Urok zakazanego owocu
Im dziecko starsze, tym bardziej zależy mu na tym, aby wszystko robić dokładnie tak, jak rówieśnicy, a więc również jeść to samo co oni. W przedszkolu, w szkole ma ono każdego dnia bardzo wiele okazji do łasowania tego, czego nie dostaje w domu. Być może przygotowane w domu z wielką pieczołowitością kanapki znajdą się od razu na pierwszej przerwie w koszu na śmiecie, aby ustąpić miejsca kilku batonikom czy porcji czipsów. Owoc zakazany ma zawsze największy urok i smakuje wyśmienicie.
Uwaga na rygoryzm!
Zbyt pedantyczne przestrzeganie zasady zdrowego żywienia grozi izolacją społeczną, a to może być dla dzieci w wieku szkolnym bardzo bolesne. Kilka lat później, w wieku dojrzewania (w ramach bardzo naturalnego w tej fazie życia protestu przeciw wszystkim wzorom przekazanym przez rodziców!), młodzi ludzie mogą nawet całkowicie przestawić się na fast-food.
Praktyka pokazuje jednak, że rodzice i wychowawcy mogą bardzo wiele zrobić, aby temu zapobiec. Jeżeli rodzice będą się rzeczywiście troszczyć o właściwy rozwój zmysłu smaku już u maluchów, to mają wszystkie podstawy, aby zakładać, że w późniejszym wieku młodzi ludzie (często po przejściu okresu „burzy i naporu”) będą potrafili odzyskać i zachować równowagę w sposobie żywienia.
Zobacz też: Kupki niemowlaka – co mówią o zdrowiu dziecka?
Trening czyni… smakosza
Dla niemowlęcia pierwsze porcje najzwyklejszej marchewki czy tartego jabłka to wielkie podróże odkrywcze po krainie smaku. W drugim roku życia dziecka potrawy zaczynają się różnić nie tylko smakiem, lecz także w konsystencji i strukturze: pokarm może być miękki lub twardy, soczysty, grudkowaty bądź włóknisty.
Jeśli bardzo powoli i stopniowo wprowadzamy nowe potrawy, gdy wybieramy produkty dobrej jakości, możliwie nieprzetworzone oraz „czyste”, niezmieszane ze sobą smaki, wówczas dziecko ma wszelkie szanse stać się smakoszem w najlepszym tego słowa znaczeniu, to znaczy kimś, kto instynktownie rozpoznaje jakość pokarmu i wie, czy służy on zachowaniu zdrowia, czy też nie.
„Czyste” smaki kontra zakazane owoce
Im dłużej i konsekwentniej podsuwaliśmy dziecku „czyste” smaki, tym wrażliwszy i bardziej precyzyjny stał się u niego zmysł smaku.
Najlepszą zaś metodą w postępowaniu z dziećmi w wieku szkolnym jest – moim zdaniem – konsekwentne przestrzeganie obranych zasad żywienia na co dzień i akceptacja wyjątków i odstępstw od zasad w dni świąteczne. Gdy na przykład podczas wizyty u dziadków czy z okazji jakiegoś święta w gronie rówieśników pojawią się słodycze czy potrawy odmienne od tych, które zwykliśmy przyrządzać w domu, to najlepiej nie robić z tego problemu i pozwolić dzieciom spałaszować owoc zakazany ze smakiem – nie obarczając ich przy tym poczuciem winy.
Najważniejsze pozostaje to, by w świadomości dzieci tego rodzaju odstępstwa były związane ze specjalnymi okazjami i by nauczyły się, że nie każde „kulinarne pożądanie” musi być natychmiast zaspokojone. Warto jest czasem poczekać, choćby nawet z tego względu, że posiłek będzie potem o wiele lepiej smakować.
Z życia wzięte
Powyższy sposób postępowania sprawdził się bardzo dobrze w mojej własnej rodzinie. Obie córki żywiłam zgodnie ze wskazaniami przedstawionej wyżej linii dietetycznej. Starałam się jednak stosować te zasady swobodnie i przede wszystkim uwzględniać „okoliczności specjalne”. Nie miałam nigdy problemów z niejadkami przy stole, dziewczyny chowały się zdrowo i niemal wszystkie potrawy zjadały bez marudzenia.
Zobacz też:Jadłospis pierwszoklasisty
Na specjalne okazje
Miałam natomiast problemy, i to znaczne, z przyjęciami urodzinowymi organizowanymi u nas w domu. Dzieci są pod względem przyzwyczajeń kulinarnych bardzo konserwatywne. To, czego nie znają, nie budzi zaufania, i bynajmniej nie starają się być oględne w wyrażaniu swej opinii. A przecież w dniu urodzin dobrem najwyższym jest szczęście solenizanta!Ostatecznie wybrałam zasadę, że w szczególnie świąteczne dni, gdy organizujemy przyjęcia dla dzieci, wychodzimy naprzeciw przyzwyczajeniom gości.
Największym sukcesem w taki właśnie dzień był wzniesiony wspólnie z dziećmi ogromny okręt z lodów śmietankowych, pływający w miednicy, przybrany bakaliami, z załogą z owoców i olinowaniem z sosu czekoladowego. W świetle urodzinowych światełek, pływających po wzburzonym morzu wokół okrętu spożyliśmy go w całości – mimo że był kolosalny. Szczęście było absolutne. Brzuchy okrutnie bolały, to jasne, ale wspominamy ten okręt do dzisiaj.
Moje córki są już dorosłe, same mają małe dzieci. Mogę z satysfakcją powiedzieć, że obie kontynuują w swoich rodzinach poznany w dzieciństwie sposób żywienia, ale że każda z nich czyni to na swój sposób. Produkty ekologiczne, takie jak: zboża, warzywa i nabiał, pozostają bazą. Słodycze i potrawy zawierające rafinowany cukier jedzą obie od czasu do czasu, najczęściej w „kontekście społecznym”, to znaczy gdy ktoś częstuje. Starsza córka je kilka razy w tygodniu mięso lub rybę, młodsza pozostała wegetarianką.
Fragment pochodzi z książki: "Mam czas dla dziecka. Pedagogika waldorfska dla najmłodszych. Propozycja alternatywnej kultury wychowania w domu, przedszkolu i w żłobku", Barbara Kowalewska (Wydawnictwo Impuls). Publikacja za zgodą wydawcy.