiechem.
Była przyzwyczajona do uwielbienia i adoracji. Uważała, że wszyscy powinni wokół niej skakać i spełniać każdą jej zachciankę. Niestety wtedy tego nie zauważałem, bo byłem zakochany…

Lato minęło jak z bicza trzasnął. Monika wróciła do Warszawy, ja zostałem na Wybrzeżu. Byłem nieszczęśliwy. Z tęsknoty nie mogłem spać. Na dodatek bałem się, że nasz związek nie przetrwa, że Monika o mnie zapomni.

A przecież chciałem spędzić z nią życie! Nie wyobrażałem sobie, że mogło być inaczej. W każdy weekend wsiadałem więc w samochód i pędziłem do stolicy. Witała mnie łaskawie, w przeciwieństwie do swoich rodziców.

Jej ojciec, znany adwokat, patrzył na mnie jak na intruza. Pewnie wolał, żeby jedyna córeczka spotykała się z jego kolegą po fachu, a nie nauczycielem WF-u w gimnazjum. Ale im bardziej próbował mnie jej obrzydzić, tym ona była mi bardziej przychylna. Dziś myślę, że gdyby nie jego niechęć, Monika chyba by za mnie nie wyszła. A tak – postawiła na swoim. Zawsze wszystko musiało być po jej myśli.

Gdy jej się sprzeciwiałem, dostawała furii i płakała

Po ślubie przeprowadziłem się do Warszawy. Nie miałem wyjścia. Monika nie chciała nawet myśleć o życiu na Wybrzeżu. Pociągała ją stolica. Próbowałem ją jakoś przekonać, ale gdy tylko zaczynałem temat, dostawała histerii. Wiedziałem, że będę tęsknić za morzem, przyjaciółmi, szkołą, rodziną, ale czego nie robi się dla ukochanej?

Wynająłem więc swoją kawalerkę we Władku, spakowałem rzeczy i ruszyłem do stolicy. Uznałem, że z czasem przyzwyczaję się do nowego miejsca, a tęsknota minie. Miałam przecież Monikę, a to było najważniejsze

Zamieszkaliśmy w wielkim apartamencie w centrum miasta, który moja żona dostała od rodziców w prezencie ślubnym. Monika urządziła go według swojego gustu. Ani razu nie zapytała mnie o zdanie. Jak wszedłem tam po raz pierwszy, to omal nie zemdlałem. Metal i biel… Czułem się jak w szpitalu. Nie protestowałem jednak, bo przecież to jej ojciec dał nam dach nad głową, a potem dokładał się do rachunków.

Co prawda dość szybko znalazłem pracę w pobliskiej podstawówce, lecz moja pensja ledwie wystarczyłaby na czynsz. A Monika? Po studiach rok odpoczywała, a jak już ojciec znalazł jej pracę w korporacji, to wszystko, co zarobiła, wydawała na siebie. Lubiła drogie ciuchy, dobre kosmetyki…Wygląd był dla niej najważniejszy. Nie podobało mi się, że szasta pieniędzmi, ale milczałem. Wiedziałem, że jeśli coś powiem, dostanie furii i będzie płakać.

Mijały kolejne miesiące, a potem lata. W naszym małżeństwie teoretycznie wszystko dobrze się układało. Schodziłem żonie z drogi, ustępowałem jej, więc nawet się nie kłóciliśmy.
Tyle tylko, że czułem się coraz gorzej. Chwilami miałem dość roli potulnego misiaczka, który na wszystko się zgadza. Cierpiała moja męska duma. Na dodatek nie mogłem się zaaklimatyzować w Warszawie. Tęskniłem za morzem, za spokojem małego miasteczka. We Władku tłok i hałas były tylko w wakacje. A tu non stop pośpiech, tłumy, samochody, smród spalin.

No i jeszcze znajomi mojej żony… Nadęte bufony. Widziałem, jak się dziwnie uśmiechali, gdy słyszeli, że jestem zwykłym nauczycielem. Przeszkadzało mi to, ale się nie skarżyłem. Wciąż kochałem Monikę i gotowy byłem do największych poświęceń.

Powiedziała, że nie zamierza teraz pakować się w pieluchy

Kiedy moja miłość wygasła? Chyba cztery lata po ślubie. To właśnie wtedy zaczęło dochodzić między nami do pierwszych poważnych zgrzytów. Poszło o dziecko. Uważałem, że już czas najwyższy, byśmy powiększyli rodzinę. Powiedziałem o tym Monice.
– Zwariowałeś?! Nie zrezygnuję z kariery tylko dlatego, że ty chcesz być ojcem – nadąsała się od razu.
Jak to? W ogóle nie zamierzasz mieć dzieci? – zdenerwowałem się.
– Może kiedyś… Na razie nie chcę pakować się w pieluchy i przecierane zupki. To nie dla mnie – stwierdziła.
– Przecież ci pomogę, nie będziesz sama – naciskałem.
Aż poczerwieniała.
– Mówię nie, to nie! – tupnęła nogą.
Myślała, że jak zawsze potulnie skulę uszy po sobie. Ale tym razem się zawziąłem. Wróciłem do rozmowy następnego dnia, a potem kolejnego. Oczywiście każda kończyła się awanturą. Wykrzyczałem jej w twarz, że jest rozkapryszoną księżniczką i myśli tylko o sobie, a ja nie będę tego dłużej tolerować. Tak się wściekła, że pojechała na skargę do rodziców.

Ojciec oczywiście stanął po jej stronie. Wpadł do nas zły jak osa.
– A z czego ty zamierzasz utrzymać to dziecko? Bo chyba nie ze swojej marnej pensji! – naskoczył na mnie.
– Poradzimy sobie. Zawsze mogę poszukać lepiej płatnej pracy – odparłem.
– To najpierw ją znajdź, a dopiero potem myśl o powiększeniu rodziny. Bo na razie gdyby nie ja, to chyba byście z głodu pozdychali. Siedź więc cicho i dbaj o to, żeby moja córka czuła się szczęśliwa – warknął teść.

Zabolało. I to bardzo. Dziś myślę, że po tej rozmowie powinienem  był spakować walizki i się wynieść. Ale żaden facet nie chce przyznać się do porażki. Ja też. Zamierzałem udowodnić żonie
i teściom, że umiem zarobić na rodzinę.

Popytałem tu i tam i dowiedziałem się, że mogę być trenerem osobistym w ekskluzywnym klubie fitness dla bogatych kobiet. Bardzo lubiłem pracę z dziećmi, nawet drużynę piłkarską udało mi się w szkole założyć, ale trzy razy wyższa pensja mnie przekonała. Pod koniec roku szkolnego złożyłem wypowiedzenie i zaprosiłem kolegów i koleżanki na imprezę pożegnalną.

Urocze dołeczki… Gdzie ja, głupi, miałem oczy?!

– Szkoda że odchodzisz. Będzie mi… nam… ciebie brakować – usłyszałem od Ewy, szkolnej polonistki.
– Naprawdę? – spojrzałem jej w oczy i pomyślałem, że mają piękny, granatowy kolor, jak morze tuż przed burzą.
– Naprawdę – uśmiechnęła się, a ja dostrzegłem, że na policzkach zrobiły się jej słodkie dołeczki.
Pracowaliśmy razem dwa lata i dotąd ich nie zauważyłem. Sam byłem zdziwiony, jak to możliwe…
– To może umówimy się kiedyś na kawę? Powiesz mi, co słychać w szkole i w ogóle – zaproponowałem.
– Jak będziesz miał ochotę, zadzwoń. Wiesz, gdzie mnie szukać – zaczerwieniła się i szybko spuściła wzrok.
Zrobiło mi się jakoś dziwnie ciepło na sercu. Ale też smutno. Zacząłem żałować, że impreza dobiega już końca.

Długo nie dzwoniłem do Ewy. Chciałem, ale się powstrzymywałem. Byłem przecież żonaty i wierzyłem, że jeszcze będę z Moniką szczęśliwy. Może jak zacznę dobrze zarabiać, to w końcu zdecyduje się na dziecko?

Nic z tego. Wiecznie coś stało na przeszkodzie. Albo była tuż przed awansem i nie mogła ryzykować, albo tuż po i musiała pilnować stołka. Albo jeszcze coś innego. Zwodziła mnie chyba z rok. Wreszcie gdy przycisnąłem ją do muru, przyznała, że jednak nie zamierza mieć dzieci.
– Koniec tematu! Wyobraź sobie, że nie wszystkie kobiety marzą o macierzyństwie. I ja właśnie nie marzę! Musisz się z tym pogodzić, czy ci się to podoba, czy nie! – wykrzyczała mi.

Byłem w szoku. Poświęciłem dla Moniki wszystko, a ona nawet nie chciała mieć ze mną dziecka! Z bezsilności i złości miałem ochotę wyć… Wybiegłem z mieszkania i ruszyłem w miasto. Chciałem się z kimś pogadać, może się wyżalić… I wtedy przypomniałem sobie o Ewie. Zadzwoniłem od razu.

W jednej chwili podjąłem decyzję. Koniec z tym!

– Jestem w takim dole, że już gorzej być nie może. Potrzebuję bratniej duszy! – jęknąłem w słuchawkę.
– Przyjedź, już wstawiam wodę na kawę. I coś na smutki też się znajdzie. Wyślę ci adres esemesem – odparła, a ja po chwili zatrzymałem taksówkę.
Tamtego wieczoru do niczego między nami nie doszło, ale wychodząc z mieszkania Ewy wiedziałem jedno – że chcę tam jeszcze wrócić.

Zaczęliśmy się spotykać. Na początku myślałem, że to będzie tylko przyjaźń. Jednak los chciał inaczej.
Im lepiej poznawałem Ewę, tym bardziej czułem, jak staje mi się bliska, coraz bliższa. Była zupełnie inna niż moja żona. Ciepła, opiekuńcza i zwyczajnie miła… Po raz pierwszy od wielu lat poczułem, że komuś na mnie naprawdę zależy, ktoś mnie słucha, przejmuje się moimi problemami. Po kilku tygodniach złapałem się na tym, że chcę już nie tylko z nią rozmawiać, ale też mam ochotę na coś więcej.

Wylądowaliśmy w łóżku.
– Jesteś wspaniały! – usłyszałem po wszystkim. – Było świetnie!
Nie wierzyłem własnym uszom. Monika nigdy w ten sposób do mnie nie mówiła! To ja musiałem okazywać jej  podziw i uwielbienie… Poczułem się tak, jakby mi skrzydła u ramion urosły.
Kocham cię. Wyjdziesz za mnie? – wyrwało mi się, a ona spojrzała na mnie mocno zaskoczona.
– Nie żartuj… – bąknęła niepewnie. – Przecież ty już jesteś żonaty.
– A jak się rozwiodę? – brnąłem dalej.
– To wyjdę – uśmiechnęła się.
– A wyprowadzisz się ze mną nad morze, do małej mieściny, sennej poza sezonem? – dopytywałem. – Mam tam małą kawalerkę. Ciasną, ale własną.
– Nad morze? Naprawdę? Zawsze chciałam mieszkać nad morzem! Nienawidzę Warszawy! – wykrzyknęła, patrząc na mnie roziskrzonymi oczami, a ja nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście.

Porozmawiałem z Moniką o rozstaniu następnego dnia. Powiedziałem jej to, co od dawna myślałem. Że już jej nie kocham, a życie z nią było piekłem.
Wpadła w furię. Chyba nie dlatego, że mnie utraciła. Raczej dlatego, że to nie ona zaproponowała rozwód.
– Jak ci tak strasznie ze mną źle, to wynoś się natychmiast! I zabieraj te szmaty, bo reszta w tym domu należy do mnie! – wrzeszczała, wyrzucając moje ubrania przez okno.

Pozbierałem je i pojechałem do Ewy. Pół roku później byłem już po rozwodzie. Mój teść w zamian za to, że nie domagałem się żadnego majątku, załatwił wszystko szybko i bezboleśnie…

Minęły trzy lata. Jesteśmy z Ewą już po ślubie i mieszkamy we Władysławowie. Oboje pracujemy w szkole, w Gdyni. Ale po wakacjach żona będzie musiała zrobić sobie przerwę. Spodziewamy się dziecka. Kopie niemiłosiernie, więc chyba to będzie chłopak. Ale z dziewczynki też będę się cieszył.
A Monika? Przyjeżdża czasem w lecie do apartamentu swoich rodziców. Widziałem ją kilka razy na plaży. Szła, jak to ona, z dumnie podniesioną głową, prężąc swoje ciągle wspaniałe ciało. Ale sama. Zawsze sama…

Więcej prawdziwych historii:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Matka nauczyła mnie, że miłość to bajka dla głupich. Krzywdzę partnera i jego córkę, bo tak sama zostałam wychowana”
„Byłam starą panną, zostałam samotną matką. Po kilku latach szczęścia los znów zabrał mi wszystko, co miałam”
„Przyjaciółka kazała mi sprawdzić, czy narzeczony ją zdradza. Zakochałam się w nim i nie mam skrupułów, by go odbić”

Redakcja poleca

REKLAMA