„Żyliśmy w muzeum po byłej żonie Łukasza. Ciągle o niej opowiadał, a jego córka podkreślała, że nigdy jej nie dorównam”

Żyliśmy w muzeum po byłej żonie mojego partnera fot. Adobe Stock, Gorodenkoff
„– Przytyłaś. Jesteś w ciąży? Urodzisz mojemu ojcu dziecko? A czemu? Nie możesz mieć dzieci? Wredna dwunastolatka. Na każdym kroku podkreślała, że nie umywam się do jej matki. Nasz dom był wciąż pełen jej zdjęć czy wydzierganych przez nią poduszek”.
/ 01.03.2022 20:00
Żyliśmy w muzeum po byłej żonie mojego partnera fot. Adobe Stock, Gorodenkoff

Wielu rzeczy mogłabym się w życiu spodziewać, ale na pewno nie tego, że Agnieszka zmieni front. I nagle z mojego największego wroga stanie się nawet kimś więcej niż przyjaciółką...

Stałyśmy w strugach rzęsistego deszczu, wtulając się w siebie. Marzłyśmy, lecz żadna z nas nie miała odwagi oderwać się od drugiej, jakbyśmy odtąd zostały splecione ze sobą na zawsze.

– Już czas… – wyszeptałam.

Odpowiedziało mi ciche westchnienie, ale poluzowała uścisk i podążyła za mną. Nie obejrzałyśmy się na tonący w błocie i kwiatach grób.

Drogę do domu przebyłyśmy w milczeniu

Bez słowa weszłyśmy do mieszkania i zrzuciłyśmy z siebie przemoczone wierzchnie ubrania. Ja poszłam przygotować nam herbatę, Agnieszka wskoczyła pod prysznic.

– I co teraz ze mną będzie? – zapytała, wchodząc po chwili do kuchni.

Starała się nie patrzeć mi w oczy, ale i tak zauważyłam czerwone obwódki wokół jej rzęs – ślad, że płakała przed chwilą. Jeszcze miesiąc temu darłyśmy ze sobą koty, a teraz stałyśmy na przeciwko siebie, nie wiedząc, co począć po śmierci Łukasza – jedynej osoby, która nas łączyła.

– Dziadkowie chętnie się tobą zajmą, sama słyszałaś… – zaczęłam ostrożnie. – Dostaniesz mieszkanie, ja zrzeknę się praw do swojej połowy, więc za trzy lata będziesz miała gdzie żyć, jeśli zechcesz być niezależna…

– I to wszystko, co masz mi do powiedzenia?! – pisnęła, jak zawsze, kiedy starała się ukryć złość.

Zrozumiałam, że popełniłam błąd

Nie powinnam jej pocieszać, ani odpowiadać wprost na pytanie o przyszłość, bo nie tego ode mnie oczekiwała. Przeprosiłam ją więc i zapytałam, czy wie, co chce ze sobą zrobić.

– Nie pójdę do dziadków – oznajmiła, zaciskając usta. tego się nie spodziewałam.

Myślałam, że to tylko chwilowe zawieszenie broni na czas choroby Łukasza, ale zaraz znowu rzucimy się sobie do gardeł i pokłócone rozstaniemy się na zawsze.

– Chcesz zostać ze mną? – zapytałam, nie dowierzając temu, co się dzieje.

– Tak – przyznała i rozpłakała się. – Mam tylko ciebie…

– Jesteś pewna?

– A ty nie? Nie chcesz mnie? Wiem, że byłam podła, ale…

– Już dobrze… – nie mogłam dłużej patrzeć, jak cierpi i przytuliłam ją do siebie.

Tamtego wieczora, w dniu pogrzebu Łukasza, stałam się zastępczą mamą Agnieszki. Zgodziłam się tylko pod jednym warunkiem. Poprosiłam najdelikatniej, jak umiałam, byśmy w stosownym czasie po żałobie oczyściły mieszkanie ze wspomnień, zrobiły remont i wpuściły do tych czterech ścian świeże powietrze.

– Nie chcę już mieszkać w muzeum, jeśli rozumiesz, co mam na myśli – tłumaczyłam. – Nigdy nie byłam zazdrosna o twoją mamę, ale życie wśród pamiątek po niej i po Łukaszu mnie przerasta. Już wystarczy tego panującego wszędzie tutaj bólu.

Nie od razu się zgodziła

Doskonale ją rozumiałam, bo innego życia ani mieszkania nie znała. Ale nad ranem bezszelestnie wślizgnęła się do mojego pokoju i przysiadła na brzegu łóżka. W rozpuszczonych blond włosach i za dużym podkoszulku Łukasza wyglądała jak anioł.

– Zgadzam się na wszystko – szepnęła.

Przykryłam ją kołdrą i znowu mocno przytuliłam do siebie. Moją piętnastoletnią sierotkę. Czy byłam gotowa na to dziecko? Ja 32-letnia kobieta, która mogła jeszcze ułożyć sobie życie i mieć własne dzieci? Tak naprawdę nie wiedziałam, w co się pakuję. W odruchu serca zrobiłam to, co uznałam za słuszne, a później nie było już odwrotu, jak wtedy, kiedy poznałam Łukasza. Nie od razu dowiedziałam się, że mężczyzna, dla którego straciłam głowę wychowuje samotnie córkę.

Dziwiło mnie tylko, że całkiem przystojny, inteligentny i w dodatku wolny facet przed czterdziestką nie ma ochoty na życie towarzyskie. Kiedy my w piątkowe wieczory, wychodząc z biura, umawialiśmy się na piwo, on z aktówką pod pachą znikał w zatłoczonym autobusie. Nie przychodził na imprezy firmowe, nie bywał na niczyich urodzinach, nie integrował się.

– Nie mam czasu – opowiedział, kiedy zapytałam go, dlaczego nas unika. – A co? Chciałabyś mnie gdzieś zaprosić? – uśmiechnął się, zbierając dokumenty.

Nie takiej spodziewałam się riposty, ale ku swojemu zaskoczeniu odpowiedziałam równie zadziornie:

– Czemu nie?

Później często żartował, że wprosiłam się do jego życia i chyba niewiele się mylił. Tamtego dnia zgodził się na kawę po pracy, a ja zdziwiłam się, że mamy tyle wspólnych tematów. Po kilku tygodniach w ramach rewanżu zaprosił mnie na wino, ale nie minęło dużo czasu, a oznajmił, że musi iść. Posłusznie podniosłam się z krzesła i pozwoliłam odprowadzić się na przystanek.

Nie pokazałam po sobie, jak bardzo było mi przykro, że tak szybko się mnie pozbył. Mimo jego dziwnego zachowania to ja zaproponowałam wspólne wyjście do kina. Bardzo chciałam zobaczyć tamten film, a że nie znosiłam samotnych wizyt w takich miejscach, zapytałam, czy ma wolny piątkowy wieczór. Zmrużył oczy i zastanawiał się dłuższą chwilę, zanim powiedział „tak”.

Sądziłam, że waha się ze względu na mnie, a on jedynie myślał, komu podrzucić na ten czas Agnieszkę.

Dowiedziałam się o niej tuż po wyjściu z seansu

Łukasz zadzwonił, żeby sprawdzić, czy wnuczka nie męczy zbytnio dziadków.

– Mam całą noc dla nas – uśmiechnął się, gdy się rozłączył. – To dokąd idziemy?

Zarumieniłam się, choć on jedynie zaproponował kolację w restauracji. Wracając do domu już czułam, że straciłam dla niego głowę. O 10 lat starszy ode mnie, odpowiedzialny, samotny ojciec bezgranicznie zakochany w swojej nieżyjącej żonie… Tylko czekać, kiedy i mnie obdarzy takim uczuciem, więc czekałam. Miesiąc, pół roku, rok, trzy lata, pięć… Zagryzałam wargi i chowałam urazy, milczałam, mijając codziennie jej zdjęcia w ich mieszkaniu, nakrywając ich – nasze łóżko wydzierganą przez nią kapą, siadając do stołu, na którym zawsze czekało na nią dodatkowe nakrycie. Uśmiechałam się łagodnie, kiedy Agnieszka wbijała mi kolejną szpilę, podkreślając na każdym kroku, jak bardzo różnię się od jej wspaniałej mamy. Rozumiałam jej ból i zazdrość o nową kobietę, ale jako nieprzygotowana na takie starcie młoda dziewczyna – zwyczajnie cierpiałam.

– Roztyłaś się – rzucała na przykład. – Jesteś w ciąży? Urodzisz mojemu ojcu dziecko? Nie? Hm… A czemu? Nie możesz mieć dzieci?

Wredna dwunastolatka. Jędza, gorsza od najwredniejszej kochanki. W dodatku piekielnie inteligentna. Wiedziała, w co uderzyć i przyglądała się tymi swoimi zimnymi, zielonymi oczami, czy dostatecznie boli.

– Nie mogę ci pomóc w sprzątaniu, zresztą tata mówi, że nie powinnam, bo zniszczę sobie dłonie pianistki – mawiała, odmawiając udziału w porządkach.

– Jest taka podobna do Igi – wzdychał tylko Łukasz. – Krnąbrna, pewna siebie… Daleko zajdzie, jak jej mama. Dzisiaj pewnie Iga robiłaby już habilitację… Świat stał przed nią otworem. Czy wiesz, że dwie najlepsze amerykańskie uczelnie biły się, by zechciała poprowadzić zajęcia u nich? Wiesz, że nawet rozważaliśmy przeprowadzkę?

Nie minął jeszcze miesiąc znajomości, a ja już znałam całą biografię Igi. Kobiety, która miała podbić świat, a z pewnością zdominowała serce Łukasza i panowałaby w nim niepodzielnie, gdyby nie wypadek. Śpieszyła się na budowę domu, następnego dnia miała lecieć na konferencję do Oslo. Nie zauważyła TIR-a.

Mężczyzna nawet nie poczuł, kiedy potrącił jej autko

Pojechałby dalej, gdyby nie zatrzymali go inni kierowcy. Zszokowany patrzył, jak samochód Igi owinął się wokół słupa po dachowaniu. Łukasz został sam z sześcioletnią córeczką. Nie minął pierwszy szok, a już musiał stoczyć bój z teściami o opiekę nad Agnieszką. Dwoił się i troił chcąc im udowodnić, że potrafi zaopiekować się córką. Sprzedał niedokończony dom, zrezygnował z kierowniczego stanowiska i całkowicie poświęcił się swojej jedynaczce. Choć kobiety pchały się do jego życia drzwiami i okami, nie zaakceptował żadnej. Po śmierci żony otoczył się skorupą i nie zamierzał jej opuszczać.

Jakimś jednak cudem po sześciu latach w skorupie pojawiła się szczelina, przez którą przecisnęłam się ja – niedoświadczona dziewczynka mająca za sobą jeden mało poważny związek. Nikt nie przygotował mnie na takie wyzwanie, a mimo wszystko przez kolejne sześć lat starałam się odnaleźć w życiu ojca i córki.

Agnieszka nigdy mnie nie zaakceptowała, a Łukasz niewiele dbał o nasze relacje, mną też coraz mniej się interesował. Z kobiety pożądanej stałam się gosposią. Trwałam jednak w nadziei, że ktoś zauważy moją miłość i doceni mój trud, ale, i ja miałam swoje granice. Miesiąc temu oznajmiłam mężowi, że odchodzę. Wynajęłam kawalerkę, zabrałam swoje rzeczy, a w ich domu przygotowałam pożegnalną kolację, na którą stawiła się tylko Agnieszka.

– Naprawdę odchodzisz? – spytała tym razem jakoś mniej buńczucznie.

Nie mogłam wyczuć, czy tak dobrze maskuje swoją radość, czy też rzeczywiście zrobiło się jej przykro, lecz nie miałam już siły dociekać, co kieruje tą dziewczynką. Rozstałyśmy się, podając sobie ręce. Żadna z nas nie skomentowała nieobecności Łukasza.

W nocy obudził mnie telefon

Dzwonił Łukasz. W pierwszej chwili pomyślałam, że się upił, ale to ból go tak zamroczył. Trafił do szpitala. Zbyt późno zdiagnozowano chorobę. Rak zdążył już zniszczyć płuca i rozlać się po całym ciele. Lekarze uznali, że mój mąż jest zbyt słaby na operację.

– Czemu nic nie mówiłeś? – pytałam.

Długo unikał odpowiedzi, nim wyznał, że pół roku wcześniej poszedł do lekarza. Wykonał nawet pierwsze badania i odebrał bardzo złe wyniki, ale wyrzucił je do kosza.

– Przegrałem swoje życie Alina… Nie powinienem cię w nie wciągać – mówił zamroczony morfiną i pokonany przez chorobę. – Przepraszam, że tak bardzo kochałem Igę. Uwierz mi, starałem się, ale inaczej nie umiem…

Jeszcze niedawno serce by mi pękło po takim wyznaniu, lecz teraz dawne urazy straciły na znaczeniu. Oboje wiedzieliśmy, że umiera i powiedzieliśmy o tym Agnieszce. Przed ojcem udawała silną, ale mnie poprosiła, żebym jej nie zostawiała samej, więc wróciłam do ich mieszkania. Ostatni tydzień życia Łukasz spędził w hospicjum, gdzie na zmianę z Agnieszką dyżurowałyśmy przy nim.

Odchodził spokojny i w pewnym sensie szczęśliwy, że wreszcie może iść do swojej ukochanej. Na jego prośbę pochowałyśmy go przy żonie. I tu pewnie skończyłaby się moja rola, gdyby nie prośba mojej pasierbicy, bym jej nie zostawiała...

Dzień po pogrzebie Łukasza przewiozłam do niej swoje rzeczy i zdałam klucze od wynajmowanego mieszkania. Pół roku później rozdałyśmy ubrania Łukasza potrzebującym, zostawiając sobie kilka najważniejszych. Zdarłyśmy kładzione przez Igę tapety, wyrzuciłyśmy rozpadające się, wybrane przez nią meble, spakowałyśmy jej pościele i ubrania, i schowałyśmy je szczelnie zamknięte w piwnicy.

Zmieniłyśmy kolory ścian, wycyklinowałyśmy podłogi, pomalowałyśmy kafelki, kupiłyśmy na raty nowe meble i zawiesiłyśmy nowe fotografie. Wpuściłyśmy do naszego mieszkania życie i odrobinę wzajemnego zrozumienia do naszych relacji. Może to przypadek albo zbieg okoliczności, ale tydzień po remoncie Agnieszka poznała swojego pierwszego chłopaka. Ponad rok później ja wpadłam w osiedlowym sklepiku na pewnego mężczyznę, a później zostałam jego żoną. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA