„Żyłem tylko pracą, prawie nie widywałem żony i dzieci. Ela straszyła, że pewnego dnia odejdzie, ale jej nie wierzyłem”

mężczyzna, który stracił rodzinę fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Czasami nawet wolałem posiedzieć dłużej w firmie, żeby nie słuchać biadolenia żony, jak to się od siebie oddaliliśmy i jakim jestem kiepskim ojcem. Przegapiłem pierwsze kroki Adasia, jego pierwsze słowa. Nie znałem swoich dzieci. Nigdy nie byłem u nich w przedszkolu ani na placu zabaw. Nie wiedziałem, co lubią robić, jeść, oglądać”.
/ 08.07.2022 13:15
mężczyzna, który stracił rodzinę fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Poznałem Elę, kiedy oboje byliśmy na drugim roku studiów. Ona na polonistyce, ja na ekonomii. Ja miałem małą kawalerkę w centrum Lublina, którą dostałem w spadku po dziadkach. Ela mieszkała z rodzicami w pewnej mieścinie pod Lublinem, w której nie było żadnej przyszłości, oprócz pracy w mleczarni, gdzie pracowała już połowa jej rodziny i znajomych.

Codziennie dojeżdżała godzinę na uniwersytet, bo nie było jej stać na stancję w mieście. Chciała się wyrwać z tego, jak mówiła, zaścianka i posmakować „prawdziwego życia”. Oboje tego chcieliśmy. Połączyły nas marzenia o kochającej się rodzinie i domu, który obiecaliśmy sobie zbudować. Snuliśmy je do końca studiów, imając się różnych prac i odkładając na wspólną przyszłość. Jeszcze przed dyplomem wzięliśmy skromny ślub i zamieszkaliśmy u mnie.

Wkrótce urodził się Kuba. Nie posiadałem się z radości, tym bardziej że w tym samym czasie dostałem pierwszą poważną pracę, i to za sporą kasę! Nasza bajka się spełniała.

Pieniądze i pozycja mnie zmieniły

Kiedyś wpadłem do domu z wieścią:

Kochanie, dostałem awans! Przenosimy się do Krakowa!

Cieszyłem się jak dziecko, że ktoś docenił moją wiedzę, pomysły i zapał do pracy. Miałem dostać służbowy samochód, telefon i pomoc w urządzeniu się w nowym miejscu. Tymczasem Ela nie była zachwycona.

– Kto będzie nam pomagał z Kubą? To za daleko dla moich rodziców…

– Przecież stać nas będzie na nianię! Poza tym moja pensja wystarczy, żeby utrzymać nas wszystkich. Nie musisz wracać do pracy, ja się o was zatroszczę.

Wkrótce wyjechaliśmy, żeby budować życie w nowym miejscu. Ja spełniałem się w nowej pracy, Ela zajęła się prowadzeniem domu. Niebawem na świecie pojawił się Adaś. Byłem dumnym tatą dwójki urwisów, mężem pięknej żony i pnącym się po szczeblach kariery pracownikiem międzynarodowej korporacji. Czego chcieć więcej? Służbowe kolacje w drogich restauracjach, biznesowe obiadki z ważnymi kontrahentami, delegacje w całej Europie, a przede wszystkim podwyżki i prowizje…

Wzięliśmy ogromne mieszkanie na kredyt, a wyposażenie kupowaliśmy nawet za granicą! Jednak Ela na wszystko narzekała, nic jej się nie podobało. Zarzucała mi, że w ogóle się nie interesuję nią i chłopcami. Nie rozumiałem jej. Przecież wszystko to robiłem z myślą o rodzinie! Nawet nie zauważyłem, kiedy pieniądze i wysoka pozycja w pracy zaczęły mnie zmieniać...

Straciłem wszystko

W ciągu tygodnia praktycznie nie widywałem synów. Wychodziłem z domu, kiedy jeszcze spali, a wracałem... Ech, czasami nawet nie pamiętałem chwili powrotu. Pracy było coraz więcej, ale ja nie narzekałem na jej nadmiar. Czasami nawet wolałem posiedzieć dłużej w firmie, żeby nie słuchać biadolenia żony, jak to się od siebie oddaliliśmy i jakim jestem kiepskim ojcem.

– Kochający tata spędza czas ze swoimi dziećmi i uczy je życia! – krzyczała w gniewie.

– Przecież mają nowe zabawki i mnóstwo bajek, które im kupiłem! Możesz im poczytać!

Wydawało mi się, że to wystarczający dowód na to, że kocham swoje dzieci nad życieBo ja przecież musiałem pracować. Nawet w weekendy pisałem raporty i tworzyłem biznes plany dla mojej firmy, i dzięki której mogliśmy żyć jak w bajce...

Po pewnym czasie przestałem dzwonić do Eli, żeby uprzedzić, że wrócę z pracy później. To już stało się normą. A chłopcy rośli – beze mnie. Przegapiłem pierwsze kroki Adasia, jego pierwsze słowa. Nie znałem swoich dzieci. Nigdy nie byłem u nich w przedszkolu ani na placu zabaw. Nie wiedziałem, co lubią robić, jeść, oglądać. Uwielbiałem zasypywać moją rodzinę prezentami, ale tak naprawdę to nawet nie wiedziałem, czego chcą. Moi synowie bawiły się drogimi zabawkami, lecz nigdy ich nawet nie spytałem, czy im się podobają.

Ela już nawet ze mną nie walczyła. Nie płakała, krzycząc, jaki to ze mnie nieczuły materialista. Czasem tylko chłodno ostrzegała:

– Zobaczysz, w końcu się doigrasz i stracisz wszystko!

Wiele razy straszyła mnie, że odejdzie zabierając chłopców, ale uznawałem, że to tylko czcze gadanie, bo gdzie by poszła? Nie miała pracy i niewielkie doświadczenie zawodowe, więc czułem się górą.

– Po co my ci w ogóle jesteśmy potrzebni?! Chyba tylko po to, żebyś trzymał nasze zdjęcia na biurku w firmie! – słyszałem nieraz.

Pewnego dnia, kiedy jak zawsze wróciłem do domu w nocy, poczułem, że coś jest nie tak. Cisza. Pobiegłem do pokoju chłopców, ale zastałem tam puste łóżka. Na stole w kuchni leżała karteczka: „Znalazłam w sobie siłę, żeby zacząć żyć po swojemu. Wróciłam do rodziców. Możesz widywać dzieci, kiedy zechcesz, ale nie liczę na to! Ela”.

Żona miała rację: straciłem wszystko. Mój sen z młodzieńczych lat o cudownej rodzinie się ziścił, a ja go tak pracowicie przez lata niszczyłem, że aż mi się udało…

Czytaj także:
„Wyśmiałam synową, gdy podejrzewała Jacusia o romans. Problem okazał się gorszy, a nad nimi zawisło widmo rozwodu”
„Żona pojechała na urlop do koleżanki. Cieszyłem się, że mam czas dla siebie, póki nie usłyszałem, że będzie tam jej były”
„Gdy byłem na urlopie, jakiś cwaniak naciągnął mojego dziadka na kredyt. Nie mogę nic zrobić, bo działał legalnie”

Redakcja poleca

REKLAMA