Nie umiałam gotować - wyznanie redaktor działu Kuchnia

kobieta nie umiejąca gotować fot. kolaż Ula Bugaeva
Nawet mleko uciekało przede mną z garnka... A wszyscy trzymali się z daleka od moich "apetycznych" wyczynów kulinarnych!
Weronika Kwaśniak / 20.10.2016 05:59
kobieta nie umiejąca gotować fot. kolaż Ula Bugaeva

Nie umiałam gotować. Nie cierpiałam tego i myślałam że nigdy się nie nauczę.

Wiem, że to wyznanie początkowo może brzmieć dziwnie z ust (a raczej klawiszy...) redaktor działu Kuchnia. Coś jak gruby dietetyk, jak fryzjerka z ogromnym odrostem albo jak makijażystka, która ma na twarzy pomarańczowy podkład.

Ale pomyślcie o dietetyku, który kiedyś ważył 150 kg, a teraz pomaga innym, by byli tak samo szczupli jak on. Przeszedł tę samą drogę, co jego pacjenci. Wie najlepiej, jak trudno jest zmusić się do przestrzegania diety. Zna z autopsji pokusę nocnego podjadania. Czy nie przekonuje was bardziej niż dietetyczka, która nigdy nie nosiła większego rozmiaru niż 36?

Czy nie przekonuje was, że osoba która nie potrafiła nawet przyrządzić smacznej jajecznicy, potem nauczyła się tak gotować, że teraz pisze artykuły na ten temat?

Czy niemożliwe nie jest możliwe?

Byłam w stanie przypalić wszystko. Nawet mleko zawsze uciekało przede mną z garnka. Do historii przeszła zupka instant, która mi... nie wyszła. Nalałam za dużo wody i straciła calutki smak. Moja siostra w wieku 2 lat z przejęciem pomagała wszystkim w kuchni. Gdy poszła do szkoły, wymyślała pierwsze potrawy. Ja (o prawie 8 lat starsza) mogłam co najwyżej wykonywać jej polecenia. Z różnym skutkiem. Wolałam więc jednak zazwyczaj poprzestać na konsumpcji.

Gdyby ktoś powiedział 8 lat temu mojej mamie, że zostanę redaktorem działu Kuchnia, a moją specjalnością będzie sernik chałwowy, prawdopodobnie uznałaby to za świetny żart. A może i nie. Mama zawsze we mnie wierzyła.

Sernik chałwowy - przepis

Śmiałyby się za to na pewno moje przyjaciółki, które twierdziły że nawet porządne ukrojenie chleba przekracza moje kompetencje. Przy wspólnym gotowaniu zawsze dostawałam bardzo skomplikowane misje z cyklu: "Błagam, utrzyj chociaż ser żółty. I spróbuj nie uszkodzić sobie przy tym palców". Dobrze mnie znały, to w końcu dla nich na 18-tkę zrobiłam swój pierwszy w życiu tort. Nie byle jaki. Z gotowych (!) blatów tortowych, które przełożyłam kremem. Tak rzadkim, że gdy na 20 minut wyszłyśmy z pokoju, opuścił paterę i hojnie zalał kanapki, chipsy i pół stołu. To dla swoich przyjaciółek przyrządzałam kiedyś chleb w jajku tak efektownie, że ogień z patelni osmalił sufit. Na szczęście obyło się przynajmniej bez pożaru.

Nie oszczędzałam też swojego chłopaka. Na pierwszą romantyczną kolację postanowiłam przyrządzić spaghetti carbonara. Nic prostszego, przepis znałam na pamięć. Szkoda, że tylko w teorii. Zamiast wędzonego boczku dodałam surowy i z uśmiechem na ustach zaserwowałam ukochanemu makaron z kwaśną śmietaną i tłustymi, obleśnymi skwarkami. Skwarkonara zamiast carbonary. Kolacja wylądowała w sedesie, a ja w łazience z płaczem. Chłopak na szczęście nie uciekł. Nie wystraszyła go wtedy wizja wiecznej głodówki, ostatnio został moim mężem.

Spaghetti carbonara - przepis

Płacząc w łazience nad tłustymi skwarami, znikającymi w odmętach muszli klozetowej, postanowiłam że nauczę się gotować. Nie, wcale nie dla kogoś. Dla samej siebie. Moja duma została już urażona tyle razy, że zakiełkowało we mnie twarde postanowienie. Sama nie wiem, kiedy ze średnio przydatnej pomocy kuchennej, stałam się nagle szefową własnej kuchni. Procesu przepoczwarzania nie było. Następnego dnia stanęłam nad garnkami i po prostu zrobiłam makaron ze szpinakiem. Jeszcze trzymając się dokładnie przepisu (pojęcie "na oko" było wtedy dla mnie totalną abstrakcją), ale z jadalnym efektem, który wizualnie nie przypominał też paćki.

Spaghetti skwarkonara przeszło do historii. Stało się kultową opowieścią, którą mój mąż uwielbia mi dobrotliwie wypominać (szczególnie przy jakimś wyjątkowo udanym daniu). Podejrzewam, że jeszcze moje wnuki usłyszą o tym, jak babcia w 2008 przez 45 minut płakała w łazience nad tłustym boczkiem, a dziadek pukał w drzwi twierdząc, że właściwie może nawet postarać się zjeść to wykwintne danie. 

Nie wstydzę się tego, że byłam kulinarnym antytalentem. Mogę podkreślać to na każdym kroku - od tamtej pory wierzę w to, że wystarczy czegoś bardzo chcieć, aby wszystko zrealizować. Chociaż... rysować to ja chyba się nigdy nie nauczę ;-)

Redakcja poleca

REKLAMA