Pióro, wiadomo: nie oręż premiera czy prezydenta, tylko pisarza. O ludziach, którzy sformułowali taką teorię myślę (żeby uniknąć określeń rynsztokowych) per „faullus” czyli penis kontuzjowany. Ot, rozwijające zabawy ze słówkami, które może zaowocują oszustwem w scrabble.
Jestem pisarzem i mam pochwę, a na głowie recenzje z książki pisarza z waginą, który opisał swoje problemy z pochwą. Mam tu na myśli pozycję „Aparat, który dała mi matka”, autorstwa Susanny Kaysen (Sic!, Warszawa 2008). Książka świetna, ale jak tu w języku polskim znaleźć parę sensownych i nie wulgarnych zamienników słowa „pochwa”, żeby nie zamienić recenzji w spowiedź jąkały? Cóż można zacząć od samego tytułowego aparatu. Kaysen podebrała tytuł Bunuelowi, który w „Viridianie” każe zadrzeć dziewczynie spódnicę i zrobić zdjęcie wieśniakom, „aparatem, który dała jej matka”. Bardzo cholera twórcze. Technicznie - w recenzji - nie do podrobienia. Surrealizm narasta. Kręcę się nerwowo nad laptopem. Co się dzieje, pyta mąż. Odpowiedzieć mu: uwiera mnie pochwa? Spłoni się jak nastolatka, która słyszy słowo „ginekolog”. A propos, przyznaję swoją własną prywatną Nikę pani Kaysen za określenie „sromolog”. A Włochom „Żelazny krzyż” czy co tam innego mają za nazwanie waginy „la passera” czyli „wróbelek”. Co prawda trochę niepokoi mnie teraz nowa konotacja przysłowia: „Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”. Gdyby było na odwrót (ornitologicznie) uznałabym to za hymn onanistów, a tak? Kochanie, ty za dużo myślisz, mówi mój mąż. No tak, w końcu pisarz i z pochwą.
Pochwa, wagina, „aparat, który dała mi matka”, kuciapka, staropolska muszka (owady zamiast ptaszków?). „Pochwa jest zazwyczaj jak trzustka i nic nie czuje. Jeśli coś czuje, to jest albo zaangażowana erotycznie albo chora”, napisała Kaysen. Cholera, zimna i zdrowa - również ją czuję. Nie tylko własną, nie tylko Susanny, ale jedną wielką pochwę metafizyczną. W sumie dobrze, że nie muszę recenzować pracy o trzustce. Niech ktoś znajdzie mi sześć synonimów słowa „trzustka”, od razu przyznaję MojegoNobla. Nie dam się zwariować, semantyczna pochwa czy pochwa tradycyjna nie zakryje mi horyzontu, bo wtedy zmienię się od razu nie w ginekologa czy sromologa, ale w mężczyznę.
Szukać u facetów pisarskich podpowiedzi? Wsteczne, niehonorowe, kto mi da gwarancję, że trafię na Tołstoja? Co napisał mój mąż (czyli mężczyzna) na Walentynce (uspakajam wszystkie spanikowane mężatki - dał mi Walentynkę, kiedy jeszcze nie był mężem, od ślubu nie daje): „Pozdrowienia dla Ciebie i Twojego Różowego Strachulca!” Mojej mamie, która owo kartkę „miłosną” przeczytała włosy (dosłownie) zjeżyły się na głowie. Niemniej „Aparat, który dała mi matka” polecam, a swoją mamę poproszę jeszcze o olbrzymi słownik, albo „Wojnę i pokój” Lwa Tołstoja. Albo jedno i drugie. W końcu to mama, co ma dać, to da.