Nie należał do rodzaju tych, których konsekwencją jest uczucie odpoczynku, rześkość i jasność umysłu. On po prostu przyciął komara nad klawiaturą komputera. Usnął w pół zdania z poczucia beznadziei, znużenia i twórczego rozczarowania. Nie pierwszy raz z resztą, zwyczaj ten realizując co dzień od kilku dobrych tygodni.
Forma nawiedziła go nagle, niepostrzeżenie. Właściwie była nieproszonym gościem. Nie była piękna, ani czysta. Można powiedzieć, że wynurzyła się z mroku jak naga zmora. Przykuła uwagę mężczyzny, lecz nie swoją urodą, ani kształtami czy zmysłowością ruchów. To, na co zwrócił uwagę nie było takie oczywiste, było raczej wrażeniem. Składał się na nie nieuchwytny błysk oka, ślad uśmiechu w kąciku ust, powolny ruch bioder… Zbudził się tak nagle, jak zasnął, zły na siebie, że znowu w głowie kłębią mu się myśli trywialne, samcze wręcz, niegodne wielkiego pisarza. I jeszcze to specyficzne uczucie ciepła w konkretnych częściach ciała, krople potu na czole i wilgotne dłonie. „Nie” – pomyślał – „nie mogę dopuszczać jej do siebie”. Od tego dnia ona nawiedzała go jednak często. Nie mówiła nic, tylko powolnymi ruchami zapraszała go do siebie. Podawała mu na dłoni rozkoszny smak swych warg, pokazywała mu miejsca, które dla najbardziej śmiałych uchodzą za intymne, była wyuzdana a zarazem skromna, pewna siebie ale i nieśmiała, dojrzała a chwilami infantylna. Była bardzo bogata, chociaż nie do określenia.
Uzależnił się od jej wizyt, mimo, że nie potrafił określić czy bardziej go irytują czy podniecają. Niewątpliwie jednak od rana czekał, aż znów go napotka, aż będzie mógł znów rozpocząć to bezwstydne i niezrozumiałe obcowanie. Mężczyzna nie miał pojęcia kim ona jest. Początkowo podejrzewał, że jest jakimś wcieleniem tego, co nietrafnie nazywa się natchnieniem. Szybko porzucił jednak tą myśl, bo przecież w pisaniu nie posunął się nawet o linijkę. Doskwierało mu to uczucie niewiedzy. Wiele razy obiecywał sobie, że skończy z tym niedomówieniem, ale każdorazowo, gdy się pojawiała, spadało na niego uczucie onieśmielenia i wstydu. Chciał, żeby to się skończyło, ale nie był w stanie tego przerwać.
Pewnego razu forma posunęła się o krok dalej. Przestała tylko odsłaniać, pokazywać i ujawniać. Dotknęła go. Ale nie tak zwyczajnie, nie podała mu ręki, ani nie przejechała dłonią po policzku. Przesunęła za to palcami wzdłuż linii jego kręgosłupa, pośladków i po wewnętrznej stronie ud. I tyle. Nic więcej nie zrobiła. Mężczyzna był wstrząśnięty. Zupełnie się tego nie spodziewał. Nie wiedział też jak na jej dotyk zareagować. Ogarnęła go fala gorąca. Chyba nie był na to gotowy, chociaż właściwie nic takiego się nie stało. Skoro nie, to dlaczego drżą mu nogi, a w głowie biją równocześnie wszystkie największe dzwony świata? Teraz nie był już tylko zirytowany. Był wściekły świadomością władzy, jaką ona nad nim posiadła. Ponadto rozwścieczony był rozkoszą, jaką przez tą czynność odczuł. Te emocje spowodowały, że jeszcze intensywniej czekał na kolejną wizytę.
Nie potrafił jej nazwać, nie umiał określić, ubrać w słowa, nadać jej jakąkolwiek treść. Do tego targały nim takie uczucia, że zasób znanych mu słów mogących je opisać wyczerpywał się wraz z otwarciem ust. W tej chwili dotyk stał się stałym elementem ich spotkań. Był nieśmiały, ale i zdecydowany. Czasem zmysłowy, długi, wędrował po jego ciele od góry do dołu. Innym razem znowu szybki i przerywany, dokonany jakby w pośpiechu, ale za każdym razem elektryzujący…Tym razem to on postanowił przejąć inicjatywę. Uważał się za intelektualistę, więc zdobył się na rozpoczęcie rozmowy: „Kim jesteś?” – zapytał. Odpowiedziała mu cichutko, wydobywając kolejne słowa ze swego nieodgadnionego wnętrza. Jej słowa tonęły gdzieś w gorącej atmosferze ich bliskości. Nie rozumiał ich wcale, nie silił się nawet na próbę ich odróżnienia. Jednak słowo zmieniło coś między nimi. Wyczuwał to dokładnie, choć nie wiedział jeszcze jakie będą tego konsekwencje. Kulminacja nastąpiła kolejnego dnia. Forma nadeszła jak zwykle niezapowiedziana, spontaniczna i nieoczekiwana. Tym razem w jej ruchach było dużo więcej stanowczości. Zatopiła się w nim zachłannie, prawie natychmiast po pojawieniu. Była dzika, nieokiełznana, zaskakująca. Była także bardzo doświadczona. Najpierw powoli lecz konsekwentnie rozpalała każdy jego zmysł. Potem pozwoliła mu testować i smakować przyspieszenie i rytmiczność. Doskonale go ogarniała. Brała go w garść. Panowała nad nim. Nieuchronnie doprowadzała go na skraj w taki sposób, że gdy dotknął już horyzontu napotkał tam świadomość. Stan, który dla mężczyzny nie był, jak dotąd, do zdobycia.
Nie zastanawiał się już skąd się wzięła i co oznacza jej obecność. W chwili uniesienia, jaką z nią przeżywał stało się to oczywiste. Nagle forma pozwoliła się opisać, dała się ubrać w słowa, stała się jasna i przejrzysta. Wiedział już, co ma zrobić z nią dalej. Poczuł nareszcie pewność rzemieślnika, który stabilną ręką wykształca swoje dzieło. Zasiadł do pisania. Szło mu gładko. Ona nie nawiedziła go już więcej.
Agnieszka J.
Autorka jest laureatką konkursu literackiego "Chwile uniesienia"