Był już gwiazdorem, kiedy się poznali. Lecz w tamtej chwili znakomity aktor pomyślał tylko o jednym: o spokojnym życiu u boku Elżbiety. Najpiękniejszej z poznanianek w Krakowie.
Do szkoły teatralnej udało mi się dostać dopiero za czwartym razem. Nie wiem, skąd u mnie ten upór, bo nie odnajduję w sobie cech charakteru świadczących o tym, że jestem człowiekiem, który by dążył do celu za wszelką cenę. Nie określam się jako twardziel. Ale w tym jednym wypadku było coś takiego, co nie pozwalało mi ani na chwilę zboczyć – opowiadał Janusz Gajos, wspominając studia w łódzkiej Filmówce.
Może twardzielem nie jest, jednak jest uparty i na pewno zdecydowany w dążeniu do celu. Jeśli ten cel, co oczywiste, uzna za ważny, wart zachodu i poświęcenia. Tak było z dążeniem do aktorskiej doskonałości. Tak samo – z dążeniem do stworzenia domu szczęśliwego, rodzinnego azylu, przystani, do której się wraca. Nie była to droga prosta, bez zakrętów i ślepych uliczek. Lecz Janusz Gajos z uporem, któremu sam się dziwi, podążał w stronę spokojnej i szczęśliwej przystani, jaką stworzył z ukochaną Elą.
Taki model wyniósł z domu rodzinnego
Urodził się w pierwszych dniach wojny, 23 września 1939 roku w Dąbrowie Górniczej. Nie miał bezpiecznego dzieciństwa, choć rodzice starali się mu takie zapewnić. Jego tata był ogrodnikiem, a mały Januszek pomagał mu w pracy. Dziś wspomina, że była to musztra w stylu „przynieś, wynieś, podaj i nie gadaj!”. Nic dziwnego, że chłopak marzył o ciekawszych zajęciach. Dlatego być może trafił do Teatru Dzieci Zagłębia.
Na całe życie zapamiętał owację zgotowaną mu po występie w „Panu Tadeuszu”. Spodobało mu się, że mógł mógł co i rusz wcielać się w kogoś innego. Rodziców cieszyła jego pasja. Choć tak naprawdę nie scena, nie ekran, tylko radio wyznaczało w tym domu autorytety i to występy w eterze były powodem do dumy.
Gdy Janusz był już u szczytu, grając w „Pancernych”, jego tata nie podzielał entuzjazmu tłumów. W domu nie było telewizora. I choć sąsiedzi mówili mu, że ma wspaniałego syna aktora, tata Gajos machał tylko ręką, mówiąc: – Eee tam, w radiu go nie słychać. Jakby w radiu coś zagrał, to tak…
Po latach okazało się, że wierzył w talent swojego syna i że bronił go przed niesprawiedliwością losu. Bo gdy Janusz po raz kolejny oblał egzamin wstępny, tata wziął jego dyplom za wygrany konkurs recytatorski i pojechał do dziekana łódzkiej Filmówki:
O, tu jest napisane, że Janusz jest najlepszy. Dlaczego go nie przyjęliście?!
Czy tak było naprawdę? Trudno ocenić. Tak jednak sprawę przedstawiła jego mama. Czyż nie jest to znakomita ilustracja wzajemnych stosunków w ciepłym, rodzinnym, kochającym domu aktora? Czy wobec tego dziwić może, że i on całe życie marzył o stworzeniu podobnego? O wnętrzach pachnących choinką, kolędnikach i świętach pachnących pastą do podłogi, grzybami oraz makowcem… Jak w jego rodzinnym domu.
Jak bardzo za tym tęsknił, zrozumiał, gdy będąc w wojsku, na przepustce, spacerował ulicami i zaglądał w okna roziskrzone światełkami bożonarodzeniowych drzewek… Chciał, żeby właśnie taki był jego dom. – Ale jakoś się nie udawało – kwituje krótko i ucina temat, bo nigdy nie sprzedaje swojej prywatności.
Z przeszłości tylko jedno wspomnienie przywołuje zawsze, gdy jest pytany o szczęście. Ten, gdy wziął na ręce swoją nowo narodzoną córeczkę. Dziś jego Agatka jest już dojrzałą kobietą. Z obecną żoną kojarzy mu się rola, która wyniosła go na wyżyny sławy cenniejszej od zachwytów wielbicieli „Czterech pancernych”. Rola w głośnym spektaklu Kazimierza Kutza „Opowieści Hollywoodu”, którą zachwycił kolegów aktorów. A o to w tym środowisku bardzo, bardzo trudno. Zachwycił także Elżbietę.
Jest poznanianką, którą los rzucił do Krakowa, gdzie prowadziła Śródmiejski Ośrodek Kultury. Dla jego bywalców, a może przede wszystkim dla siebie, zapraszała na spotkania autorskie wybitne postaci polskiej kultury, a Janusz Gajos bez wątpienia do takich należał. Problem w tym, że on odmawiał udziału, albo raczej wykręcał się od zaakceptowania kolejnych terminów. Aż przyjechał z warszawskim Teatrem Powszechnym na Dni Krakowa, a ona poszła za kulisy, żeby po raz kolejny poprosić go o spotkanie z fanami.
Wtedy wpadła mi w oko. Zdecydowałem, że albo ta, albo żadna!
Był sławny, ale wiedział, że nie takie sukcesy są w życiu najważniejsze. To nie było pierwsze ich spotkanie. Gajos przyznał się, że zwrócił uwagę na swoją przyszłą żonę już wcześniej, gdy przyjechał z występami na Dzień Działacza Kultury.
Elżbieta podpisywała z nami umowy i wszyscy, dosłownie wszyscy byliśmy pod jej wrażeniem. Ja nawet zasugerowałem, by ją ktoś z szefostwa zaprosił na obiad. Ten, który poszedł z tą propozycją, został przez nią demonstracyjnie zignorowany.
I nadszedł czas „motyli w brzuchu”
Listy, telefony, romantyczne eskapady do Krakowa, kwiaty, randki pod Sukiennicami. Słowem – młodzieńczy obłęd i „stawianie piór”. – Czyli udawanie, że jest się o wiele lepszym, niż się w istocie jest – wyjaśnia.
Gajosowie są małżeństwem już prawie 30 lat. Szczęśliwi, zakochani, nierozłączni. Niechętnie bywają na salonach, ale jeśli już tam dotrą – to zawsze razem, trzymając się za ręce. Ona atrakcyjna, o wyrafinowanej urodzie, świetnej sylwetce i znakomitym guście. On z błyskiem szczęścia w oczach, radosny, tryskający humorem. Oboje z dystansem do siebie żartują z okazywanych sobie wzajemnie czułości.
On lubi opowiadać, jak to ona chciałaby w nim widzieć smukłego blondyna, i dlatego nieustannie serwuje mu diety i trzyma straż przy lodówce. A ona mówi, jak pielęgnuje jego artystyczne ego gwiazdora, choć wszyscy dobrze wiedzą, że Gajos nie gwiazdorzy. Mówią tak dla zmyłki, trochę na odczepnego, by to, co między nimi prawdziwe, pozostało nieujawnione; by nie stało się pożywką dla ciekawskich. Janusz Gajos, negatywny bohater wielu znakomitych filmów, w życiu jest delikatnym wrażliwcem, nieodpornym na stres, chamstwo i brak profesjonalizmu. Żona, będąca jednocześnie jego menadżerem, skutecznie chroni go przed natrętami i eliminuje źródła jego niepokojów.
Jest moim Aniołem Stróżem, najbliższą mi osobą, ciepłą, wyrozumiałą, życzliwą. Zapewnia mi spokój i bezpieczeństwo.
Ja także się staram – mówi aktor. Po tych latach wspólnie przeżytych już wiedzą, że nie istnieje nic, co mogłoby zagrozić ich związkowi.
Szukaliśmy się długo, długo na siebie czekając, ale dobry los pozwolił nam się odnaleźć.
Chociaż… Tu aktor podrzuca anegdotę, jak to zacna ciotka jego żony, po zaprezentowaniu przyszłego męża – aktora, szepnęła do Elżbiety ze współczuciem w głosie: „Moje dziecko, dlaczego ty zawsze tak fatalnie trafiasz?”! Tymczasem ona właśnie dopiero od spotkania z nim była pewna, że znalazła swoją drugą, idealnie dopasowaną połowę. Toteż z radością go „hołubi” – jak to określa. I dodaje, że musi go chronić, chuchać nań, żyć dla niego, a nawet rozpieszczać, gdyż to on jest gwiazdą w najlepszym tego słowa znaczeniu.
- Moje ambicje i pragnienia chcę podporządkować mężowi – podkreśla. Janusz Gajos swoje szczęście rodzinne przypisuje wyłącznie żonie. O swoim w nim udziale mówi ze skromnością:
Cała moja zasługa to właśnie ten upór w poszukiwaniach. Pokonując kolejne życiowe etapy, dotarłem wreszcie do ideału. Do kobiety, która była mi przeznaczona. To na nią, na moją Elżbietę, czekałem całe życie. Poza tym, ona mi się ciągle podoba. I dobrze o tym wie, ale udaje, że nie wie. I tak się uroczo okłamujemy…
Czytaj więcej:
„Była rozpowiada, że moja obecna partnerka jest puszczalska i nie ze mną jest w ciąży. Nie wytrzymałem, uderzyłem ją”
„Pod łóżkiem znalazłam damskie figi, nie moje. Mój mąż wmawia mi, że musiała je tam zostawić moja siostra”
„Mąż zdradzał mnie z nianią, a teraz w sądzie próbuje udowodnić, że on i ona poświęcali dziecku więcej czasu, niż ja”