„Rozpieściłam syna do granic możliwości. Gdy dorósł, nie chciał iść do pracy ani się wyprowadzić...”

mężczyzna który jest maminsynkiem fot. Adobe Stock
Gdy dziecko nie chce samo wyfrunąć z gniazda, to trzeba je wypchnąć. Nie jest to łatwe, ale to dla jego dobra!
/ 21.01.2021 12:23
mężczyzna który jest maminsynkiem fot. Adobe Stock

Mam jedynego syna i pewnie dlatego tak go rozpieściłam. Młodszą od niego o dwa lata Kasię, zawsze obciążałam większą liczbą obowiązków. To moja wina. Byłam wychowana w przekonaniu, że dziewczyna po prostu musi umieć pewne rzeczy, a chłopak sobie jakoś poradzi. Dlatego córka jeszcze jako nastolatka umiała gotować, wybrać dobre mięso czy dobre ziemniaki, obsługiwać pralkę, żelazko.

Marek nie potrafił nic. Tak naprawdę, często miałam wrażenie, że to on jest moim młodszym dzieckiem! Tym bardziej że w parze z brakiem umiejętności, szła jeszcze niezaradność i bałaganiarstwo. Kaśka też rozrzucała rzeczy, ale po jakimś czasie je wreszcie sprzątała. Markowi leżące na podłodze skarpety czy rzucone w kąt spodnie nie przeszkadzały miesiącami. Ona nie zapominała rzeczy do szkoły, potrafiła znaleźć adres w obcym mieście i nie miała kłopotu z załatwieniem sobie pracy.

Marek musiał być we wszystkim wyręczany. Kiedy zgubił bilet, ja jechałam odkręcać sprawę do przewoźnika, to ja szukałam na mapie i pokazywałam, jak ma dojść do fryzjera, to ja pilnowałam, czy na pewno napisał CV i je wysłał. Jak już wspomniałam, to moja wina – ale na naprawę błędu już chyba za późno. A skrucha niewiele tu pomoże.

Kaśka trzy lata temu wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu. Zostałam praktycznie sama z Markiem, bo mój mąż jest handlowcem i więcej czasu spędza w trasie niż z nami. Marek kończył wtedy studia – z poślizgiem – i czekał już tylko na obronę pracy. Na szczęście napisał ją w terminie, to był chyba jedyny raz, kiedy nic nie zawalił. To wtedy postanowiłam przeprowadzić z nim poważną rozmowę.

– Synu, jakie masz plany na najbliższy czas? – zapytałam, mając nadzieję, że mnie miło zaskoczy.
– Plany? – zdziwił się. – Nie wiem. No, na razie, jak się obronię, to chciałbym gdzieś pojechać na kilka dni, żeby odpocząć...
– Ale chodzi mi raczej o plany życiowe – ucięłam, zanim doszedł do kwestii finansowych. – Wiesz, praca, mieszkanie, jakaś dziewczyna. Masz 26 lat, to najwyższy czas, żeby dorosnąć i się usamodzielnić.
– A, ty o tym – westchnął. – Jasne, to też, jak wrócę z wakacji. Już mam jakąś robotę na oku, daj mi chwilę.
Dałam.

Albo dołoży się do czynszu albo przestanę mu prać i gotować!

Ta chwila trwała kilka miesięcy, bo po powrocie z wakacji, Mareczek najpierw szukał ofert, potem się zbierał, żeby wysłać aplikacje, potem okazywało się, że już go ktoś ubiegł, że nieaktualne... Zaciskałam zęby, stwierdziłam, że wytrzymam, nie będę naciskać. Ale nie wytrzymałam. Gdy po raz kolejny okazało się, że przez miesiąc nie wynosi ze swojego pokoju brudnych ciuchów, a kubki po kawie zdążyły porosnąć pleśnią, wybuchłam:
– Mam tego dość! – wpadłam pewnego dnia do jego pokoju, trzymając w ręku zabłocone i upaprane psią kupą buty Marka. – Śmierdzi w całym mieszkaniu, w dodatku moje szpilki zamszowe są do wyrzucenia, rzuciłeś na nie swoje buciory!

– Mama, sorry – rzucił okiem na mnie, nie odrywając się do komputera. – Musiałem natychmiast do łazienki, a potem zwyczajnie zapomniałem.
– Zwyczajnie zapomniałeś? Zwyczajnie zapominasz o wszystkim – nie odpuszczałam. – Masz prawie 27 lat i co? Nie zarabiasz, jesteś na moim utrzymaniu i nawet w domu nic nie zrobisz. Wszystko trzeba ci podać, pod nos podstawić, pranie zrobić, uprasować. A ty tylko w komputerze siedzisz. Więc stanowczo ci oznajmiam, że albo coś ze sobą zrobisz, zaczniesz się dokładać do czynszu, albo przestanie mnie interesować, czy masz co jeść i co wsadzić na tyłek.
– Mama, co ty? – mój wybuch musiał go zaskoczyć, bo odsunął się od biurka, porzucając wreszcie komputer. – Dlaczego tak mówisz? Co ty chcesz, żebym się wyprowadził?
– A ty masz zamiar do końca życia na moim garnuszku siedzieć? Nie sądzisz, że to najwyższy czas się ustatkować? Dorosnąć? Nie wyrzucam cię przecież, ale nie zgadzam się, żeby było tak, jak do tej pory.

Nie wiem, czy przejął się tym moim gadaniem czy coś innego miało na to wpływ, ale kilka dni później dostał propozycję pracy, a za dwa miesiące powiedział, że chce mi kogoś przedstawić.
– Masz dziewczynę? – nawet nie starałam się ukryć radości. Bo prawdę mówiąc, zaczęłam się już niepokoić. W końcu tyle lat sam, różnie mogło to z nim być.
– Mam, mam – powiedział radośnie. – Przyjdzie w sobotę.
Ewa od razu mi się spodobała, chociaż miałam wrażenie, że Marek jest całkowicie pod jej wpływem. Ale może to dobrze? Ja najlepiej znałam swojego syna i wiedziałam, że jeżeli nie będzie miał bata nad głową, jeżeli nikt nie będzie go kontrolował, to on nic nie zrobi. Może więc powinien mieć dziewczynę, która będzie go krótko trzymała?

Byli ze sobą rok, Marek zaczął przebąkiwać, że myślą o wynajęciu mieszkania, że może się zaręczą. A potem nagle rozstali się. A właściwie to Ewka go rzuciła. Marek nie powiedział mi dlaczego, ale ja się domyślam. Kilka razy byłam – niechcący – świadkiem ich kłótni. Słyszałam, jak Ewa mu robi awantury – że nie szuka dość intensywnie mieszkania, że jeszcze nie zmienił pracy i zarabia grosze, że zamiast odłożyć na samochód, to zmienił komputer na lepszy. Przykro mi było tego słuchać, ale musiałam jej przyznać rację. Miała pretensje o to samo, o co ja. A gdyby zamieszkali razem, to szybko zorientowałaby się, że ukochany ma dwie lewe ręce i nic nie robi w domu. Więc chociaż było mi żal syna, bo bardzo przeżywał to rozstanie, no i żałowałam, że im się nie udało, to nie mogłam winić za to Ewy.
Niestety, wraz z rozstaniem runęły wszelkie plany dotyczące wyprowadzki. Mój syn, niedawno jeszcze tak zapalony do samodzielnego życia, teraz znowu rozsiadł się przed komputerem i wrócił do dawnych nawyków.

Trafiła się okazja i grzechem byłoby jej nie wykorzystać

Kocham mojego syna, ale ta jego bezczynność coraz bardziej mnie złości. Raz, że mam dość obsługiwania dorosłego konia, bo to ponad moje siły. A znów, jak nie zrobię obiadu, to on będzie się żywił fast foodami. No zwyczajnie mi go szkoda. A dwa, że widzę, jak się marnuje. Niegłupi, niebrzydki, a nie potrafi się do niczego zmobilizować.

Dlatego, kiedy moja koleżanka na początku roku powiedziała, że szuka kogoś do zajmowania się jej działką, od razu pomyślałam o Marku. To zaledwie 30 kilometrów od nas, więc niezbyt daleko. Mały domek, spory ogród. Trzeba skosić trawę raz na jakiś czas, przyciąć drzewka owocowe i tyle. A w domu, jak to w domu. Tu coś przykręcić, tam naprawić. Dom jest ogrzewany piecem, więc trzeba przygotować drewno na zimę. Pomyślałam, że to idealne rozwiązanie dla Marka.

Musiałby się zmobilizować, zacząć o czymś myśleć. A jednocześnie jest to na tyle blisko nas, że w razie czego moglibyśmy pomóc. W dodatku ta koleżanka nie chciała żadnych pieniędzy, tyle tylko, żeby opłaty ponosić.
– Mam swój dom, brakuje mi sił, żeby jeździć jeszcze na działkę – tłumaczyła. – Ten dom miał być dla Marzenki, ale sama wiesz, że moja córka za granicą siedzi. Trzymam, bo sprzedać szkoda, w cenie rośnie. Zależy mi tylko, żeby ktoś to ogarnął, niechby się nie marnowało. No i żebym kosztów nie ponosiła.

Powiedziałam jej, jaki mam plan. Obiecałam, że będę Marka pilnować, żeby opłaty robił w terminie, sprawdzę, czy dobrze sobie radzi w domu, czy czegoś nie zaniedbuje. Spodobał jej się ten pomysł.
– Zawsze to lepiej, jak ktoś znajomy siedzi – powiedziała.
To teraz zostało mi już tylko przekonać Marka. A to nie jest proste. Jak tylko usłyszał, że ma się wyprowadzić, od razu wszczął awanturę.
– Wyrzucasz mnie z domu? Przecież dorzucam się do czynszu, jak chciałaś – zawołał.
– Chodzi o to, żebyś się usamodzielnił – tłumaczyłam. – A poza tym, to dobre rozwiązanie. Nikt ci nie będzie ciosał kołków na głowie. Masz tam dwa pokoiki, kuchnię, łazienkę, szopa jest duża, z narzędziami.
– A po co mi narzędzia? Ja nie jestem majsterkowicz.
– A kto wie, może to polubisz? – nie ustępowałam. – Poza tym masz tam duży ogród, a to zawsze przyjemnie po pracy na świeżym powietrzu posiedzieć.
– Jesień się zbliża – zauważył. – To się specjalnie tam nie nasiedzę.

Strasznie oporny ten mój syn! Ale ja tym razem nie odpuszczę. Wyciągnęłam go już kilka razy na tę działkę, wymusiłam, żeby mi pomógł trawę skosić, meble poprzestawiać. Pokazałam, gdzie miałby fajny kąt na komputer. Powoli się poddaje, ale przede mną jeszcze długa batalia.
Czasami mam wyrzuty sumienia, że wyrzucam dziecko z domu, ale to przecież dla jego dobra, prawda?

To też może cię zainteresować:
Moja najlepsza przyjaciółka uwiodła mojego ojca! Nie wierzę, jak on mógł polecieć na taką gówniarę!
Moja wychowanka zawsze w ciążę na obozie. Teraz jej rodzice domagają się ode mnie alimentów
Pracowałam w agencji towarzyskiej. Miałam żyć jak w bajce, ale cudem wyrwałam się z koszmaru

Redakcja poleca

REKLAMA