Akurat przygotowywałam się do matury. Chciałam osiągnąć jak najlepsze wyniki, żeby mieć pewność, że dostanę się na wymarzone studia z filologii rosyjskiej. Dlatego zaczęłam się uczyć dość wcześnie.
Był grudzień. Na ulicach pokazali się już Święci Mikołajowie, którzy spieszyli do domów handlowych rozdawać dzieciom prezenty. Tamtego dnia właśnie wracałam z biblioteki. Stanęłam na przystanku autobusowym i zamyśliłam się głęboko. Powinnam była zauważyć, że jestem niebezpiecznie blisko brudnej, błotnistej, śniegowej mazi, od której inni przezornie odsunęli się, jak najdalej mogli. Jednak moje myśli wówczas krążyły w obłokach...
W końcu na przystanek podjechał autobus, drzwi otworzyły się i zaczęli wysiadać pasażerowie. Pierwszy wyskoczył młody chłopak. On też nie zauważył owej kałuży i wdepnął w nią z całym impetem. Brudna woda ochlapała mnie aż do pasa.
Krzyknęłam rozdzierająco i próbowałam uskoczyć w bok, choć oczywiście było już na to za późno. Mój nowy, jasny płaszcz wyglądał okropnie.
– O rany! Strasznie cię przepraszam! – zawołał chłopak, wyraźnie przestraszony tym, co nieumyślnie zrobił.
Zaczął wyciągać z kieszeni chusteczki higieniczne i próbował mnie nimi wycierać, ale tylko rozmazał brud.
– Zostaw mnie! – krzyknęłam. – Nie widzisz, że tylko robisz gorzej!
– No rzeczywiście... Niech to szlag! – westchnął ciężko i wyprostował się.
Dopiero wtedy spojrzeliśmy sobie w oczy. Chłopak był bardzo przystojny. Miał ładną twarz o regularnych rysach, posturę niczego sobie, szerokie ramiona, i pachniało od niego dobrą wodą kolońską. Ideał, i to w dodatku zmartwiony wyrządzona mi szkodą.
– Strasznie mi przykro, naprawdę... – powtórzył skruszony. – Może w ramach przeprosin dasz się zaprosić na jakieś dobre ciastko i kawę? Obie rzeczy były kuszące, lecz ciastko ze względu na niewielką nadwagę, którą niedawno u siebie odkryłam, całkowicie nie wchodziło w rachubę.
– Może być kawa – zgodziłam się.
– Super! To gdzie idziemy? – zaczął się rozglądać dokoła, jakby spodziewał się, że obok nas dojrzy kawiarnię.
– Mam iść w brudnym płaszczu? – zmarszczyłam brwi.
– Rzeczywiście, to był głupi pomysł – przyznał. – Więc może jutro?
Szykowałam się na tę randkę jak na wesele
Umówiliśmy się na następny dzień w śródmiejskiej kawiarni. Kiedy wracałam do domu, myślałam przede wszystkim o płaszczu, który będę musiała oddać do pralni, ale gdzieś z tyłu głowy pojawiła się nieśmiała myśl, że może to początek czegoś fajnego...
W domu od razu zaczęłam kombinować, w czym pójdę na spotkanie. Nie było to wcale łatwe zadanie. Choć moja szafa, jak to szafa młodej osoby, pękała w szwach, nie potrafiłam zdecydować się na żaden strój. Każda opcja wydawała mi się nieodpowiednia. Zbyt strojna albo zbyt zwyczajna. Nie miałam się w co ubrać! Tylko kobiety wiedzą, o czym mówię.
Jako nastolatka nie narzekałam na brak powodzenia, nie miałam jednak zbyt dużo czasu na randki. Matura była dla mnie najważniejsza. Dlatego odmawiałam praktycznie każdemu chłopakowi, który się do mnie zalecał. Tym razem jednak było inaczej. Nie wiem czemu, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności naszego poznania, ale po prostu czułam, że muszę iść na spotkanie. Jakiś głos w mojej głowie mówił: „Idź, bo ”, a moje serce drżało, kiedy przypominałam sobie zakłopotanie tamtego chłopaka i to, jak niezdarnie próbował wyczyścić mój zabłocony płaszcz.
Następnego popołudnia odłożyłam książki na bok i zaczęłam miotać się między wieszakami szafy, jakby od tego zależało moje życie. Dla ukojenia nerwów puściłam sobie kolędy, ale niewiele pomogły. Szykując się do wyjścia, co chwila patrzyłam na zegarek, żeby w tym całym rozgardiaszu nie zapomnieć o głównym celu. Randce. W końcu zdecydowałam się na małą czarną i kolorowe dodatki.
Potem usiadłam przed lustrem i zrobiłam delikatny makijaż. Byłam młoda, cerę miałam gładką, porcelanową (tak to się dzisiaj mówi), więc nie musiałam używać podkładów, pudrów. Po prostu, oczy, rzęsy i usta. Te ostatnie pociągnęłam karminową pomadką. Jeszcze tylko buciki na wyższym obcasie i gotowe. Okręciłam się przed lustrem. Wglądałam zachwycająco!
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, wyszłam z pokoju i ruszyłam do drzwi. Wtedy spojrzałam na jeden z zasuniętych zamków i zamurowało mnie. Zorientowałam się, że można go tylko otworzyć od zewnątrz. Najwyraźniej brat, wychodząc z domu przed godziną, zamknął mnie na klucz. Zawsze ze słuchawkami na uszach, nie usłyszał, że w ogóle jestem w domu.
W tamtych latach telefony komórkowe nie były jeszcze powszechnie dostępne, nie mogłam więc do niego zadzwonić. Usiadłam zrezygnowana w kuchni na krześle i rozpłakałam się. Kiedy brat wrócił dwie godziny później, zrobiłam mu karczemną awanturę. Nic to nie dało, bo moja randka przepadła bezpowrotnie, ale przynajmniej wyładowałam złość.
Jeszcze przez ładnych kilka tygodni myślałam o tamtym chłopaku i było mi strasznie żal, że nie doszło do naszego spotkania. Jednak mówi się trudno i żyje się dalej.
Czas pędził do przodu jak szalony. Śpiewająco zdałam na studia i zatonęłam w literaturze rosyjskiej. A potem znowu nastała przedświąteczna gorączka i znowu Święci Mikołaje pędzili do domów handlowych, żeby zająć miejsca obok nadmuchiwanych reniferów i przepytywać dzieciaki o ich marzenia. W jeden z takich dni wybrałam się autobusem do koleżanki do akademika. Pamiętam, że stałam wtedy przy oknie i gapiłam się na ulicę. Powoli zapadał zmierzch. Niektóre drzewa i budynki błyszczały kolorowymi światełkami niczym latarnie. Lubię swoje miasto świątecznie przystrojone. Mam wtedy wrażenie, że przynajmniej przed świętami wszyscy jesteśmy dla siebie mili.
Próbował pokazać mi coś na migi, ale mu nie wyszło
Autobus stanął w korku. Choć wówczas na ulicach polskich miast nie było jeszcze tylu samochodów co teraz, to zatory drogowe były powszechnym zjawiskiem, zwłaszcza w zimie. W pewnej chwili na przeciwległym pasie pojawił się drugi autobus, który również na chwilę utknął w rzędzie powoli przesuwających się samochodów. Po drugiej stronie, przy szybie, zobaczyłam... chłopaka od kałuży.
Wtedy wskazał na swoje serce, które „wyrwał” z piersi i „rzucił” w moją stronę.
On też mnie dostrzegł. Rzucił się do okienka, które próbował otworzyć. Ja chciałam zrobić to samo, ale oboje nie daliśmy rady odsunąć zablokowanych na zimę szyb. Na twarzy chłopaka pojawiła się autentyczna rozpacz...
Zanim ruszyliśmy w przeciwnych kierunkach, próbował mi na migi coś powiedzieć, ale rozłożyłam ręce w geście bezradności, co miało znaczyć, że nic nie rozumiem. Wtedy wskazał na swoje serce, które „wyrwał” z piersi i „rzucił” w moją stronę. Pomyślałam, że chyba trochę przesadza, przecież właściwie się nie znamy, ale z drugiej strony było to bardzo miłe. W końcu nie przyszłam na umówione spotkanie, miał prawo czuć się urażony, najwyraźniej jednak było inaczej.
Kiedy straciłam go z oczu, ogarnął mnie wielki smutek. Potem przez kilka dni zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego czuję to, co czuję?”. I nie potrafiłam znaleźć sensownej odpowiedzi.
Upłynął kolejny rok. Poznałam nowych ludzi, raz nawet wydawało mi się, że jestem zakochana, ale szybko doszłam do wniosku, że to nie to. Problem polegał na tym, że stale miałam przed oczami jedną twarz.
Przez pewien czas zastanawiałam się nawet, czyby go nie odnaleźć. Ale to by były poszukiwania igły w stogu siana. Bo przecież nie wiedziałam nawet, jak ma na imię. Niby co miałam napisać w ewentualnym ogłoszeniu do gazety? „Szukam chłopaka, który dwa lata temu ochlapał mnie wodą z kałuży?!” - kompletny idiotyzm. Mimo to skrycie marzyłam, że kiedyś się jeszcze spotkamy...
Tamtego roku postanowiłam ubrać choinkę dzień wcześniej, żeby mieć więcej czasu na przygotowanie wraz z mamą wigilijnej wieczerzy, gdy nieoczekiwanie zadzwonił do mnie brat.
– Czas na chwilę relaksu, siostra – usłyszałam w słuchawce.
– Nigdzie nie wychodzę.
– Za to ja przyjdę. Z kolegą.
– Zwariowałeś?! – prychnęłam. – Kumpli chcesz sprowadzać do domu, kiedy my tu się dwoimy i troimy, żeby ze wszystkim zdążyć?
– To wyjątkowa sytuacja. Dziś faceta poznałem. Mało go nie zabiłem swoim autem, ale to długa historia... W każdym razie zaczęliśmy gadać. Spoko koleś. I tak jakoś od słowa do słowa wyszło, że mieszkamy obok siebie. Zaprosiłem go na szybką kawę. Mama chyba niedawno upiekła drożdżówkę, więc wyjmij na talerzyki.
Kilkanaście minut później poszłam otworzyć drzwi. Odsunęłam zasuwę, nacisnęłam klamkę i... zobaczyłam stojącego przede mną chłopaka od kałuży. Staliśmy tak dłuższą chwilę, gapiąc się na siebie zdumieni, aż w końcu, śmiejąc się, podaliśmy sobie ręce. Wreszcie dowiedziałam się, jak ma na imię. Bartosz... Czyż nie pięknie?
Ślub wzięliśmy w następne święta, żeby tradycji stało się zadość. Do tej pory, a minęło już 20 lat, zastanawiamy się, czy to było przeznaczenie, czy po prostu zwykły przypadek.
Więcej prawdziwych historii:
Mój mąż zmienił się po ślubie - prawdziwa historia Iwony
Przez naiwność wplątałam się w spłatę ogromnego kredytu brata - list do redakcji