Moim największym grzechem nie jest to, że popełniłem błąd i oszukałem osobę, na której zależało mi najbardziej na świecie. Zawiniłem strachem i tym, że nie umiałem się do koszmarnego życiowego błędu przyznać.
Z Patrycją pobraliśmy się zaraz po studiach. Ja zacząłem pracę jako nauczyciel niemieckiego, ona – jako redaktorka w niewielkiej gazecie. Jesteśmy razem już dwadzieścia pięć lat, w zeszłym roku obchodziliśmy srebrne gody. Mamy dwójkę dorosłych dzieci, córka nadal mieszka z nami i dojeżdża na uczelnię. Kiedy dwie osoby znają się tak długo jak ja i Patrycja, wiedzą o sobie absolutnie wszystko, znają swoje przekonania i drobne dziwactwa. Ale smutna prawda jest taka, że z biegiem lat małżeństwo przeciera się, parcieje i znacznie bardziej niż opokę zaczyna przypominać syzyfowy głaz.
Trzeba dbać o to, żeby złe nawyki się nie zakorzeniały, a dobre przyzwyczajenia powtarzały jak najczęściej. Z przykrością stwierdzam, że ja i Patrycja zignorowaliśmy ostrzeżenia i pozwoliliśmy, by coś, co nas łączyło, zaczęło się z wolna rozpadać. I jak w przypadku wielu małżeństw, zwieńczeniem okazała się zdrada.
Myślałem, że zażąda pieniędzy
Nigdy nie myślałem, że przytrafi mi się coś tak banalnego. Ale tak to właśnie wygląda: masz zły humor po kolejnej kłótni z żoną, jesteś długo w pracy, natykasz się na koleżankę, zaczynacie rozmawiać i od słowa do słowa coraz mocniej zdajecie sobie sprawę, że oboje tego pragniecie, wręcz potrzebujecie. Ale później są tylko żal i niezręczność.
Nie próbuję i nigdy nie próbowałem się usprawiedliwiać. Popełniłem ewidentny błąd i od razu zdałem sobie sprawę z własnej głupoty. Nie czułem się jednak na siłach, żeby powiedzieć żonie, co zaszło między mną a Moniką. To dziwne, ale właśnie w tamtej chwili – gdy zrozumiałem, że moje małżeństwo może się skończyć – dotarło do mnie, że nadal kocham Patrycję, że chcę pielęgnować to, co mamy. Bo drugiej szansy na miłość może już nie być.
Niestety, przypadek sprawił, że mój brat Marek dowiedział się o całej sprawie. Na kolacji wigilijnej pożyczył ode mnie telefon, znalazł kilka dwuznacznych SMS-ów i dodał dwa do dwóch. Choć nie miał prawa czytać moich prywatnych wiadomości, nie okazał żadnej skruchy. Po prostu powiedział mi wprost, gdy wyszliśmy przed dom zapalić:
– Wiem o Monice.
Być może strzelał wtedy w ciemno, żeby wybadać grunt. Ale moja reakcja musiała mu powiedzieć wszystko, czego potrzebował. Ubłagałem go, żeby się zamknął, i zapytałem, czego chce. Spodziewałem się, że poprosi mnie o pieniądze. Marek od dziecka pozbawiony był skrupułów, a sam zarabiał niewiele – nawet w porównaniu do mnie, żyjącego z nauczycielskiej pensji i korepetycji w weekendy. Wiele razy pożyczał stówkę, by nigdy jej nie oddać.
Ale tym razem uśmiechnął się tylko pod nosem i powiedział:
– Dam ci znać, braciszku. Dam ci znać…
Powinienem od razu się domyślić, że nie oznacza to nic dobrego.
Marek postanowił odsłonić karty po przerwie świątecznej. Wiadomość, którą przeczytałem na ekranie komórki była krótka: „Jeśli nie chcesz, żeby Patrycja dowiedziała się o wszystkim, przyjdź do mnie o 17”. Po lekcjach wyszedłem ze szkoły i od razu ruszyłem do brata.
Marek otworzył drzwi z paskudnym uśmiechem. Nawet nie zaprosił mnie do środka, tylko zapytał, wychylając się przez próg:
– Pamiętasz to zdjęcie z wakacji w Międzyzdrojach? Kiedy gacie spadły ci do kolan, akurat gdy Patrycja zwolniła migawkę?
Zamrugałem, zaskoczony, ale pokiwałem głową:
– Jasne, że pamiętam.
– Wyślesz je, niby przypadkiem, do wszystkich swoich uczniów.
Przez dłuższą chwilę stałem na klatce z rozdziawionymi ustami, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Tuż przy moim uchu mogłaby wybuchnąć bomba, a ja pewnie bym nie zareagował.
– Zrozumiałeś mnie? – upewnił się Marek. Przez cały ten czas nawet nie puścił klamki.
– Ale… ale dlaczego? – wydukałem.
– Bo jak tego nie zrobisz, Patrycja dowie się o twojej „koleżance”. Dlatego.
I zamknął mi drzwi przed nosem.
Miałem tego serdecznie dość
Wróciłem do domu w paskudnym nastroju, z poczuciem, że znalazłem się między młotem a kowadłem. Zależało mi na tym, żeby moja sprawka nie wyszła na jaw. W każdym razie jeszcze nie teraz. Odkąd zdradziłem żonę, każdego dnia coraz bardziej doceniałem wszystko, co dla mnie robiła. Naprawdę. Zaczęliśmy nawet znów rozmawiać o książkach przed pójściem spać, jak to kiedyś zwykliśmy robić.
Przy nocnych lampkach czytaliśmy po rozdziale – ja kryminał, ona zwykle coś z klasyki – a potem gasiliśmy światło i streszczaliśmy sobie, co się wydarzyło na kartach powieści. Niby nic takiego – ot, jakbyśmy czytali dwie książki naraz. Ale sam fakt, że fabułę opowiadała ci druga osoba, zmieniał to w intymne przeżycie.
Z drugiej strony moi uczniowie byli w takim wieku, że łatwo nie wybaczali wpadek. I tego właśnie chciał Marek. Żebym doświadczył upokorzenia ze strony bandy wyrostków. Pół gołego tyłka nauczyciela to jeszcze nie tragedia, przeżyję to, ale na pewno będą wyciągnięte jakieś konsekwencje, rozmowy z dyrekcją, nie wspominając już o żartach na lekcji. Jezu, jak mogłem być aż tak głupi, żeby wpakować się w podobną aferę?
Musiałem to jednak znieść. Dla Patrycji. Przynajmniej jeszcze kilka tygodni, nim zbiorę się na odwagę, by powiedzieć jej prawdę. Dlatego tamtego wieczoru napisałem e-mail zaadresowany niby do znajomych, a potem zaznaczyłem w polu odbiorcy „Klasę 2B” i kliknąłem „wyślij”. Nie czułem się, jakby z barków spadł mi ciężar, ale przynajmniej miałem to z głowy. Na jakiś czas.
Przez najbliższy miesiąc uczniowie nie popuścili i przy każdej okazji śmiali się za moimi plecami albo w czasie przerwy rysowali półdupki na tablicy. Było to lepsze niż rozpad małżeństwa, więc z pokorą znosiłem swoją pokutę. Jednak Marek znudził się szybciej niż młodzież i niecałe dwa tygodnie później wymyślił dla mnie kolejne upokarzające zadanie. A potem jeszcze jedno i jeszcze, aż kompletnie przestałem poznawać swojego brata.
Skąd się w nim wzięła ta złość? Czy naprawdę aż tak wielką przyjemność sprawiało mu to, że poszedłem na spacer w spodniach od piżamy, albo że uparcie wypytywałem ekspedienta w sklepie komputerowym, co to jest internet, jakbym urodził się w średniowieczu? Nigdy nie myślałem, że szantaż może być tak małostkowy i dziecinny. Czasem nawet chodził za mną i robił zdjęcia! Zupełnie jakby poniżanie brata było nowym hobby Marka.
Chyba był po prostu chorym człowiekiem. Ale miał mnie w garści.
Miarka przebrała się w Wielkanoc. Marzyłem o tym, żeby spędzić wolny czas z rodziną. Syn i jego żona przyjechali w odwiedziny, Patrycja i nasza córka piekły mazurki, a ja miałem wreszcie chwilę odpoczynku od lekcji, rad pedagogicznych i wywiadówek. Niestety, Marek postanowił się wprosić na święta. Z początku liczyłem, że jeśli się czegoś napijemy, jakoś go ubłagam, żeby wreszcie odpuścił, ale nic z tego.
Przyszedł przygotowany. Miał całą listę zadań do wykonania: chciał, żebym wmówił któremuś z dzieci, że jest adoptowane, albo żebym oblał synową wiadrem wody – w niedzielę! – i zasłonił się szwankującą pamięcią. Najgłupsze zostawił jednak na koniec. Rozkazał, żebym w trakcie śniadania wielkanocnego przy wszystkich zsikał się w gacie!
– Nie zrobię tego – wycedziłem.
– Powiesz, że nawala ci pęcherz. Chcę to zobaczyć, kiedy usiądziemy do stołu albo… biedna Patrycja – zrobił smutną minę – cóż, będzie sobie musiała poradzić ze złamanym sercem. Po dwudziestu pięciu latach…
– Jesteś świnią – warknąłem, zaciskając pięści. – Chorą na umyśle świnią!
Akurat w tym momencie do salonu wmaszerowała rodzina.
Krew zagotowała mi się w żyłach. Miałem dość. Gdy tylko zobaczyłem stojącą w progu Patrycję – moją piękną, cudowną żonę, trzymającą gorące ciasto przez rękawice kuchenne – ogarnęła mnie wściekła determinacja. Wiedziałem, że muszę się wreszcie zachować jak prawdziwy mężczyzna.
Złapałem Marka za kołnierz i wyrzuciłem go z domu. Protestował, warczał i groził, ale nie ustąpiłem. Nie zatrzymały mnie nawet zaskoczone okrzyki rodziny. Po prostu zostawiłem go za progiem, wyrzuciłem za nim buty, kurtkę i zatrzasnąłem drzwi z nadzieją, że nigdy więcej nie zobaczę jego złośliwej gęby. Potem przeprosiłem wszystkich, zabrałem Patrycję do sypialni i wyjaśniłem całą sytuację. Tak jak powinienem to zrobić już dawno temu. Nie była to łatwa rozmowa, ale musiałem ją odbyć.
Teraz oczywiście płacę za swój błąd. Za zdradę, nie za wyznanie prawdy. Niepotrzebnie to odkładałem. Być może czułem, że te wszystkie upokarzające rzeczy, które wymyślał Marek, należą mi się za to, co zrobiłem? Nasze małżeństwo przechodzi teraz bardzo trudne chwile. Wciąż nie wiem, czy żona mi wybaczy, czasem jest lepiej, czasem gorzej – jak to w długoletnim związku. Ale przynajmniej rany się goją, a nie babrzą. Zrobię wszystko, by uratować naszą miłość. Ostatecznie nikt tak pięknie jak ona nie opowiada wieczorem historii wyczytanych w książkach.
Czytaj także:
„Samotne macierzyństwo bez prawa jazdy było koszmarem. Spędzaliśmy całe dnie w autobusach, bo tatuś się nie poczuwał”
„Latami tłumaczyłem sobie, że to żona jest prowodyrem mojej agresji. Gorzka prawda dotarła do mnie dopiero w sądzie”
„Ciotka zgotowała mi piekło na ziemi. Najpierw wpakowała mnie w niezłą kabałę, a teraz jędza nadaje na mnie rodzinie”