„Ojciec odmówił przyjścia na mój ślub, bo ma być na nim mój brat. Od 8 lat się na niego boczy, ale to już chyba przesada”

kobieta zasmucona kłótnią w rodzinie fot. Adobe Stock, Paolese
„– Powiedziałam mu, żeby mi nie straszył dziecka i opiekunki – opowiadała Gosia. – I że ja nie gryzę, ani tym bardziej Łucja, bo ma ledwie ze trzy zęby, więc jak chce, to się może z nami normalnie spotykać, jak teść i dziadek, a nie kryć po krzakach jak jakiś zboczeniec”.
/ 28.05.2022 11:30
kobieta zasmucona kłótnią w rodzinie fot. Adobe Stock, Paolese

– Albo Zbigniew, albo ja! – zapowiedział stanowczo ojciec. – Musisz wybierać, którego z nas chcesz widzieć na swoim ślubie! – na potwierdzenie swoich słów uderzył pięścią w stół.

– Co ty mówisz, tato! – aż łzy stanęły mi w oczach. – To najważniejszy dzień w moim życiu. Chcę mieć was obu przy sobie! Nie możecie się w końcu pogodzić? Minęło już tyle lat!

– Pogodzić? Twój brat nie tylko mi się sprzeciwił, ale mnie skompromitował! W oczach rodziny! Przyjaciół! Sąsiadów i całego miasta! – wybuchnął ojciec. – Wybaczyłbym mu, gdyby tylko porzucił te swoje idiotyczne studia i przejął rodzinny biznes, ale on mnie postanowił zrujnować! I to sprzymierzając się z naszym wrogiem! – wyrzucając z siebie te słowa, znów huknął pięścią w stół, a potem poderwał się i wymaszerował z pokoju.

Zrezygnowana ukryłam twarz w dłoniach. Marzyłam o tym, żeby na moim ślubie byli obecni i Zbyszek, i tata. Obydwaj są dla mnie przecież ważni. Ale najwyraźniej było to kompletnie niewykonalne. Tak się porobiło w naszej rodzinie osiem lat temu…

Chciał, żeby syn przejął warsztat

Zbyszek, mój starszy brat, był zawsze oczkiem w głowie ojca.

Zrobię z niego prawdziwego mężczyznę! – mawiał, prowadzając Zbyszka na karate, ledwo ten skończył pięć lat.

Razem chodzili oglądać zawody motocyklowe, mój brat spędzał też całe dnie w warsztacie taty, pętając się pod nogami mechaników.

– On pewnego dnia przejmie interes! – powtarzał tata.

Zbyszek już od urodzenia miał przez ojca wyznaczoną przyszłość. Czy tego chciał, czy… nie. Bo tata nawet nie zauważył, że jego pierworodny pod koniec podstawówki zaczął uciekać z warsztatu. Kiedy tylko mógł, wymykał się spod kurateli zaborczego staruszka. A dokąd? Rysować! Uwielbiał to. Każde pieniądze wydawał na bloki i kredki czy inne przybory, zapełniał kartki fantastycznymi stworami i pojazdami.

– Tylko mnie nie wydaj, błagam! – prosił, gdy znajdowałam go w ogrodowej altance albo zimą na strychu, jak pochylony nad rysunkiem, w skupieniu kolorował kolejny swój pomysł. I trzeba przyznać, że wychodziło mu to znakomicie!

W szkole było tak samo.

– Proszę tylko zobaczyć, co on robi na lekcji! Tak wyglądają jego notatki! – kipieli na wywiadówkach niemal wszyscy nauczyciele, pokazując rodzicom zamazane rysunkami zeszyty brata.

– Ja mu te bazgroły pasem z głowy wybiję! – krzyczał tradycyjnie nasz zaborczy ojciec.

I… wybijał, ale widać mało skutecznie, bo mu się nie udało. W tym samym dniu, gdy odebrał dyplom z technikum samochodowego, Zbyszek po raz pierwszy sprzeciwił się ojcu.

– Skończyłem tę szkołę, bo mnie do tego zmusiłeś, ale więcej nie zamierzam babrać się w smarach! – oświadczył.

– Jak śmiesz, niewdzięczny gówniarzu! Dzięki temu warsztatowi miałeś co jeść przez całe życie! – usłyszał w odpowiedzi.

– Co nie znaczy, że muszę go prowadzić do końca życia! – zaprotestował Zbyszek i dodał: – Zrozum, tato, naprawianie samochodów to twoja pasja, a ja chcę wreszcie zrealizować SWOJE marzenia.

– Niby jakie? – szczerze zdumiał się tata.

– Grafika! – stwierdził otwarcie mój brat. – To jest moja pasja. Dostałem się na studia!

Tata omal nie dostał apopleksji:

– Co za bzdura! To są jakieś mrzonki dobre dla dziewczyn! – krzyczał. – Chcesz zostać artystą? A może aktorem? Nie zamierzam wyrzucać pieniędzy na twoje zachcianki! Nie dam ani grosza na te studia! Natychmiast wkładaj kombinezon i zasuwaj pomóc Michałowi. Na kanale już czeka mercedes prezesa…

– Kombinezon mogę włożyć, bo studia zaczynam dopiero za trzy miesiące. Ale z nich nie zrezygnuję!  – odparł Zbyszek butnie. – A swoją drogą, powinien tata pomyśleć o zrobieniu wspólnikiem Michała. On ma hopla na punkcie aut i jest uczciwy. Poprowadzi warsztat, zmodernizuje go…

Zamarłam ze strachu, słysząc te argumenty.

„No, teraz to braciszek nieźle przeholował, tata mu tego nie wybaczy!” – myślałam, obserwując, jak twarz ojca pokrywa się purpurą. Chociaż… rada Zbyszka była całkiem słuszna!

– Ty mi tu nie będziesz wspólników dobierał ani życia urządzał! Dorosły jestem! – huknął rozsierdzony na dobre na syna.

No tak, jakby to wyglądało, gdyby zamiast syna, obcy, najemny mechanik został jego wspólnikiem i jeszcze modernizował ukochany warsztat, w który przez lata ojciec włożył tyle serca i tyle ciężkiej pracy!

Zatrudnił się u konkurencji

Zbyszek nie poddał się łatwo.

– Ja też już jestem dorosły – zauważył – a tata chce na siłę urządzać mi życie.

– Dorosły to będziesz, smarku jeden, jak na siebie zarobisz!

– A żeby ojciec wiedział, że zarobię!  – postawił się brat. – Jeszcze się ojciec zdziwi!

– Ty… ty… – zachłysnął się własną śliną tata, a potem wycharczał: – W takim razie wynocha z mojego domu!

Zbyszek spakował swój plecak i wymaszerował z domu, dumnie unosząc głowę oraz swoją teczkę z rysunkami. Mimo, że mama błagała go na wszystkie świętości, żeby przeprosił ojca i został. Ale mój brat się zawziął.

– Ja go przepraszał nie będę, skoro nie rozumie, że mam prawo do swojego zdania! On też nie został na wsi i nie uprawiał roli jak dziadek, tylko przeniósł się do miasta i otworzył ten cholerny warsztat! Robię tak, jak on! – oświadczył mamie.

– Ale gdzie ty się teraz podziejesz, mój biedaku! – mama załamywała ręce.

– Gdziekolwiek, byle nie tutaj! Wszystko lepsze od więzienia.

– Nie waż się tak mówić o rodzinnym domu! – zdenerwowała się tym razem mama.

– A co mam mówić? – wzruszył ramionami brat i poszedł.

Przez wakacje brat pomieszkiwał kątem u kolegi, którego rodzice wyjechali na zarobek za granicę. Ale na jesieni mieli zamiar wrócić, więc Zbyszkowi kończyła się darmowa meta… Do tej pory zarabiał na jedzenie dorywczymi pracami, teraz musiał znaleźć coś stałego, żeby wynająć pokój, jeść, no i kupić podręczniki.

– Jeszcze do nas wróci, syn marnotrawny! – warczał ojciec, ilekroć docierały do niego wieści o tym, co robi Zbyszek.

A brat, ilekroć pytałam go o plany, zawsze machał ręką i zapewniał, że da sobie radę. I rzeczywiście, pierwszego września poszedł do pracy. Zatrudnił się w warsztacie samochodowym odwiecznego rywala ojca!

Co miałem zrobić, przymierać głodem? – tłumaczył, gdy do niego zadzwoniłam. – Myślisz, że tak łatwo jest dostać posadę za przyzwoite pieniądze? A Staszek wie, że jestem pracowity i z rodziny mechaników! Tak mi ustawia robotę, że mam czas na naukę. Nie tylko mam pracę, ale zgodził się jeszcze na moje warunki.

– Ale żeby u Staszka? – jęknęłam. – Już nie mogłeś wybrać kogoś innego? Przecież on cię specjalnie zatrudnił, żeby ojca tym kłuć w oczy!

– W nosie mam ich osobiste porachunki! Ważne, że płaci na czas, i to dobrze! – w głosie Zbyszka pobrzmiewała stal. – A jakby tata chciał mnie zatrudnić u siebie i pozwolić mi na studia, to może zadzwonić w każdym momencie. Numer zna.

Ojciec jakby zapadł się w sobie. I nic dziwnego. Zawsze był przekonany, że będzie miał w Zbyszku wyrękę, więc ciężko przeżył jego odejście na studia. A teraz dowiedział się, że jego syn dopuścił się takiej zdrady!

– Czy on nie wie, że Staszek mi klientów podprowadzał? – słyszałam, jak pyta matkę, prawie płacząc. – Jak ja się teraz ludziom na oczy pokażę? Pośmiewisko ze mnie zrobił na całe miasto. Rodzony syn!

Wiem, że mama się przełamała i poszła z misją do Zbyszka, aby wrócił do domu. Ale ten, jak się tylko dowiedział, że zrobiła to w tajemnicy i ojciec wcale nie ma zamiaru go przeprosić, zapowiedział, że noga jego w domu rodzinnym więcej nie postanie. Jeszcze przez kilka miesięcy popracował w warsztacie u Staśka, a potem załatwił sobie robotę w Warszawie.

– Mam tutaj bliżej na uczelnię, a i kwasów mniej! – stwierdził.

Nie potrafił mu wybaczyć

Minęło pięć lat. Mój brat skończył wymarzone studia i zaczął pracować w agencji reklamowej. Wielokrotnie próbował pogodzić się z ojcem, ten jednak był nieugięty. Cień Staszka kładł się między nimi mimo upływu lat. Ojciec nie mógł wybaczyć. W końcu i w Zbyszku coś pękło. Ojciec zrobił coś, czego mój brat też nie mógł zapomnieć.

– Ostatni raz się do niego odezwałem, siostra! Ostatni raz! – wykrzyczał mi, gdy ojciec odmówił przyjazdu na jego ślub. – Takiego świństwa własnemu dziecku się nie robi! – dodał drżącym głosem.

Ja też uważałam, że upór staruszka jest bezpodstawny. Zbyszek w końcu miał świetną pracę, jako grafik zarabiał dobre pieniądze, kupił sobie dwupokojowe mieszkanie na kredyt, a jego narzeczona, Gosia, była fantastyczną dziewczyną. Ale ojciec zaciął się w sobie. Wreszcie ostatecznie się poddał  – sprzedał warsztat zachwyconemu tym faktem Michałowi.

– Pora umierać! – stwierdził z westchnieniem, gdy wrócił z kancelarii prawniczej po podpisaniu aktu notarialnego.

I on, taki zawsze pracowity, energiczny, oklapł z pilotem od telewizora na kanapie.

– Przecież może tata jeszcze pracować… – rzuciłam kiedyś, widząc, jaki jest nieszczęśliwy.

– Co?! Może mam się zatrudnić u Staszka, jak kiedyś mój syn? – wybuchnął. – Albo dorabiać u Michała, w moim własnym warsztacie?

Zamilkłam więc, bezsilna. Mama też nic nie mówiła, lecz coraz gorzej znosiła zawziętość ojca. Tym bardziej gdy Zbyszkowi urodziła się córeczka, śliczna jak malowanie Łucja. Mama jeździła więc do wnuczki, tata zaś kompletnie ignorował istnienie małej, nie chcąc nawet o niej słuchać ani oglądać zdjęć!

– To już nie jest normalne, ta zawziętość! – mówiła mama.

Miałam jeszcze nadzieję, że tata po prostu wstydzi się swojej postawy i nie wie, jak się teraz z honorem wycofać. Dlatego podjęłam próbę zaproszenia i jego, i brata na mój ślub Skończyło się, jak przewidziałam – awanturą i ultimatum: albo on, albo Zbyszek!

Ale ja tak tego nie zostawię– postanowiłam. – Nadeszła pora na ostateczny argument: Łucję!”

Padli sobie w objęcia

Zaczęłam snuć plany przypadkowego podsunięcia ojcu wnuczki, jednak żaden nie wydał mi się doskonały. A dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami! Aż w końcu pewnego dnia zadzwoniła do mnie bratowa, zaskakując informacjami:

– Słuchaj, właśnie wróciłam ze spotkania… z twoim tatą – powiedziała wolno.

– Co?! – oniemiałam z wrażenia. – Jakim cudem?!

– Nie uwierzysz, ale sam mnie zaprosił na kawę! – głos Gosi promieniał optymizmem.

Okazało się, że opiekunka Łucji zauważyła, że od jakiegoś czasu łazi za nią jakiś facet. Kiedy powiedziała o tym Gośce, ta od razu wyobraziła sobie bandę porywaczy, która uprowadza malutką dla okupu. Zbyszka akurat nie było w Warszawie, więc Gosia musiała zareagować sama. Dzwonić na policję nie chciała, bo przecież to mogła być pomyłka. Ale nakazała niani, aby natychmiast do niej zadzwoniła, gdy znów przyuważy „podejrzanego”.

Zadzwoniła wczoraj, z parku – relacjonowała mi podekscytowana bratowa. – Wybiegłam od razu z pracy i pojechałam samochodem, żeby przegonić drania. Byłam gotowa go rozszarpać! I zgadnij, na kogo wpadłam w krzakach, tuż przy piaskownicy, w której zazwyczaj bawiła się Łucja?

– Na mojego ojca…

– Dokładnie! Zbiłam go z nóg i zaczęłam wściekle okładać torebką, zanim się zorientowałam, że to on! A kiedy już go poznałam, to wkurzyłam się jeszcze bardziej, i zapowiedziałam, żeby mi nie straszył dziecka i opiekunki. I że ja nie gryzę, ani tym bardziej Łucja, bo ma ledwie ze trzy zęby, więc jak chce, to się może z nami normalnie spotykać, jak teść i dziadek, a nie kryć po krzakach jak jakiś zboczeniec!

– Tak mu wprost powiedziałaś: zboczeniec? – stłumiłam nerwowy chichot.

– Jasne! Wkurzona byłam jak nigdy dotąd! – Gosia niemal straciła dech z emocji.

– I co on na to wszystko? – nie mogłam opanować ciekawości.

Przyznał, że był durniem.

– Co?!

– Starym durniem! Dobrze słyszałaś!  – powtórzyła Gosia. – I poprosił mnie o jeszcze trochę czasu, żeby mógł pogodzić się ze Zbyszkiem. Powiedziałam, że może to przecież zrobić na przykład na twoim ślubie!

Bałam się trochę ich spotkania, tego, że dawne emocje znowu ożyją i obaj panowie pokłócą się w tym najpiękniejszym dla mnie dniu. Ale nie… Nie powiedzieli nawet słowa, tylko patrzyli na siebie przez chwilę, a potem rzucili się sobie w objęcia i tak trwali. Nawet byłam trochę zazdrosna, że nagle nikt nie zwraca uwagi na mnie, pannę młodą, tylko wszyscy goście patrzą, jak dwóch dorosłych facetów leje łzy.

Czytaj także:
„Poszłam na wesele siostry w białej sukience. Uprzedziłam ją, ale aż poczerwieniała ze złości, gdy mnie zobaczyła”
„Ojciec krzywdził mnie, gdy byłam dzieckiem. Tamte chwile tkwią mi w pamięci jak cierń. Dziś przyszedł czas na zemstę”
„Był dobrym ojcem dla trójki dzieci. Żadne z nich nie przyszło do szpitala, kiedy miał zawał. Nikogo nie obchodził”

Redakcja poleca

REKLAMA