„Mój brat przegrywał w karty oszczędności na przyszłość swoich dzieci. Myślał, że dorobi się na oszukiwaniu staruszków”

Brat przegrywał fortunę w karty fot. Adobe Stock, thebigland45
„– Damian, błagam cię. Ja nawet nie jestem w stanie oddać tych pieniędzy, które od ciebie pożyczyłem. Wziąłem kasę z żelaznej rezerwy na przedszkole małego – płakał mi w słuchawkę. Stracił też kasę na prywatną szkołę dla córki, nie miał na kredyty”.
/ 17.05.2022 07:03
Brat przegrywał fortunę w karty fot. Adobe Stock, thebigland45

Od dzieciństwa nie znosiłem gry w karty. Nawet na obozach, kiedy cały dzień lało i koledzy chcieli grać w tysiąca czy coś innego, wymawiałem się od tej rozrywki. Wolałem poczytać książkę albo posłuchać muzyki. Może było tak dlatego, że żyłem w domu karcianych maniaków…

Rodzice byli zapalonymi brydżystami

W każdy piątek odbywał się ten sam rytuał. Przychodzili państwo Nowiccy, czyli przyjaciele rodziców, i do późnych godzin nocnych trwały kolejne licytacje. Pamiętam brydżowy stolik przykrywany suknem – żeby karty się nie ślizgały, drewniane pudełko z kartami, szklanki do herbaty z karcianymi symbolami, nalewkę, kanapki i krakersy…

Z dzieciństwa pamiętam tajemnicze zaklęcia, które dochodziły od brydżowego stolika: „trzy bez atu”, „kontra”, „bez jednej”, „pas”… Wiedziałem, że tego wieczoru mogę spokojnie czytać książki o Indianach i rodzice się nie zorientują, że nie śpię jeszcze o północy.

Kiedy miałem dwanaście lat, tata podjął próbę nauczenia mnie zasad brydża, ale okazałem się absolutnie odporny – nie byłem w stanie zapamiętać, co zeszło, myliłem kara z kierami… Od biedy mogłem robić za czwartego – tego, którego zaprasza się do stolika, kiedy naprawdę nie ma już komu grać.

Co innego mój starszy brat. Wojtek zaczął grać na poważnie już jako szesnastolatek. Szybko przeskoczył rodziców. Jako dorosły rozpoczął nawet grę w klubie brydża sportowego. Kariery wielkiej nie zrobił, bo zajął się biznesem, ale grywał regularnie, co jakiś czas biorąc udział w różnych zawodach.

Zresztą nie znam szczegółów, bo przez dwadzieścia lat był to ostatni temat, którym bym się interesował. Śledziłem raczej losy sklepów prowadzonych przez Wojtka i podziwiałem jego talenty handlowe. Dwa lata temu coś się jednak u niego zaczęło psuć. Wojtek wspominał o rosnącej konkurencji, zmianach upodobań klientów, wysokich czynszach…

Zaczął pożyczać pieniądze, także ode mnie. Miał kłopoty ze spłatą kredytów, musiał sprzedać działkę i zrezygnować z marzeń o prywatnej szkole dla córki. Jego niepracująca żona zaczęła szukać możliwości zarobku. Wojtek chodził zły – nie umiał wytłumaczyć dzieciom, że nie może już im kupić najnowszego modelu telefonu.

Pomoc przyszła z nieoczekiwanej strony

Znajomy zabrał Wojtka na przyjęcie. Było tam kilkoro niemłodych, ale bardzo bogatych ludzi. W rozmowie wyszło, że regularnie grają w brydża – na pieniądze. Wojtek pochwalił się, że też gra w brydża, że brał udział w zawodach…

Nowi znajomi się ucieszyli. Zaproponowali, żeby przyszedł z nimi pograć – akurat od paru tygodni brakowało czwartego. Kiedy zdradzili, jakie sumy zwykle stawiają w grze, Wojtkowi wydawało się, że złapał Pana Boga za nogi…

– Damian, ci ludzie to bogacze! Wiesz, że jestem w tym dobry, a to są emeryci! Na początku pozwolę im wygrać, żeby uśpić ich czujność. Ale potem będę licytował coraz mocniej. A oni będą płacić… Potem znów raz przegram, żeby się nie zniechęcili, a później będę zgarniał kasę… – snuł plany. – Wiesz, że oni się spotykają u takiej staruszki, dziewięćdziesiąt parę lat, najstarszej żyjącej brydżystki w Polsce?! Ponoć przez kilka lat grała sportowo, a teraz gra ze znajomymi. Zabawna historia, co? Ale to bez znaczenia. Mogę grać nawet ze stulatkami, jeżeli tyle zarobię choć stówę za robra…

Nie bardzo pamiętałem, co to takiego rober, ale historia ze staruszką bardzo mi się podobała. Życzyłem oczywiście Wojtkowi, żeby podreperował swoje finanse, ale miałem nadzieję, że nie odbędzie się to kosztem tej pani. Wojtek zadzwonił po pierwszym wieczorze u pani Jadwigi. Chciał pożyczyć kilkaset złotych, bo to, co miał, zdążył już postawić i przegrać. No, ale taki był przecież plan – najpierw daje wygrać, żeby potem odegrać się w dwójnasób. Zapytałem, czy gra w parze z tą staruszką, panią Jadwigą, bo jeżeli tak, to pewnie się zmartwiła, że przegrali…

– Nie, nie. Z Jadwigą gra Stefan. Mówiłem ci, ten właściciel sieci cukierni. Ja gram z Mietkiem, tym od firmy przewozowej. Zresztą Jadwiga, oczywiście jak na swój wiek, nieźle sobie radzi przy stole. Widać, że ma duże doświadczenie, to w brydżu pomaga. Swoją drogą nieźle się urządziła. Raz gra z tym, raz z tamtym, a dla nich te pieniądze to jak splunąć. Starsza pani ma drugą, albo i trzecią emeryturę…

Tyle powiedział mi wtedy, a potem przestał się odzywać

Dopiero dużo później dowiedziałem się, że już w tej rozmowie nie powiedział mi prawdy. Podczas pierwszego brydżowego wieczoru od razu zorientował się, że to właśnie pani Jadwiga jest zdecydowanie najlepszą brydżystką w tym towarzystwie. Swoich przyjaciół wyprzedzała o klasę. Dwóch bogatych przedsiębiorców: Stefan i Mietek, od lat grało z nią w parze – na zmianę. W ten sposób żaden nie był na dłuższą metę stratny, bo co miesiąc godzili się na dobrą lub złą passę.

Zawsze natomiast zarabiała Jadwiga, co zapewniało jej wyjątkowo dobre życie na emeryturze. Kolejne spotkania upewniły Wojtka, że Jadwiga jest brydżystką znakomitą i że mimo podeszłego wieku gra dużo lepiej od niego. O wymarzonym zarobku nie było mowy. Gorzej – Wojtek zrozumiał, że jeśli się nie wycofa, zostawi w domu Jadwigi ostatnie pieniądze – własne i swoich wierzycieli.

Zaproponował więc, że będą grali na zmianę w parze z Jadwigą we trzech: on, Stefan i Mietek. To dałoby mu szansę na odpracowanie strat, a może nawet drobny zarobek. Jednak koledzy się na to nie zgodzili. Wojtek był przecież brydżystą sportowym. To byłoby nie fair – gdyby para sportowców grała przeciwko amatorom…

Wojtka zgubiła pycha – wpadł we własne sidła. Nie mógł teraz nagle zbagatelizować swojej sportowej kariery, którą wcześniej tak się chwalił. Powinien był się natychmiast wycofać z brydżowych wieczorów, ale żal mu było straconej szansy na pieniądze… Wymyślił więc plan B.

– W tę sobotę pójdziesz tam zamiast mnie. Powiesz, że nagle się rozchorowałem, a nie chciałem ich zostawić bez czwartego. Damian, błagam cię. Ja nawet nie jestem w stanie oddać tych pieniędzy, które od ciebie pożyczyłem. Wziąłem kasę z żelaznej rezerwy na przedszkole małego. Jak Marta się połapie, to mnie zabije…

– Wojtek, czy ty oszalałeś? Ja przecież prawie nie gram w brydża!

– I bardzo dobrze! – powiedział. – Przedstawisz się im jako bardzo słaby brydżysta amator, który nie grał od dzieciństwa i tylko zna zasady, bo pochodzi z brydżowej rodziny. No, zgodnie z prawdą, co nie? Powiesz, że nie możesz niczego postawić, bo jesteś nauczycielem w podstawówce i nie masz gotówki, ale jak brat wyzdrowieje, to potem wszystko ureguluje. Kupią to, bo ja tam cały czas udaję właściciela sklepów. To są w gruncie rzeczy honorowi ludzie, więc nie będą wykorzystywali mojej choroby. Pozwolą ci grać z Jadwigą, bo inaczej byłbyś na zupełnie przegranej pozycji. I nie bój się – to ona będzie rozgrywała, ty masz tylko nie spaprać jej licytacji…

To było idiotyczne, ale się zgodziłem

Nie miałem najmniejszej ochoty na grę w brydża, ale byłem ciekaw bogatych znajomych mojego brata i chciałem poznać tę słynną panią Jadwigę. Wojtek przeprowadził ze mną dwugodzinne zajęcia z licytacji – do chwili, w której uznał, że nie zrobię z siebie totalnego idioty i nie zmarnuję dobrej karty.

W sobotę, wyposażony w adres, który dał mi Wojtek, i kwiaty dla gospodyni, które kupiłem już z własnej inicjatywy oraz z mojej śmiesznej nauczycielskiej pensji, wyruszyłem na brydża. Drzwi mieszkania w starej kamienicy otworzyła mi pani Jadwiga. Uśmiechnięta i energiczna, wcale nie zachowywała się jak staruszka. Kwiaty wyraźnie sprawiły jej przyjemność. Była zaskoczona, ale kiedy wyjaśniłem jej, co się stało, potraktowała to z absolutną naturalnością.

– Fatalnie, że Wojtuś taki chory. Wy, młodzi, teraz bardzo delikatni jesteście… Ale też wspaniale, że możemy pana poznać. To zupełnie nie szkodzi, że pan dotąd nie grał. To jest w gruncie rzeczy bardzo prosta gra, jeżeli tylko ma pan podstawy, świetnie sobie poradzimy. Oczywiście w tej sytuacji zagra pan ze mną w parze. Mieciu, Stefanku, wy chyba nie macie nic przeciwko temu?

Panowie nie mieli nic przeciwko temu, a nawet jeśli mieli, to nie odważyli się zaprotestować. Pani Jadwiga nalała herbaty, było też świetne ciasto makowe, ale wstępna, grzecznościowa pogawędka trwała krótko. Bez wątpienia wszyscy obecni spotykali się tu tylko i wyłącznie na brydża i ograniczali do niezbędnego minimum inne elementy wizyty. Szybko nadszedł ten fatalny moment, kiedy usiadłem naprzeciwko pani Jadwigi przy stole przykrytym suknem, a Mietek zaczął rozdawać karty…

Byłem spięty

Powtarzałem w głowie zasady, które przypomniał mi Wojtek, ale i tak najbardziej bałem się, że pomylę kolory. Z tego, co wiem, nie można się przy kartach bardziej zbłaźnić. Na szczęście karty, które przypadły mi w rozdaniu, były słabe. Zalicytowałem bardzo nisko, a potem powiedziałem „pas”, ale pani Jadwiga miała w ręce tyle mocnych kart, że i tak postanowiła grać. To oznaczało, że zostałem „dziadkiem”. Musiałem jeszcze tylko położyć swoje karty na stole i miałem wolne…

Moi towarzysze skupili się na grze, ale mnie przebieg rozgrywki nie interesował w najmniejszym stopniu. Żeby się nie nudzić, zacząłem się rozglądać po pokoju. Zauważyłem trochę pamiątek, starych fotografii. Na jednej z nich była grupa trzech młodych kobiet w panterkach. Każda z nich miała biało-czerwoną opaskę na ramieniu. Na opasce przeczytałem nazwę powstańczego batalionu. Spojrzałem jeszcze raz na twarze i oczy. Przede wszystkim oczy. Człowiek zmienia się z wiekiem, ale oczy nie zmieniają się nigdy. Dziewczyna pośrodku zdjęcia była młodą, może osiemnastoletnią Jadwigą…

Kiedy Jadwiga skończyła grać nasze „cztery karo” i Stefan zaczął tasować karty, zapytałem o zdjęcie. Tak się składa, że zawsze interesowałem się tym fragmentem historii, dużo czytałem i mam na ten temat sporą wiedzę. Znałem szlak bojowy oddziału Jadwigi, nazwiska dowódców…

Była zachwycona i chyba trochę wzruszona

Stefan i Mietek mieli głupie miny – dotąd chyba nawet nie wiedzieli, kim właściwie jest ich gospodyni, a już z pewnością nie umieli niczego powiedzieć na temat powstania. Później znów graliśmy w brydża, a w przerwach rozmawiałem z Jadwigą o historii. W grze byłem kiepski, położyłem kilka rozdań, zapominałem, co zeszło, i wychodziłem w zły kolor, ale i tak gra zakończyła się naszym zwycięstwem, to znaczy zwycięstwem Jadwigi.

Stefan i Mietek położyli na stole kwotę, która, w zestawieniu z wysokością mojej nauczycielskiej pensji, wydała mi się szalona. Potem się pożegnali i wyszli. Ja jeszcze zostałem, bo pani Jadwiga chciała mi pokazać kilka swoich pamiątek z dawnych lat. Gadaliśmy z godzinę, aż w końcu poczułem, że jestem już bardzo śpiący.

– Panie Damianie, mam nadzieję, że Wojtuś szybko wróci do zdrowia, ale gdyby jeszcze kiedyś miał pan przyjść na zastępstwo, to będzie pan bardzo mile widziany. Uwielbiam Mietka i Stefana, ale nie mają pojęcia o powstaniu…

Patrzyłem Jadwidze w oczy i nagle uświadomiłem sobie, co powinienem zrobić. Dlaczego wpadłem na to dopiero w ostatniej chwili?

– Pani Jadwigo, proszę nam wybaczyć. Mój brat wcale nie jest chory, tylko zdesperowany i zrozpaczony – wyznałem. – On nigdy nie był wielkim brydżystą, a do tego tylko udaje przed wami zamożnego biznesmena…

Powiedziałem Jadwidze całą prawdę. Zuchwale założyłem, że za dużo przeżyła w życiu, żeby obrazić się za to niegroźne w sumie oszustwo. Zapytałem, czy może zmienić zasadę sobotnich spotkań – tak by Wojtek bywał jednym z jej trzech partnerów i miał szansę na wygraną. Przyjąłem za pewnik, że Stefan i Mietek nie będą mieli zbyt wiele do powiedzenia… Jadwiga pokiwała głową.

– Dobrze, panie Damianie. Tak właśnie zrobimy. Ale pod jednym warunkiem…

Wstrzymałem oddech. Czyżbym jednak przelicytował?

– Raz na kwartał przyjdzie pan zamiast brata. Brydż jest, rzecz jasna, najważniejszy, ale ja bardzo lubię z panem rozmawiać… – powiedziała pani Jadwiga z łobuzerskim uśmiechem.

I tak właśnie się stało

Wojtek przestał tylko przegrywać, na swojej „zmianie” odrabia straty, a nawet wychodzi na plus. Jestem pewien, że Jadwiga dyskretnie dba, by tak właśnie się działo. A co trzy miesiące to ja siadam przy stoliku, aby dorzucać karty i gadać o historii. I wiecie co? Same korzyści.

Mój brat zyskał pieniądze i coś więcej: odrobinę pokory oraz lekcję, że stereotypy (tak jak staruszki) bywają niebezpieczne. Stefan i Mietek chyba coś jednak przeczytali, bo czasem też się odzywają. A ja nie mylę już kolorów i zaczynam pamiętać, co zeszło. Może w końcu spełnię marzenie naszych rodziców i też zostanę brydżystą… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA