„On był miłością mojego życia, ale nie mogliśmy być razem, bo byłam biedna i źle urodzona”

Kobieta ze złamanym sercem fot. Adobe Stock
„Długo lizałam rany po wielkiej miłości. Zbyt długo. Nigdy nie wyszłam za mąż, zostałam na zawsze sama. Nie mogłam się od niego uwolnić”.
/ 25.10.2021 11:38
Kobieta ze złamanym sercem fot. Adobe Stock

Nasz czterodniowy pobyt w Paryżu zaplanowałyśmy starannie. Tak, żeby jak najwięcej zobaczyć.
– Będzie trochę tego... Luwr, Wersal, katedra Notre-Dame, oczywiście wieża Eiffla – mruczała pod nosem Magda, przeglądając przewodnik.
– I spacer po Montmartre, i... galeria Lafayette – aż przysiadłam, kiedy uświadomiłam sobie ogrom możliwości w zwiedzaniu tego miasta.
– Wytrzymamy takie tempo? – zaśmiała się Magda, odrywając na chwilę wzrok od książeczki. – Jednak będziemy tam bardzo krótko.
– My tak, choć nie wiem, co powie moje kolano – potarłam kłopotliwy staw, który zaczynał żyć własnym życiem, nie zważając na moje potrzeby.
– A co tam, najwyżej padniemy – rzuciła niefrasobliwie Magda. – Raz się żyje – dodała niekonsekwentnie.

Od dawna wybierałyśmy się na tę wycieczkę, głównie w marzeniach. Ciągle coś stawało na przeszkodzie. Brak pieniędzy i czasu, obowiązki rodzinne. Ja byłam wolna, mogłam sobą dysponować, ale przyjaciółka, obarczona mężem i dwójką dziećmi, nie wiedziała, w co ręce włożyć.
– Kiedyś na pewno tam pojedziemy – obiecywałyśmy sobie.
Paryż. Dla mnie znaczył więcej niż dla żądnego wrażeń turysty. Ciągnęło mnie tam, bo to było miasto Olka. Wiedziałam, gdzie mieszka. Adres wypisany na kopertach znajomym do bólu charakterem pisma prowadził do pięknej kamienicy położonej w zabytkowej części miasta. Własności jego rodziny od kilku stuleci...

Magda domyślała się, co mnie tak ciągnie do Paryża, ale nic nie mówiła. Była dobrą przyjaciółką. Ona pierwsza wiele lat temu ostrzegła mnie przed związkiem z Olkiem.
– Tacy jak on nie żenią się z takimi jak ty – powiedziała mi prosto w oczy.
– Niby dlaczego? – oburzyłam się wtedy, choć znałam odpowiedź.
– On pochodzi z arystokratycznej rodziny i jest najstarszym synem, więc odziedziczy tytuł. Myślisz, że jego krewni przyjmą cię z otwartymi ramionami? Córkę kierowcy autobusu i urzędniczki? – mówiła spokojnie.

Jego babcia, wielka dama, bardzo mnie polubiła

Nie chciałam jej słuchać. Był początek lat 80., nikt nie przywiązywał wagi do tak zwanego pochodzenia, przynajmniej nie w moim otoczeniu. „Błękitna krew  była ważna przed wojną, teraz liczy się to, co ma się w głowie – myślałam. – Magda chce dobrze, ale przesadza”.

Miałam podstawy do optymizmu. Kochałam chłopaka, który świata poza mną nie widział. Byliśmy nierozłączni, przeszkody nie istniały. Zdarzało się, że nazwisko Olka, wielokrotnie zapisane na kartach historii Polski, budziło sensację. On zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi, więc dlaczego miałabym się martwić, że nie jestem dla niego odpowiednią partią? Tym bardziej że babcia Olka bardzo mnie lubiła. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie.

Mama mojego chłopaka nie żyła, natomiast ojciec od dawna mieszkał w Paryżu, tak jak większość jego rodziny. Nigdy nie pytałam, dlaczego Olek pozostał w Polsce. Mieszkał z babcią i bardzo to sobie chwalił. Nie dziwiłam mu się, sama bym chciała być jej wnuczką. Stara dama miała ostry dowcip i charakter ze stali, lecz była zadziwiająco nowoczesna. Rozumiała młodych, lubiła ich towarzystwo i dawała wnukowi dużą swobodę, oczywiście w granicach rozsądku.

Spędzałam z Olkiem cały czas wolny od zajęć na uniwerku. Rano wybiegałam z domu jak na skrzydłach, bo wiedziałam, że już na mnie czeka. Stał oparty o karoserię powszechnego obiektu pożądania, czyli fiata 126p, w kolorze zielonego groszku. Niewielu studentów mogło się pochwalić autem, ale fiacik należał do Olka tylko w połowie. Jeździł nim na spółkę z babcią, co bardzo mnie śmieszyło.

Nikt nie mógł powiedzieć, że dziedzica magnackiego rodu jego krewni rozpieszczali finansowo. Olek był taki jak my, zwyczajny. Słuchał Trójki, jeździł z plecakiem w Bieszczady, w przerwie od zajęć jadał w barze mlecznym.

Ja wypatrzyłam go już na pierwszym roku i pokazałam Magdzie. Nie zrobił na niej wrażenia.
– Przyjemny, ale jakiś taki niewysoki – orzekła od razu.
Ja myślałam inaczej. Od razu zapadł mi w serce. Miałam wrażenie, że go znam. Był mój bez żadnych wątpliwości. Miałam szczęście, bo on uważał tak samo. Coup de foudre, czyli, jak mówią Francuzi, miłość od pierwszego wejrzenia. Gorąca i prawdziwa.

Prawie się nie rozstawaliśmy. Prawie, gdyż na noc musiałam wracać do domu. Dziś myślę, że zmarnowaliśmy te lata, nie chwytając szczęścia w locie, ale wtedy były inne czasy. Nie mogliśmy zamieszkać razem bez ślubu, bo nie mieliśmy gdzie, a poza tym moi rodzice by na to nie pozwolili.
Po dwóch latach chodzenia ze sobą, jak się wtedy mówiło, zaczęłam oczekiwać czegoś więcej. Deklaracji na przyszłość? Pierścionka zaręczynowego? Sama nie wiedziałam, ale na trzecim roku wiele moich koleżanek wyszło już za mąż, byłam nawet dwa razy druhną. Zamarzyłam o welonie, obrączkach, marszu Mendelssohna. Dojrzałam do trwałego związku. Tymczasem Olek nic nie mówił. Mnie nie wypadało zaczynać rozmowy na ten temat. Dziewczyny wówczas raczej nie brały spraw w swoje ręce. Czekałam, bo co innego mogłam zrobić?

Mój ukochany stał się milczący i zamyślony. Pytałam, czy wszystko u niego w porządku; zapewniał, że tak, i dalej ulatywał myślami daleko ode mnie. Czymś się gryzł, ale ewidentnie nie chciał o tym rozmawiać.

Zaplanowaliśmy wakacyjny wyjazd, ostatnie lato wolności, zanim skończymy studia i pójdziemy do pracy. Mieliśmy w kieszeni absolutorium, teraz czekało nas napisanie i obrona prac magisterskich. To było w czasach, kiedy nikt nie słyszał o licencjacie.

Wtedy Olek mnie zaskoczył. Ojciec wzywał go do Paryża. Musiał o tym wiedzieć wcześniej, wyrobienie paszportu i wizy wymagało czasu.
– Tym się tak martwiłeś – domyśliłam się. – Przecież to nie koniec świata, pojedziesz i wrócisz. Bo nasz wypad nad morze jest aktualny, prawda?
W tym momencie Olek przytulił mnie i długo nie chciał puścić.
– Kocham cię – szeptał zapamiętale, jakby nigdy wcześniej tego nie mówił.

To nie było pożegnanie. Jeszcze nie. Olek wrócił do mnie, jak obiecał, i spędziliśmy cudowne dwa tygodnie na polu namiotowym w Łebie. Czepiałam się tego wspomnienia jeszcze przez wiele lat, wpatrując się w fotografię, na której jesteśmy razem. Dwoje roześmianych, szczęśliwych ludzi na tle wydm. Potem ją podarłam.

Nie chciałam pielęgnować pamięci o człowieku, który odebrał mi siebie w imię... Do dziś nie rozumiem czego.

W tym liście opisałam wszystko, co mnie gnębiło

Po obronie dyplomu Olek powiedział, że teraz musi wyjechać. Do Paryża, do ojca. Trzymał moje dłonie
w swoich i patrzył mi prosto w oczy.
– Mam obowiązki wobec rodziny, zawsze o tym wiedziałem – mówił. – Miałem co prawda nadzieję, że jednak... Ale teraz wiem, że nie. Ojciec ma dwie córki, jestem jedynym dziedzicem tytułu. Nie mogę zawieść.
– Jak to? A co... ze mną? – spytałam z niedowierzaniem.
– Przyjedziesz do mnie. Wszystko zaplanowałem. Muszę tylko odbyć kilka rozmów, przygotować grunt. Wiem, że rodzina cię pokocha. Będziemy razem, weźmiemy ślub. Zaufaj mi.

Potem były listy. Najpierw pełne nadziei na przyszłość i słów miłości. Czekałam, wypatrywałam listonosza, żyłam od jednej wiadomości do drugiej. Ostatni list do Olka skropiłam łzami. W emocjach napisałam wszystko, o czym wiedziałam, ale w co nie chciałam uwierzyć. Ukochany mnie zawiódł. Poddał się woli ojca, nie miał dość odwagi, by pójść za głosem serca. Uważałam, że zbyt łatwo zrezygnował z naszej miłości. Był dorosły, mógł wybrać. Widocznie jednak nie chciał zrezygnować z tego, co mogła mu ofiarować rodzina.

Zaślepił go splendor Zachodu, wspaniałe warunki życia, jakże inne od tych, w których się wychował. Wygarnęłam mu to wszystko i korespondencja się urwała. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Pewnego wieczora zadzwoniła do mnie babcia Olka. Umówiła się ze mną na spotkanie, a raczej poleciła mi przybyć do wyznaczonej kawiarni. Mogłam odmówić, lecz wciąż miałam nadzieję. Cztery lata miłości. Przecież to nie może tak się zakończyć. Może stara dama przyniesie mi szczęście?

– Beatko, jesteś kochaną dziewczyną, bardzo cię polubiłam – babcia wyciągnęła papierosa i rozejrzała się za popielniczką. – Dlatego tu jestem. Przykro mi, że mój wnuk nie zakończył sprawy w sposób właściwy.
– Według pani jestem „sprawą”? – pochyliłam się ku niej urażona.
– Beatko, on nie mógł postąpić inaczej. Nie oczekuję, że to zrozumiesz, jesteś inaczej wychowana.
– Oczywiście. Bardziej plebejsko.
– Nie obrażaj się, tylko wysłuchaj. Nie dziwiło cię, że Olek mieszkał ze mną, nie z ojcem? Mój syn, tata twojego chłopaka, popełnił kiedyś mezalians. Miał odwagę postawić na swoim i ożenił się z miłości. Z lekarką, którą poznał w czasie epidemii grypy.
– Olek widać nie wdał się w ojca – rzuciłam złośliwie.
– Pod tym względem nie – zgodziła się. – Może dlatego, że wiedział coś jeszcze. Małżeństwo jego rodziców nie było szczęśliwe. Szybko się rozwiedli. Olek został z mamą, jego ojciec wyjechał. Mieli tylko ślub cywilny, więc Olek był poniekąd dzieckiem...
– ... z nieprawego łoża?! – nie wierzyłam własnym uszom.
– W Paryżu mój syn rozpoczął nowe życie. Ożenił się, ale nie doczekał męskiego potomka. Linia nie może wygasnąć, dlatego Olek został wezwany. Żeby przejąć rodzinne obowiązki.
– Dlaczego dopiero teraz?
– To dobre pytanie. Szybko chwytasz – pochwaliła mnie babcia i gasząc papierosa, uśmiechnęła się z aprobatą. – Po śmierci matki Olek mógł zostać ze mną albo dołączyć do ojca. Zdradzę ci, że żaden z nich się do tego nie palił. Mało się znali. Postanowiliśmy, że chłopiec zostanie ze mną, nasiąknie polskością, wychowa się w ojczyźnie. To było dobre rozwiązanie. I dalej tak mogłoby być, gdyby nie spotkał ciebie. Nie brakuje u nas dobrze urodzonych dziewcząt, jednak widocznie właściwy wybór nie był mu pisany. Musieliśmy was rozdzielić. Wybacz.

Wstałam tak gwałtownie, że rozlałam kawę na blat stolika.
– Nigdy tego nie zrozumiem, ale przyjmuję do wiadomości. Olek ze mną zerwał. Nie nadaję się na jego żonę. To proste. Dziękuję za spotkanie – broda mi się trzęsła, ale rozpłakałam się dopiero za drzwiami kawiarni.
Nie chciałam dawać wielkiej damie satysfakcji. Nie obchodziło mnie, czy oceniam ją sprawiedliwe. Moje życie legło w gruzach. Byłam w rozpaczy, nieszczęśliwa i zagubiona.

Czułam się jak fanka, która prześladuje swojego idola

Długo lizałam rany po wielkiej miłości. Zbyt długo. Nigdy nie wyszłam za mąż, zostałam na zawsze sama. Gdyby nie Magda i jej rodzina, naprawdę byłoby ze mną krucho. Minęły lata, ból po stracie Olka nieco osłabł, ale pamięć czuwała. Nie mogłam się od niego uwolnić. Z biegiem czasu nauczyłam się wyłuskiwać same dobre wspomnienia, jego roześmiane oczy, wolny taniec do naszej ulubionej melodii, spacer w jesiennych Łazienkach. Tak czy inaczej – pamiętałam...

A teraz ten Paryż. Miałam niejasne wrażenie, że zwiedzając miasto, będę bliżej niego. Będę chodzić po tych samych ulicach, zaglądać do tych samych kawiarni. Kolejny raz skrzyżują się nasze drogi. Już się nie mogłam doczekać, bo miałam plan.

„Człowiek z wiekiem nic nie mądrzeje. Czego ja tu szukam?” – myślałam, stojąc na ulicy przed wejściem do kamienicy pod znajomym adresem. Czułam się trochę jak stalkerka prześladujący swojego idola. Chciałam znów zobaczyć Olka, choćby z daleka, a jednocześnie wolałam pozostać niedostrzeżona. Nie chciałam z nim rozmawiać. Bo i co moglibyśmy powiedzieć sobie po tylu latach?

Może będę miała szczęście i go spotkam, zobaczę, czy posiwiał, jak teraz wygląda. Tylko tyle. Popatrzę i pójdę, wrócę do swojego życia, bogatsza o widok ukochanej twarzy.

Ozdobna brama onieśmielała. Pewnie długo bym przed nią stała, gdyby nie konsjerż. Nie zauważyłam go.
– Pani do kogo? – spytał nieufnie.
Powiedziałam, bo bałam się, że wezwie policję. Sprawiał wrażenie bardzo kompetentnego pracownika.
– Pana nie ma, ale jest panienka Bea.
– Kto? – zmarszczyłam brwi.
– Mademoiselle Beata – powtórzył z akcentem na ostatniej literze.
Zrobiło mi się gorąco. Wymamrotałam coś i uciekłam.

W hotelu dorwałam się do komputera z internetem. Kosztowało, a jakże. W euro. Mogłam to zrobić w domu, ale nie pomyślałam.

„Hrabia Aleksander P., żona Anna P., z domu L., syn Jan, córka Beata"  – czytałam na portalu genealogicznym. Nazwał córkę moim imieniem. Oparłam głowę na rękach. Tylko tyle i aż tyle pozostało po naszej miłości.

Więcej listów do redakcji:
„Mój synek zmarł, gdy miał niecały roczek. Teraz o mały włos nie straciłam drugiego dziecka”
„Urodziłam syna, gdy miałam 19 lat. Jego ojciec powiedział, że ma inne plany na życie i nas zostawił”
„Moja siostra to pasożyt. Rodzice wychowali lenia, któremu nie chce się iść do pracy, bo... mało płacą”

Redakcja poleca

REKLAMA