Jakimi prawami rządzi się sława w świecie wirtualnym?

Jakimi prawami rządzi się sława w internecie? fot. Fotolia
Sława w świecie wirtualnym rządzi się zupełnie innymi prawami niż w świecie realnym. W internecie to grupa jest nadrzędna jednostce, gdyż bez społeczności sieciowej cewebryci nie istnieliby. Czy niesie to za sobą jakieś skutki?
/ 22.11.2011 16:07
Jakimi prawami rządzi się sława w internecie? fot. Fotolia

Internetowa jednostka czasu

W świecie ograniczonej przestrzeni, ograniczonych miejsc na półkach, tak długo, jak jedne hity zajmowały przestrzeń sklepową, nie mogły jej zajmować inne tytuły; i dopóty, dopóki czas tych pierwszych się nie zakończył. Innymi słowy: „moment” stanowił, przynajmniej w odczuciu Weinbergera, jedną z podstawowych jednostek pomiaru czasu tej namacalnej rzeczywistości.

W sieci natomiast ustępuje on miejsca innej jednostce. Jay Maynard wypowiadał się w sposób następujący: „Zdjęcia mnie w tym kostiumie zawsze będą krążyły gdzieś tam po sieci, tak długo, jak sieć będzie istnieć”. A więc pytanie o to, jak długo człowiek ten cieszyć się będzie sławą, wydaje się nieadekwatne – zawsze ktoś kiedyś może natrafić na jego historię, obejrzeć stronę, fotografie, filmy.

Podstawową internetową jednostką czasu w tym nowym świecie, również według Weinbergera, jest bowiem nie „moment”, ale „historia”, a, jak pisze, „sznurem utrzymującym czas w spójności nie jest zwykła bliskość momentów, ale nasze zainteresowanie historią”. Nieważne więc, ile „momentów”, czy też minut, trwała będzie popularność cewebryty, bo tak naprawdę ona zawsze w jakimś zakątku sieci będzie się tlić. Znika zatem konieczność jej definiowania przez wiadome „15 minut”.

Kim w takim razie są cewebryci?

Będą wszystkim innym, tylko nie masą, jaką stanowiły dotychczas. Dla Weinbergera różnica ta była wyjątkowo widoczna, kiedy pamiętnego dnia 11 września 2001 roku śledził za pośrednictwem mediów wydarzenia związane z atakiem terrorystycznym na jego ojczyznę. Ranek spędził wtedy przed telewizorem, „przełączając pomiędzy trzema głównymi stacjami [ABC, CBS i NBS] i CNN, w strachu o to, co mogę usłyszeć jako następne” – przywołuje wspomnienia.

Po kilku godzinach prezenterzy, którym skończyły się newsy, zaczęli powtarzać samych siebie i wypełniać czas antenowy [...] spekulacjami. Więc poszedłem online.

A tam od razu uderzyły w niego e-maile z pytaniami, czy nic mu się nie stało, i wiadomości z list dyskusyjnych.

Sieć, w skrócie, opierała się na wiedzy obywateli z całego narodu i świata, która czyniła nas mądrzejszymi... i w ten sposób utrzymywała nasze obawy tak realnymi, jak to tylko możliwe tego nierealnego dnia. [...] Sieć także zapewniała punkt dostępu do lokalnych społeczności w całym kraju.

Innymi słowy: gdy stacje telewizyjne dawały nam dźwięk i obraz z prędkością światła, Sieć [...] połączyła nas, dała nam głos, zapewniła kontekst i zlokalizowaną ekspertyzę, która lepiej radziła sobie w nadawaniu sensu rozerwanym fragmentom newsów [...].

I właśnie tego dnia Weinberger poczuł, że tak naprawdę należał nie do jednej, ale do dwóch różnych publiczności. Jako członek pierwszej, „publiczności broadcastu”, był, jak wielu jemu podobnych, „niewidzialny jeden dla drugiego i dla osoby do nas mówiącej”. Wszyscy stanowili jedną zbitą, „beztwarzową masę”. Jako członek „publiczności Sieci” natomiast rozmawiał „za pośrednictwem klawiatury” z „ludźmi z imionami, punktami widzenia i czasami głęboką wiedzą na tematy mające znaczenie”.

Ludzie ci [...] nie nadawali do anonimowej, beztwarzowej masy; oni-my rozmawialiśmy. Może nie byliśmy w tym samym pomieszczeniu, ale w pewnym realnym sensie byliśmy ze sobą twarzą w twarz.

Czym różni się publiczność realnego świata od społeczności internetowych?

Jeśli publiczność w prawdziwym świecie redukuje nas do najniższego wspólnego mianownika, to publiczność Sieci składa się z ogromnej masy ludzi, którzy są widoczni tylko o tyle, o ile są jednostkami mającymi coś do powiedzenia – pisze Weinberger.

Oczywiście jest tam też masa, ale nie jest ona już w stanie przygnieść swoim ciężarem jednostkowości, tak jak to miało miejsce np. z telewizją.

Grupa, a jednostka w sieci

Sieć składa się z setek milionów jednostek. Są masą, ale każdy członek jest unikatowy [...]. Nigdy wcześniej nie mieliśmy publiczności, która łączy masowość ze zdolnością zachowywania twojego imienia i głosu, a która dodaje możliwość bezpośredniej łączności pomiędzy jednostkami i grupami

Słowo „grupa” nie pojawiło się w tej wypowiedzi przypadkiem. Jak zauważa Weinberger, nasza standardowa filozofia mówi nam, że „grupy są drugorzędne wobec jednostek [...] ponieważ grupy nie mogą istnieć bez jednostek, ale jednostki mogą istnieć bez grup”. Sieć jednak jest totalnym zaprzeczeniem tej filozofii.

[...] istnieje [ona], tylko dlatego że jej 300 milionów mieszkańców wyciąga dłonie do innych. Sieć jest wyłącznie możliwa jako aktywność grupowa.

Pozwala zachować twarz, indywidualność, ale tak naprawdę to nie jednostka, ale grupa stanowi jej podstawową komórkę.

Zobacz także: Czym jest poczucie własnej wartości?

Czy sieć jest gronem beztwarzowych jednostek?

Sieć nie jest masowym rynkiem beztwarzowych jednostek, albo nawet jednostek z twarzami. Raczej jest skomplikowanym, pokrywającym się, wiecznie się zmieniającym zbiorem jednostek, które zorganizowały się w grupy każdego rodzaju – podsumowuje autor.

Jedną z konsekwencji tej naszej masowej beztwarzowości w świecie mediów nadawczych było to, że jakby zakładaliśmy, iż każda osoba, której udało się w tym beztwarzowym świecie jakoś swoją twarz ocalić (a raczej której twarz oddały media, bo to one przecież nas ich najpierw pozbawiły), musiała być kimś wyjątkowym.

Kolektywnie jesteśmy tak beztwarzowi – wyjaśnia to Weinberger – że zakładamy, iż każda osoba, która zachowała swoją twarz, stojąc przed tłumem, musi być niepodobna do nas, biednych nudziarzy. Im więksi i bardziej beztwarzowi jesteśmy jako tłum, tym bardziej liczy się sława i bardziej niezwykli są sławni.

Jak wyglądają w sieci relacje między sławnymi i ich adoratorami?

W rezultacie absolutnie niemożliwe było utrzymywanie ze sławnymi osobami relacji. My nie mieliśmy twarzy, oni je mieli, więc relacja twarzą w twarz po prostu nie była możliwa; a my co najwyżej mogliśmy się tylko w nich wpatrywać, jednokierunkowo (nawet spotkania z fanami nie były niczym innym, tylko składaniem hołdów).

W sieci natomiast ludzie czy grupy – wszyscy mogą się nawzajem patrzeć w swoje twarze. Skostniała dychotomia sławni/adoratorzy zostaje przez to bezpowrotnie rozbita.

Zobacz także: Relacje międzyludzkie krok po kroku

Fragment pochodzi z książki „CeWEBryci – sława w sieci” Michała Janczewskiego (wydawnictwo Impuls, 2011). Publikacja za zgodą wydawcy.

Redakcja poleca

REKLAMA