Jan Kliment: Miałem chyba 24 lata, gdy po raz pierwszy przyjechałem do Polski na międzynarodowy turniej tańca. Ale teraz jestem tu już prawie rok. Jak otwieram usta, wszyscy się do mnie uśmiechają. Wiem, że mam miękką wymowę, co podobno budzi pozytywną energię. I tak Polska mnie przygarnęła.
– Dla Czechów język polski jest zabawny, jak dla Polaków czeski?
Jan Kliment: Myślę, że nie, ale wiele słów ma inne znaczenie. Na przykład zwykłe polskie słowo „szukać” znaczy po czesku… coś bardzo brzydkiego. A czerstwy, czyli stary chleb to u nas świeży chleb. Na piekarni jest napis „Czerstwe pieczywo”.
Lenka Tvrzova: Ja na razie po polsku mówię średnio, ale więcej rozumiem. Oglądam dużo polskich bajek w telewizji. Śmiejemy się z Janem z co drugiego zdania, właśnie dlatego, że różne słowa co innego znaczą.
– Taniec to bliskość. W tańcu partnerzy się dotykają, głaszczą, przytulają. Lenka, to Ciebie nie denerwuje?
Lenka Tvrzova: Denerwuje!!! Ale wiem, że Jan mógłby mieć każdą dziewczynę, a wybrał mnie! Ja jestem ta jedyna. Muszę mu ufać.
– Jan, plotkują, że Kasia Grochola się w Tobie zakochała, a Edyta Górniak tak Cię wygłaskała po twarzy, że to chyba też musi być miłość. Nie denerwują Cię te aluzje, plotki, insynuacje?
Jan Kliment: To, że Katka mnie kocha, to nie „je plotka, to je prawda” (śmiech). To miłość w jakimś sensie, zauroczenie wzajemne. Ale to cudowne. Taniec opowiada o uczuciach między ludźmi. Nie jest złe, że się dotyka kobiety, bo dotyk może być zmysłowy, seksualny, ale też może być przyjacielski, neutralny.
– Bywa nieprzyjemny, niechętny?
Jan Kliment: Gdy kobieta jest zamknięta. Gdy brakuje chemii. Wtedy nic prawdziwego nie da się przekazać.
– Powiedzcie, ale szczerze, te wszystkie pocałunki, przytulania, głaskania to tylko miłe, niewinne gesty czy może się przez nie rozpaść związek?
Jan Kliment: Nie. Myślę, że nie może.
– A Ty, Lenka, co o tym sądzisz?
Lenka Tvrzova: Zaufanie jest ważne, jak jest – nic związkowi nie grozi. Jestem tancerką, wiem, o co w tańcu chodzi. Poza tym to tylko taniec.
– Te spojrzenia pełne zachwytu są chyba najgorsze.
Jan Kliment: Taniec to bliskość ciała, ale Lenka jest tancerką, ona wszystko wie, wszystko rozumie. Poznałem ją, bo była moją… uczennicą.
– Nie fatygowałeś się daleko.
Jan Kliment: Gdy rozpadło się moje małżeństwo, zgłosiłem się do polskiej edycji „Tańca z gwiazdami”. Pomyślałem: muszę uciekać, wyjechać daleko. Potrzebowałem odmiany. Stanąłem w Polsce do castingu, dostałem się. To program połączył mnie i Lenkę, bo z nią trenowałem, wybrałem na partnerkę. I tak się zaczęła nasza miłość.
– Nie dziwię Ci się. Wygląda jak młodsza siostra Moniki Bellucci.
Jan Kliment: Jest piękna. Kocham ją i kocham w niej to, że ma serce dla dzieci. Jak uda jej się nawiązać kontakt z autystycznym dziec-kiem, dostać się do jego świata – jest szczęśliwa. Ma wykształcenie, jest fachowcem, terapeutą, taniec to jej dodatkowa pasja.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Jest taka młodziutka.
Jan Kliment: Ma 21 lat, ale jak czasami coś powie, mam wrażenie, że jest mądrzejsza niż ja. Zgodnie z zasadą, że kobiety szybciej dojrzewają i są lepszymi istotami niż mężczyźni.
– Widzę, że nie przez przypadek masz mistrzowską klasę w gorących tańcach latynoamerykańskich. Gdzie się ich uczyłeś?
Jan Kliment: W 2002 roku dzięki sponsorowi naszego klubu sportowego byłem na Kubie wśród pięciu mistrzowskich par tanecznych. Mieszkaliśmy byle jak, jedliśmy byle co, ale całymi dniami uczyliśmy się tańców z instruktorami kubańskimi. Cza-cza, rumba – to tańce pochodzące z Kuby. Chcieliśmy być tam, gdzie był ich prapoczątek, ich pierwotna wersja. Uczyło nas trzech nauczycieli, niesamowite doświadczenie. Mieszkałem w garażu, gdzie nie było okna, na śniadanie dostawałem jedno jajko i jedną bułeczkę. Bieda była, mięso było na bilety.
– Na kartki.
Jan Kliment: Ale było super. Naprawdę! Byłem szczęśliwy. A wiesz, że Lenka jest pół Czeszką, pół Kubanką?
Lenka Tvrzova: Moja mama jest Czeszką, tata – Kubańcem… Po polsku się mówi – Kubańczykiem. Wychowywałam się, jak Jan, w Ostrawie. Na Kubie jeszcze nie byłam, choć odkąd pamiętam, jak byłam malutka, już chciałam wyjechać na Kubę. Myślę, że kiedyś zobaczę na własne oczy, jak Kubańczycy tańczą cza-czę i salsę.
– Jan, to prawda, że Twoja droga do tańca była kręta?
Jan Kliment: Skończyłem technikum ze specjalnością metalurgia. Chciałem pójść do szkoły gastronomicznej ze specjalnością kucharz kelner, ale się nie dostałem, za późno wysłałem formularz.
– Hutnik – ciężki zawód. Nic dziwnego, że nie było w szkole dziewczyn.
Jan Kliment: Ależ były, trzy na całą szkołę. Dwie nauczycielki i jedna uczennica. Szkołę ukończyłem po czterech latach, mam dyplom metalurga. Pierwszym krokiem był z pewnością film „Dirty Dancing” z Patrickiem Swayze. Widziałem go ze 30 razy. Swayze to dla mnie przykład, jak się mężczyzna zachowuje na parkiecie, jak prowadzi kobietę. W życiu i na parkiecie. W końcu grał tam pozytywną postać. Drugim poważnym krokiem była tradycja. W Czechach młodzież w wieku 15–17 lat całymi klasami chodzi się uczyć tańca. Zwyczaj stary, jeszcze z czasów, gdy istniała Czechosłowacja. Miałem 18 lat, gdy zrozumiałem, że to moje powołanie.
– A Ty, Lenka, w jakich okolicznościach zainteresowałaś się tańcem?
Lenka Tvrzova: Tak jak Jan, w szkole, ale o wiele wcześniej. Miałam 10 lat, gdy do szkoły przyszła pani, moja przyszła pierwsza trenerka Leona Bankova, i spytała dzieci, kto chce trenować taniec towarzyski. Jako jedyna z klasy zgłosiłam się. Tańczyliśmy modern dance i różne dziecięce tańce. Na tańce latino przyszedł czas, gdy miałam 15 lat.
– Jan, byłeś dwa razy mistrzem swojego kraju, czyli Czech, ale pięć razy mistrzem Szwajcarii. Skąd Szwajcaria?
Jan Kliment: Moja pierwsza żona Laura była tancerką, Szwajcarką. Ja czuję się Czechem, ale urodziłem się w Zwoleniu, na Słowacji, za komuny. Krew mam słowacką, od środka też jestem Słowakiem. Gdy tata stracił pracę, wyjechaliśmy do Czech, gdzie już zapanowała demokracja. Ojciec dostał nową pracę, a mój młodszy brat urodził się w Czechach. ň propos języka, słowacki jest bardzo podobny do polskiego. Już się przekonałem, że Polacy lepiej rozumieją słowacki niż czeski. Teraz mi się mieszają te wszystkie języki. Gdy niedawno pojechałem na Słowację, chciałem mówić w języku mojego dzieciństwa. Okazało się, że mówię po… polsku. Taki mam burdel w głowie. Języki są podobne, już nawet do swojej dziewczyny mówię po polsku. Ku jej zdziwieniu. To jest trudne.
– I co z tym wątkiem Szwajcarii?
Jan Kliment: Bo moja kariera trwa długo, 18 lat, więc długo opowiadam. Z Zuzanną Norisovą doszliśmy do finału czeskiej wersji „Tańca z gwiazdami”. Z Petrą Kostovcikovą sześć razy zajęliśmy drugie miejsce w mistrzostwach Czech, a w 2002 roku wygraliśmy! W 2003 roku zdobyłem mistrzostwo Czech. Wiesz z kim? Z Polką Ewą Szabatin. Przygotowywaliśmy się w ciągu 10 dni i wygraliśmy. Myśleliśmy oboje, że to niemożliwe, ale było możliwe! Lubię powiedzenie: „In life everything is possible, just life forever is not possible”. W życiu wszystko jest możliwe, tylko życie wieczne nie jest możliwe. Więc z żoną reprezentowaliśmy Szwajcarię jako para. Przedtem dwa razy byłem czempionem Czech, a Szwajcarii jeszcze nie. Z Laurą odnieśliśmy najwięcej sukcesów. Pięć razy na głównym podium w Szwajcarii, byliśmy nawet w finale mistrzostw Europy. Mam uprawnienia trenerskie, klasę mistrzowską, musiałem wyrobić specjalną licencję, bo w Czechach taniec to sport.
– Sukces nie scementował Waszego związku? Czemu się rozstaliście?
Jan Kliment: Przez pracę. Jestem pracoholikiem. Bywały dni, gdy pracowałem bez przerwy 15 godzin. Były weekendy, gdy pracowałem 30 godzin. Udzielałem lekcji, krążyłem po mieście. To była jej decyzja, żeby się rozstać. Gdy skończył się taniec, skończyła się miłość. Laura wyjechała do Hiszpanii, do swojej mamy, która wyszła za Hiszpana, ja wróciłem do siebie. Wiem jedno, dobrze się stało. Mam doświadczenie i wiem, że drugi raz tego samego błędu nie popełnię.
– Twoja piękna Lenka przyjeżdża do Ciebie co weekend?
Jan Kliment: Ale teraz, w najbliższy czwartek, przyjedzie tu na dwa miesiące.
– Żeby roztoczyć nad Tobą opiekę, zgodnie z Leninowskim: „Ufaj i kontroluj”?
Jan Kliment: To ja chciałem, żeby przyjechała. Przy XI edycji mieliśmy trochę kłopotów, ale teraz chcemy się starać. Jak to się mówi po polsku? Wiem… dbać o miłość.
– Jakie kłopoty?
Jan Kliment: Zrobiłem błąd. Coś Lence obiecałem, a nie dotrzymałem słowa. Potem były z tego problemy.
– I dlatego ściągasz Lenkę do Warszawy?
Jan Kliment: Chcę ją mieć blisko siebie. Jak się uda znaleźć dla niej zajęcie z autystycznymi dziećmi, zresztą już dostała propozycję zatrudnienia. A jak nie będzie pracowała z dziećmi, będzie tańczyła ze mną.
– To wróćmy do tańca. Nad Nataszą Urbańską – kilkakrotną mistrzynią Warszawy w gimnastyce akrobatycznej – niewiele się musiałeś napracować. Od razu trafił Ci się diament.
Jan Kliment: Prawdziwy diament taneczny, ale który się jeszcze rozwinął jak kwiat. Dopiero ze mną nauczyła się zasad tańca towarzyskiego. Ale za to w rozmowie Kasia była prawdziwym diamentem. Edyta zresztą też jest super.
– Nie bądź taki dyplomata. Ile godzin dziennie trwał trening z Nataszą?
Jan Kliment: Trzy i pół godziny dziennie. Z Kasią Grocholą siedem, osiem godzin, z Edytą przeciętnie pięć godzin. Jak ona nie ma czasu, ćwiczymy dwie godziny, ale następnego dnia nadganiamy sześć, siedem godzin, zwykle w soboty. Jak nie może tańczyć w ciągu dnia, nadrabia wieczorem, bo nie chce tracić dnia. Jest niesamowita.
– Kasia w gadaniu diament…
Jan Kliment: W tańcu dużo się musiała nauczyć. Kasia była bardzo specjalna. Każda była specjalna. Zawsze myślę, że bez kobiet nie byłoby życia na świecie.
(W tej sekundzie, nie do wiary, ale przysięgam – ja, autorka – że to prawda, dzwoni telefon od Kasi Grocholi: „Kasiu, wyjeżdżacie na Sycylię ze Stefano? Jesteś w drodze na lotnisko? Kochasz mnie? Wszyscy nie muszą wiedzieć, to ja muszę wiedzieć. Słuchaj, Katarzyna, udzielam wywiadu, to się wszystko nagrywa. Pamiętasz, jak żeśmy się umówili? Po siedemdziesiątce. Trzymajcie się, Katka”).
Jan Kliment: Ja ją naprawdę kocham, bo są różne miłości do ludzi. Do każdego inna. Do dziecka, do narzeczonej, do przyjaciela.
– Musiałeś trochę tanecznie popracować nad Grocholą...
Jan Kliment: Trochę się namęczyłem, ale tak w sensie pozytywnym. Są kobiety, którym jest ciężej, bo nigdy nie uprawiały żadnego sportu, nie miały ćwiczeń na koordynację ciała. Chodzenie po ulicy to jedyna lekcja koordynacji Kasi. A tu miała ciężką pracę. Wszystko od początku. Kondycja, koordynacja… Ja jej mówiłem: „Ruszaj prawą ręką”, a ona ruszała lewą nogą. Ale bardzo jestem z niej dumny. Z niej najbardziej. Bo zrobiliśmy największy postęp. Po Kasi widać największą różnicę, gdy się porównuje początek treningów i koniec.
– A Edyta?
Jan Kliment: Prawie diament, z ogromnym potencjałem, ale zaczęliśmy trenować dwa tygodnie później od innych par, a potem Edyta była chora. Teraz ma tyle czasu, ile potrzeba, i kolano już ją nie boli.
– Ale ma fochy, jak wieść niesie?
Jan Kliment: Z tym się nie zgadzam. Edyta ma swoje zdanie, to kobieta, która wie, czego chce, jak chce wyglądać, jak się czuć. I nigdy nie powie „nie”. Chce się rozgrzać, nie lekceważy treningu, choć jest zmęczona. Praca z własnym ciałem trwa już dwa miesiące, po kilka godzin dziennie.
– Jan, jesteś młody, nigdy nie bywasz zmęczony tańcem?
Jan Kliment: Mam 36 lat i czasami czuję lata w kościach. Ale odpocznę parę godzin i jest OK. Mam receptę: idę do sauny, po saunie pływam w zimnej wodzie. Świetny sposób na regenerację organizmu i rekreację. Blisko hotelu, gdzie mieszkam, w Warszawie mam klub z basenem i sauną.
– Lenka, co robisz w Ostrawie, gdy Jan pracuje w Polsce?
Lenka Tvrzova: Pracuję z dziećmi autystycznymi w przedszkolu, jako asystent pedagoga. Mam pod swoją opieką 12 dzieci, wśród których jest trójka autystycznych. Ukończyłam specjalną szkołę dla dzieci poszkodowanych na zdrowiu. Po pracy jestem tak zmęczona, że z przyjemnością wracam do domu. Poza tym mam wielu przyjaciół w Ostrawie, tam dorastałam.
– Jan, co robisz w Warszawie, jak nie trenujesz swoich gwiazd?
Jan Kliment: Udzielam prywatnych lekcji, między innymi przygotowuję młode pary do tańca ślubnego.
– Co daje taki trening?
Jan Kliment: Dużo daje. Postawę wyprostowaną, inny krok, wdzięk ruchu.
– Twoi rodzice mieli coś wspólnego z tańcem towarzyskim?
Jan Kliment: Nie. Tata już nie żyje, umarł młodo, w wieku 51 lat – miał raka płuc. Mama pracowała w mlekarni, nie, po polsku to mleczarnia, ale już jest na emeryturze.
– Lenka, a Twoi rodzice?
Lenka Tvrzova: Też nie. Mój tata jest kucharzem, mama – cukiernikiem. Wszyscy znajomi dziwią się, że nie jestem gruba.
– Lenka już poznała Twoje piękne partnerki: Nataszę, Kasię, Edytę?
Jan Kliment: Poznała. I każda jej się podobała.
– Potwierdzasz, Lenka? Którą polubiłaś od razu?
Lenka Tvrzova: Edytę. Ale może dlatego, szczerze mówiąc, że miałam okazję najlepiej ją poznać, teraz najwięcej jestem w Polsce. I od razu złapałam z nią nić porozumienia.
– Jan, liczysz na zwycięstwo z Edytą?
Jan Kliment: Mam taką nadzieję, wierzę, że mogę z nią najdalej zajść. Wiesz, my w Czechach mówimy, że nadzieja umiera ostatnia
– A my, nadzieja – matka głupich.
Jan Kliment: (Śmiech). Nie znałem tego, ale to ma sens.
Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska
Zdjęcia Piotr Porębski/METALUNA
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Zofia Komasa
Makijaż Beata Milczarek/METALUNA
Fryzury Sylwia Habdas/METALUNA
Produkcja sesji Szymon Machnikowski
Współpraca Ula Szczepaniak