„Zżerała mnie samotność, nie miałam dzieci, ani męża. Kto by pomyślał, że swoją bratnią duszę poznam przez więzienie?”

szczęśliwe przyjaciółki fot. Adobe Stock, artmim
„Nawet nie wiem, ile listów wymieniłyśmy, nim się zorientowałam, że za każdym razem, kiedy zaglądam do skrzynki, mam nadzieję, że znajdę tam kopertę z pieczątką zakładu karnego. Kobieta, której nigdy nie spotkałam, wydawała mi się coraz bliższa”.
/ 17.04.2023 07:15
szczęśliwe przyjaciółki fot. Adobe Stock, artmim

Winda nie działała. Szkoda, że zorientowałam się dopiero po tym, jak wyjęłam plik korespondencji ze skrzynki. Szłam więc cztery piętra po schodach, taszcząc kilka siatek z zakupami, torebkę i te nieszczęsne listy. Kiedy dotarłam do mieszkania, rzuciłam korespondencję na stół i zajęłam się wypakowywaniem zakupów. Byłam bardzo zmęczona po całym dniu i tej wspinaczce po schodach, wszystko robiłam automatycznie. Właśnie dlatego przypadkowo otworzyłam tamten list.

Zanim jeszcze przeczytałam „Kochany Tomusiu”, zdążyłam się zdziwić charakterem pisma. Litery były duże, koślawe, wyrazy często przekreślone, zupełnie jakby pisało dziecko. Zerknęłam na kopertę i zorientowałam się, że korespondencja nadeszła z zakładu karnego w innym mieście.

Adres był mój, ale imię i nazwisko odbiorcy już inne. Pan Tomasz był poprzednim właścicielem mojego mieszkania. Chociaż kupiłam je ponad rok wcześniej, wciąż zdarzało mi się wyjmować ze skrzynki korespondencję przeznaczoną dla niego. Tak było i tym razem.

No i co ja mam teraz zrobić?

Pewnie powinnam była się powstrzymać, bo nieładnie czytać cudzą korespondencję, ale nie byłam w stanie poskromić ciekawości. Kiedy dotarłam do końca listu, miałam łzy w oczach. Od razu zadzwoniłam do Basi, żeby jej opowiedzieć o tej sprawie.

– Matka poprzedniego właściciela mojego mieszkania siedzi w więzieniu – poinformowałam ją bez wstępów. – Właśnie niechcący przeczytałam jej list do niego i nie wiem, co z nim zrobić.

– Nie masz jego nowego adresu? – zapytała, a ja zaprzeczyłam. – To może telefon?

Też nie miałam. W transakcji pośredniczył agent nieruchomości, pana Tomasza widziałam raz w życiu, u notariusza. Był mniej więcej w moim wieku, bardzo elegancki i stylowy, powiedziałabym wręcz, że ostentacyjnie obnosił się z tym, że stać go na drogie ubrania i dodatki. Podczas luźnej rozmowy w poczekalni dowiedziałam się, że sprzedaje obecne mieszkanie, bo właśnie kupił sobie apartament na prestiżowym zamkniętym osiedlu.

Sprawa z listem była o tyle kłopotliwa, że pan Tomasz nie wyglądał na człowieka, który chciałby, by ktoś wiedział, że jego matka siedzi w więzieniu. Widać było, że dba o swój wizerunek. Pośrednika, mnie, a nawet panią notariusz traktował z lekką wyższością, podkreślał swój brak czasu i niezadowolenie z dziesięciominutowego opóźnienia.
Nie miałam pojęcia, jak mam mu się przyznać, że przeczytałam list, ale też czułam, że nie mogę przemilczeć tej sprawy.

Nie życzył sobie kontaktów z nią

W liście ta kobieta prosiła syna o wybaczenie, że tak go zawiodła i że przysporzyła mu cierpienia. Nie miałam pojęcia, za co odbywała karę, ale musiało to być ciężkie przestępstwo, bo wspominała, że to jej „piętnasta rocznica”. To chyba właśnie z tej okazji usiłowała uporządkować swoją relację z synem, bo z jej słów wynikało też, że nigdy wcześniej do niego nie pisała. Zapewniała, że w więzieniu się zmieniła i żałuje „tamtego”. List zakończyła słowami przepełnionymi skruchą, tęsknotą i nadzieją, że syn jej wybaczy. Błagała go także, by jej odpisał, chociaż najbardziej marzyła o spotkaniu z nim twarzą w twarz.

Idąc za radą Basi, zadzwoniłam do agenta nieruchomości. Poprosiłam o telefon do pana Tomasza, ale spotkałam się ze stanowczą odmową.

– Jedyne, co mogę zrobić, to przekazać klientowi wiadomość od pani – oznajmił agent. – Jeśli będzie chciał się skontaktować, na pewno to zrobi.

Zgodziłam się, a potem dwa tygodnie czekałam na odzew. Kiedy się nie doczekałam, ponownie zadzwoniłam do pośrednika nieruchomości.

– Przekazałem informację, że ma pani dla niego korespondencję od matki. Odpowiedział, że nie jest zainteresowany i że można zniszczyć ten list. Nic więcej nie mogę zrobić – odpowiedział chłodno. – Proszę zrozumieć: nie możemy wykorzystywać danych klientów do takich spraw. Już i tak nadużyłem swoim uprawnień.

Zrozumiałam, że pan Tomasz nie życzy sobie kontaktów z matką. Może powinnam była wtedy dać sobie spokój i zniszczyć list zgodnie z jego życzeniem, ale czułam się winna, że w ogóle go otworzyłam. Gdyby nie to, mogłabym oddać list na poczcie, a oni odesłaliby go do nadawcy. Nieszczęsna kobieta dowiedziałaby się w ten sposób, że syn po prostu nie dostał listu. A tak z pewnością czekała na odpowiedź…

Właśnie dlatego to ja do niej napisałam. Przedstawiłam się i poinformowałam, jak to się stało, że przeczytałam jej list. Przeprosiłam za to i zapewniłam, że zrobiłam, co mogłam, żeby przekazać korespondencję adresatowi. Na koniec dodałam kilka ciepłych słów pozdrowień i zaznaczyłam, że nie mam pojęcia, na jaki adres można obecnie pisać do pana Tomasza.

Nie spodziewałam się odpowiedzi. Kiedy więc zobaczyłam w skrzynce kolejną kopertę z pieczątką zakładu karnego, ale tym razem z moim nazwiskiem, rozerwałam ją błyskawicznie.

„Kochana pani Monisiu. Dziękuję pani, że mi pani powiedziała o moim Tomku, że on już nie mieszka w tym domu. Ja nie myślałam, że on mi odpowie, bo nigdy nie wybaczył mi tego, co ja zrobiłam, ale tutaj mam taką terapię i wszystkie miałyśmy napisać listy do naszych bliskich, żeby ich przeprosić za ten ból, co im zadały nasze przestępstwa…”.

Bałam się, co z tego wyniknie

Znowu te duże, koślawe literki i skreślenia. Domyśliłam się, że kobieta musi być osobą niewykształconą. Kiedy skończyła temat pojednania z synem, zadała mi kilka pytań o mieszkanie. Czy wyremontowałam łazienkę i zmieniłam kafelki? Bo ona te kafelki sama wybierała, lubiła róż. I czy ten mały kasztanowiec przed klatką urósł i już jest duży? Bo to jej mąż go posadził. I czy sąsiedzi z naprzeciwka się zmienili? Bo tam mieszkali tacy dwaj bracia, jeden brodaty, a drugi taki, co jej raz otworzył drzwi w damskim szlafroku.

Ten brodaty raz jej pomógł wnieść zakupy. Mili chłopcy – pisała i chciała wiedzieć, czy w końcu kupili sobie psa, bo ten od szlafroka ciągle o tym mówił. Siadłam do pisania odpowiedzi jeszcze tego samego wieczoru. Odpisałam, że kasztanowiec jest już całkiem spory i pięknie kwitnie w maju, że różowe kafelki były śliczne, ale wymieniłam je na beżowe, a para „braci” musiała się wyprowadzić, zanim kupiłam to mieszkanie, bo obecnie naprzeciwko mieszkało małżeństwo z dwójką bardzo energicznych i hałasujących dzieci.

Kolejny list od pani Wandy dostałam w ciągu dwóch tygodni. Była uszczęśliwiona, że tyle jej opowiedziałam o mieszkaniu, w którym – jak pisała – mieszkała przez ponad dwadzieścia lat. Dodała, że była tam szczęśliwa i ma nadzieję, że i mnie jest tam dobrze. Znowu na koniec zadała serię pytań o okolicę, sąsiadów i o to, czy mieszkam tam sama.

Nawet nie wiem, ile listów wymieniłyśmy, nim się zorientowałam, że za każdym razem, kiedy zaglądam do skrzynki, mam nadzieję, że znajdę tam kopertę z pieczątką zakładu karnego. Kobieta, której nigdy nie spotkałam, wydawała mi się coraz bliższa.

Przejmowałam się jej problemami ze współwięźniarką z celi, opowiadałam o świecie za kratami, w którymś momencie zaczęłam także pisać o sobie. Napisałam jej, ile mam lat i że jestem po rozwodzie. Kiedy zapytała, czy mam dzieci, z całkowitą szczerością odpisałam, że dwukrotnie poroniłam, a teraz już za późno dla mnie na zajście w ciążę. Dodałam, że mimo to staram się być szczęśliwa, chociaż czasami nie jest to łatwe. To po tym moim osobistym liście pani Wanda bardziej się otworzyła. Chociaż o to nie pytałam, opowiedziała mi, dlaczego trafiła do więzienia.

– Skrzywdziła swojego szwagra – powiedziałam Basi, wciąż oszołomiona po przeczytaniu ostatniego listu z więzienia.

Może nie powinnam była zdradzać tajemnic pani Wandy, ale zwyczajnie musiałam się tym z kimś podzielić. Dowiedziałam się tego z kolejnego listu. Pani Wanda uważała mnie za jedyną osobę na świecie, może poza więzienną terapeutką, która nie będzie jej osądzać ani potępiać. Po kilkunastu latach od tamtej tragicznej w skutkach chwili chciała tylko pójść na grób siostry, która zmarła kilka lat temu, i zobaczyć się z synem.

Z jednej strony było mi jej żal, z drugiej – jakoś rozumiałam pana Tomasza, który nie chciał znać matki. Miał już nowe życie, odniósł sukces i chciał się odciąć się od tych traumatycznych wydarzeń. Smutne było jednak to, że oprócz niego pani Wanda nie miała już nikogo. Nikt nie czekał na nią za murami więzienia, nikt nie liczył dni do końca jej wyroku. Świat na zewnątrz poszedł naprzód, a ona tkwiła w poczuciu winy i wstydu w ciasnej celi, korespondując z nieznajomą kobietą. Kiedy o tym myślałam, do oczu nabiegały mi łzy. Chciałam jakoś pomóc pani Wandzie, ale poza opisywaniem, jak przez te lata zmieniło się życie i nasze miasto, niewiele mogłam dla niej zrobić.

Pani Wanda pytała mnie o wiele rzeczy. O to, czy to prawda, że można teraz oglądać telewizję w telefonie, i jak to jest możliwe, że jej współlokatorka z celi ma prawdziwy kalendarz, na którym są zdjęcia jej dzieci. Odpisywałam, cierpliwie tłumacząc, jak zmienił się świat przez ostatnie piętnaście, szesnaście, siedemnaście lat. Sama pisałam o tym, że byłam jedynaczką, wychowywała mnie tylko mama, która przegrała walkę z rakiem. Byłam zdumiona swoją własną otwartością. Pisanie o sobie i swoim życiu do niej okazało się dla mnie łatwiejsze niż rozmowa z psychologiem, do którego poszłam po drugim poronieniu.

W końcu dostałam od niej list inny od poprzednich. Pisała w nim, że dostała przedterminowe zwolnienie z więzienia. Po osiemnastu latach mogła warunkowo opuścić mury zakładu karnego. Cieszyła się i planowała, co zrobi, kiedy już wyjdzie. Chciała jechać do siostry na cmentarz i próbować odnaleźć syna. Ale miała jeden problem.

„Nie mam gdzie mieszkać” – napisała. „Miałam tylko to mieszkanie, co przepisałam Tomkowi, jak poszłam siedzieć. Czy mogę, Monisiu, przyjechać do ciebie? Tak tylko na początek?”.

Siedziałam, gapiąc się w ten list, i myślałam gorączkowo, co zrobić. Nie miałam żadnych obowiązków wobec Wandy, ale nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym odmówiła jej pomocy. Nie miała na świecie kompletnie nikogo. Nieważne, że sama sobie zgotowała ten los, osądzanie jej nie było moją rzeczą. Odpisałam jej, że może przyjechać. Adres znała.

A jak utknę z nią na lata?

– Co?! – Basię aż zatkało na tę wieść. – I co z nią zrobisz?! Przecież to obca kobieta! Nie ma pracy, rodziny, pieniędzy… Przecież ona nigdy się od ciebie nie wyprowadzi, zdajesz sobie z tego sprawę?

Też o tym pomyślałam. Gdzie niby może pójść pięćdziesięcioparoletnia kobieta bez wykształcenia i doświadczenia zawodowego, która właśnie wyszła z więzienia? Jak długo zajmie jej stanięcie na własnych nogach? Czy nie powinnam wycofać się ze swojej propozycji, nim utknę na lata z byłą kryminalistką pod jednym dachem?
Nie miałam jednak odwagi cofnąć zaproszenia. Kiedy Wanda zjawiła się u mnie, oddałam jej jeden z trzech pokoi. Płakała, oglądając mieszkanie, dotykała ścian, długo stała na balkonie. Zapewniła mnie, że zostanie najkrócej, jak tylko się da, i że w zamian za lokum będzie mi ze wszystkim pomagać.

Nie kłamała. Przez następne tygodnie wracałam z pracy do idealnie posprzątanego domu, moje rzeczy zawsze były wyprane i wyprasowane, a w kuchni czekał ciepły, domowy obiad. Wanda przejęła obowiązki gosposi, ale i tak miała wyrzuty sumienia, że mieszka na mój koszt. Błagała, żebym pomogła jej znaleźć pracę.

W końcu na moją prośbę Basia poleciła ją firmie sprzątającej biurowce. Wanda wyprowadziła się do mieszkania, które wynajmuje z trzema innymi pracownicami tej firmy. Dałam jej telefon, jakieś ubrania i trochę pieniędzy na start. Tyle mogłam zrobić. Od jej wyprowadzki z mojego domu minęło pół roku. Niby ma telefon, ale i tak woli pisać listy, chociaż mieszkamy w tym samym mieście.

„Mam własny pokój” – napisała niedługo po przeprowadzce. „Mogę się kąpać zupełnie sama! Mogę jeść to, co sobie wybiorę, i chodzić na spacery, kiedy chcę. Byłam nawet w kinie! Kina się nie zmieniły, ciągle są takie jak kiedyś. Może kiedyś pójdziemy razem, Monisiu?”.

Uśmiechnęłam się czytając te słowa. To najdziwniejsza przyjaźń, jakiej doświadczyłam, ale wiem, że bez niej moje życie nie byłoby takie samo. Zaraz siadam do odpisywania. Udało mi się nawet kupić piękną różową papeterię przez internet. Wanda lubi róż. Na pewno jej się spodoba.

Czytaj także:
„Ojciec odmówił przyjścia na mój ślub, bo ma być na nim mój brat. Od 8 lat się na niego boczy, ale to już chyba przesada”
„Mój brat przegrywał w karty oszczędności na przyszłość swoich dzieci. Myślał, że dorobi się na oszukiwaniu staruszków”
„Zdradziłem żonę, a mój brat przez przypadek się o tym dowiedział. Łajdak postanowił to wykorzystać, by mnie upokorzyć”

Redakcja poleca

REKLAMA