Co myśli sobie Autysta

Co myśli sobie Autysta
Na Axela ciągle ktoś patrzy, ciągle do niego ktoś coś mówi – tylko, że dla niego te słowa nie mają znaczenia, są szumem, a twarze przypominają mgliste plamy. Jedne są kolorowe – to barwne cienie, a inne szare – to nietoperze. Czym jest świat dla dzieci cierpiących na autyzm?
/ 29.07.2010 13:55
Co myśli sobie Autysta

Zabawa, której inni nie rozumieją

Haha wparowała do pokoju dziecinnego. Wyciągnęła z zabawek drewnianą kolejkę i podała mi ją. Domownika nie było. Miałem się bawić sam. Haha wydała szelest:
– Potem.... babcia.... Barmbek...
Beze, beze, beze nuciłem. Ze sterty drewnianych klocków wyciągałem poszczególne elementy torów i układałem je przed sobą na podłodze według kształtu i wielkości.
Beze – beze – beze.
W taki sam sposób ustawiałem wagoniki. Zamyśliłem się chwilę przy dwóch tunelach. Czy to aby nie były dwie połówki jednej rury? Próbowałem je połączyć, ale się nie udało.
Barmbek – Barmbek – Barmbek.
Prychnąłem zawiedziony, ale zaraz zwróciłem uwagę na powierzchnie dachów tuneli. Ich struktura zbliżona była do skórki od chleba. Moje palce wyczuły każdą nieregularność kopuł. Nos obwąchał nierówności i zagłębienia.
Beze – beze – beze.
Haha poleciała odebrać Domownika. Nadszedł czas na klakklakklak. Oddawałem się tej grze tylko wtedy, gdy byłem sam. Chwyciłem drewnianą szynę i uderzałem nią o jeden z tuneli: klakklakklak. Zatraciłem się w tej czynności. Chwile zamarły. Czas się zatrzymał.
Naraz wleciał Domownik, przysiadł się do mnie i zaczął bawić. Migiem połączył tory w koło, nad prostymi odcinkami ustawił tunele, chwycił drewnianą lokomotywę, przyłączył do niej dwa wagony, ustawił pociąg na szynach i parskając, poprowadził swoją kolej. Zadziwiony śledziłem ruchy Domownika i spoglądałem na jego sapiące wargi. Czy mój brat jest może z księżyca? 

Polecamy: Gdzie szukać pomocy

Wizyta u babci

Po obiedzie znów mnie ubrano.
Beze – beze – beze.
Uporządkowane płyty chodnikowe ułożone przed rzędem domów szeregowych powitały mnie piękniej, niż można było sobie wyobrazić. Nie mogłem nadepnąć na żadną fugę. Bardzo uważałem.
Haha i Domownik nie skręcili za rzędem domów w lewo, gdzie czekała na mnie piaskownica. Borsuk wyprowadził śliwkowy samochód. Powąchałem ręce. Pachniały grządką róż.
Z każdym zmieniającym się na zielono światłem sygnalizacji ulicznej zbliżałem się do bezowego osiedla. Borsuk rozważnie brał zakręty i przejeżdżał skrzyżowania. Nawet nie zwróciłem uwagi na ślady kurzu na bocznej szybie. Brakowało mi teraz spokoju, żeby obserwować refleksy świetlne albo namierzać przez ślady kurzu na szybie mijane obiekty, lekko poruszając przy tym głową. Raz po raz gładziłem wełniany sweter, teraz jednak już nie z oddaniem, ale w celu uspokojenia się. Bezowe osiedle poznałem po domach z cegły. Haha zaszemrała:
– …Otto-Speckter-Straße...
Ucieszył mnie widok domów czynszowych z osiedla Barmbek. Ceglane mury stały się oparciem dla mego spojrzenia. Przyjemnie odcinały się od obłoczkowobiałej bezkształtności osiedla domów z podwórkiem. Te domy wyraźnie widziałem, za to domów na Vorbeckweg nie.
Puściłem się pędem do drzwi. Dla Domownika przełącznik światła był rzeczą obojętną, dla mnie natomiast był wszystkim. Zadekowałem się w mrocznej klatce schodowej. Po naciśnięciu włącznika rozległa się mętna jasność. W świetle żarówki stąpałem na trzecie piętro po skrzypiących schodach. Drzwi mieszkania były już jak zwykle otwarte. W łagodnym świetle lampy czekała skulona postać matki Borsuka, którą nazywałem babcią.
Beze – beze – beze.
Półki w sieni i w kuchni wypełniała kolekcja weków. Światło wiszącej pod sufitem lampy rzucało blask i cień na kryjące się w nich skarby. Uwielbiałem gładzić palcami chłodne powierzchnie słoików, zwłaszcza ich porowate części. Wdrapałem się w pokoju stołowym na swoje ulubione miejsce. Paznokciami skrobałem po wyżłobieniach w drewnie krzesła, pogłębiając drobne zarysowania, powstałe zapewne wskutek zużycia. Na szczęście matka Borsuka nie odkryła jeszcze tych rys na lakierze.
Po chwili matka Borsuka przerwała gadaninę, w której tak bardzo lubują się barwne cienie. Wstała i otworzyła kredens. W jednej chwili wszystko inne wokół mnie zniknęło. Moim oczom ukazała się puszka zdobiona kuszącymi, kolorowymi motywami.
Wieczko westchnęło pod naciskiem palców. Byłem tak skupiony, że każde słowo docierało do mnie w moim świecie.
– Chcesz bezę? – spytała matka Borsuka. Z podniecenia moja odpowiedź przyjęła jedynie formę skinienia, co w języku barwnych cieni oznaczało TAK. Siedziałem przy stole z pożądliwie bijącym sercem i trzymałem bezę w skupieniu nad talerzykiem.

Czytaj także: Od przedszkola do ...

Artykuł jest fragmentem książki: Barwne cienie i nietoperze. Życia w autystycznym świecie, Axel Brauns, tłumaczenie Izabela Czyżewska – Dyrała, Wydawnictwo Media Rodzina

Redakcja poleca

REKLAMA