„Wyśmiałam synową, gdy podejrzewała Jacusia o romans. Problem okazał się gorszy, a nad nimi zawisło widmo rozwodu”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, ulza
„To było okropne. Nie życzę takiej bezradności nikomu. Kolejne dni wspominam jako jedne z najgorszych w moim życiu. Ania i Jagódka zamieszkały u nas, bo tu czuły się bezpiecznie. Nie mogłam spać po nocach, słyszałam przez ścianę łkanie synowej, dramat”.
/ 01.07.2022 15:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, ulza

– Mamo, wydaje mi się, że z Jackiem dzieje się coś niedobrego – wyznała mi synowa któregoś dnia.

– Co masz na myśli? – przyjrzałam jej się uważnie.

– Sama nie wiem, często jest jakiś nieobecny, mam wrażenie, że błądzi gdzieś myślami. Martwię się o niego. A może tobie coś mówił? – spojrzała na mnie z nadzieją.

– Nieszczególnie, tylko że ma sporo roboty, że zmęczony jest – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– No tak. On ostatnio niemal nie wychodzi z biura, nieraz pracuje do nieprzyzwoitych godzin – westchnęła. – A jak on kogoś ma? – spojrzała na mnie smutno, a ja wybuchnęłam śmiechem.

– Ania, co też ty wygadujesz? Przecież on kocha ciebie i Jagódkę jak wariat! Marzycie o budowie domu, to chłopak pracuje na spełnienie tego marzenia! – popatrzyłam na nią z mieszaniną dezaprobaty i rozbawienia.

– Niby wiem, ale czasem już mi różne głupoty po głowie chodzą. Chyba mi hormony szaleją po ciąży – uśmiechnęła się słabo, a ja pokiwałam głową i pomyślałam, że przy najbliższej okazji muszę się z synem rozmówić.

Ania i moja wnuczka wkrótce wyszły do domu, a ja pomyślałam, że faktycznie, Jacek ostatnio zbyt wiele pracuje. Wiem co prawda, że odkładają pieniądze na budowę domu, ale on zdecydowanie przesadzał.

Sama widziałam, że był potwornie zmęczony, nieobecny, irytował się z byle powodu. To raczej nie są objawy romansu – uśmiechnęłam się pod nosem, myśląc o obawach synowej, bo wydały mi się zwyczajnie absurdalne.

Zaledwie kilka dni później rozmawiałam z synem. Obiecał, że odpocznie, że nie będzie brał tylu nadgodzin i zacznie spędzać więcej czasu z rodziną. Uznałam problem za załatwiony. Gdybym tylko wtedy wiedziała, co tak naprawdę się dzieje…

Gdzieś zgubiłam moje złote kolczyki

Życie toczyło się własnym rytmem. Zgubiłam ulubione złote kolczyki. Dostałam je od męża na pierwszą rocznicę ślubu i darzyłam ogromnym sentymentem. Piękne złote serduszka z diamencikami. Od 30 lat dbałam o nie jak o największy skarb, a teraz je zapodziałam! Podobnie jak kilka innych złotych drobiazgów, ale żaden nie bolał mnie tak jak te kolczyki.

– Musiałaś gdzieś je odłożyć po czyszczeniu – zatroskany Henio podrapał się po brodzie, gdy zwierzyłam mu się ze swojego problemu.

– Pewnie tak, tylko gdzie? A tak chciałam je założyć na wesele Marysi – westchnęłam na myśl o zbliżającym się ślubie mojej chrześnicy.

Jakby tego było mało, Jacek miał wypadek. Jemu na szczęście nic się nie stało, ale samochód okazał się na tyle poważnie uszkodzony, że musiał iść do kasacji.

– Nie martw się mamo, wypłacą mi odszkodowanie i kupimy nowy – powiedział mi przez telefon.

– Pal sześć samochód, dobrze, że tobie nic się nie stało – powiedziałam, bo dreszcz przeszedł mnie na samą myśl o tym, że mógł nie wyjść z tego cało. Skoro samochód poszedł do kasacji, sprawa musiała być przecież poważna…

– Mamo, to naprawdę nie było tak poważne jak to brzmi. Po prostu facet wjechał mi w bok tak niefartownie, że poważnie uszkodził samochód. Całe szczęście jechałem sam.

– Bogu dzięki– westchnęłam, ale bardzo się zasępiłam. Brak samochodu oznaczał, że będziemy się rzadziej widywać, w końcu ja mieszkam pod miastem, a oni w samym centrum.

W naszych drzwiach stanęła zapłakana Ania

Sprawa ciągnęła się niemiłosiernie, mijały tygodnie, a Jacek nie dostawał odszkodowania.

– Jak się miewacie? – pytałam Ani przy każdej okazji.

– Dobrze – odpowiadała, ale nie widziałam w jej oczach przekonania. Nie wiedziałam, jak im pomóc.

Wszystko się wyjaśniło, gdy któregoś dnia w naszych drzwiach stanęła zapłakana Ania z Jagódką na rękach.

– Mamo. Może nie powinnam przyjeżdżać do was, ale nie miałam się gdzie podziać – powiedziała z płaczem. – Możemy przenocować?

– Oczywiście, ale co się stało? Gdzie Jacek? – zapytałam przestraszona.

– Wszystko opowiem, ale najpierw położę i uspokoję małą. Jackowi nic nie jest. Pokłóciliśmy się – wyznała.

Zaparzyłam nam zioła i czekałam, aż wykąpie i uśpi moją wnuczkę. Nie miałam pojęcia, co się wydarzyło, że jest w takim stanie, ale wiedziałam, że to nie może być nic błahego. Czułam, jak wszystko w środku zaczyna mi się trząść.

Przyznał, że nie miał żadnego wypadku! 

– Aniu, co się dzieje? – zapytałam, gdy synowa wreszcie usiadła naprzeciwko mnie. Dłuższą chwilę milczała, jakby nie wiedziała, co ma powiedzieć. W końcu jednak wzięła głęboki oddech i wyznała:

Jacek ma problem z hazardem. Poważny. On nie siedział po godzinach w pracy, on przesiadywał w kasynach…

– Dziecko, co ty opowiadasz? Mój syn i hazard? On przecież w totolotka nawet nie gra – powiedziałam z mocą.

– A jednak dzisiaj wieczorem odwiedziło nas dwóch bardzo rosłych i niezbyt przyjaznych mężczyzn. Powiedzieli, że Jacek jest im winien sporą sumę i samochód nie wystarczy… – mówiła powoli. – Myślałam, że to pomyłka, i tak im powiedziałam, ale oni tylko się roześmiali i stwierdzili, że już nieraz to słyszeli.

– To nie może być prawda – pokręciłam głową z niedowierzaniem.

– Też tak myślałam i kiedy Jacek wrócił, zapytałam go wprost, kim byli ci ludzie. Tak bardzo chciałam, by powiedział, że ich nie zna! A on się rozpłakał i przyznał, że to wszystko prawda, że od miesięcy gra w kasynie! Przyznał, że nie miał żadnego wypadku! Oddał samochód na poczet długu, przegrał wszystkie nasze oszczędności. Nie wiem, co się z nim stało. I on jeszcze zapewniał, że to nic takiego, że jeszcze się odegra i będziemy bogaci! Bałam się zostać w domu, w którym mogą nas nachodzić jacyś bandyci, więc zabrałam małą i przyjechałam – znów zaczęła płakać, a ja nie wiedziałam, co właściwie mam jej powiedzieć. To był jakiś absurd!

– Porozmawiam z nim – usłyszałyśmy nagle głos mojego męża. Nie miałam pojęcia, kiedy Henio wrócił do domu i od którego momentu słyszał naszą rozmowę. – Jadę do niego – dodał, a my nawet nie zdążyłyśmy zareagować i już wyszedł.

A jeśli ktoś go zakatuje za długi?!

Całą noc nie zmrużyłyśmy oka. Ania niemal bez przerwy płakała. Ja też byłam roztrzęsiona. Cały czas myślałam o tym, jak mogłam nic nie zauważyć. Co pchnęło mojego syna w ramiona hazardu? A może to wszystko nieprawda i da się to jakoś wyjaśnić? – w głowie kłębiły mi się setki myśli.

Mój mąż wrócił nad ranem i od razu widziałam, że jest zupełnie przybity.

– Znalazłem go w trzecim kasynie, do którego pojechałem. Nie ma z nim rozmowy – Henio załamał ręce. – Nie umiałem przemówić mu do rozumu. On twierdzi, że jeszcze się odegra, że jeszcze nam wszystkim udowodni, ile jest wart. Ja nie poznaję własnego syna – głos mu się załamał. Ja i Ania milczałyśmy.

To było okropne. Nie życzę takiej bezradności nikomu. Kolejne dni wspominam jako jedne z najgorszych w moim życiu. Ania i Jagódka zamieszkały u nas, bo tu czuły się bezpiecznie. Synowa rozważała rozwód i choć na dźwięk tego słowa pękało mi serce, rozumiałam ją.

Oboje z mężem usiłowaliśmy przemówić synowi do rozumu, ale był głuchy na wszelkie argumenty. W końcu uznaliśmy, że musimy przestać naciskać, że musi sam stawić temu czoła. To było straszne, nie mogłam spać po nocach, bojąc się, że właśnie w tej chwili jakieś zbiry katują moje dziecko za nieoddane długi.

Na szczęście po kilku tygodniach Jacek stanął w naszym progu.

– Przepraszam. Nie mogę sobie z tym poradzić, ale nie chcę was stracić…

Długo wtedy rozmawialiśmy

Okazało się, że to zaczęło się ledwie kilka miesięcy wcześniej, od spontanicznego wypadu do kasyna z kolegami. Jacek wygrał wtedy sporą kwotę i to zachęciło go do próbowania dalej. Im więcej przegrywał – tym więcej grał, bo chciał odzyskać pieniądze.

A gdy wygrywał, grał, by wykorzystać łut szczęścia. I tak w kółko… Przegrał niemal wszystko – oszczędności, samochód, nawet moje kolczyki to była jego sprawka, zresztą nie tylko, bo przyznał, że wyniósł jeszcze kilka cennych przedmiotów z domu.

To nie była łatwa rozmowa. Jacek zapewniał, ze sam sobie poradzi, ale nalegaliśmy na odwyk. Uległ dopiero, gdy Ania postawiła mu ultimatum. Odwyk albo rozwód.

Niedawno minął rok od tych dramatycznych wydarzeń. Młodzi sprzedali mieszkanie, by oddać długi Jacka, i zamieszkali z nami. Mój syn nadal chodzi na terapię. Ania dała mu szansę, a on robi wszystko, by jej nie zaprzepaścić.

Jest dobrze, ale ciągle mam wrażenie, że stąpamy po kruchym lodzie. Gdy Jacek spóźnia się na obiad choćby pół godziny, wszyscy boimy się, że poszedł do kasyna. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, gdy coś takiego w ogóle nie przyjdzie nam do głowy…

Czytaj także:
„Dziadkowie zakazali mamie kontaktu ze mną, bo wpadła w depresję po porodzie. Wyryli jej imię na nagrobku za życia!”
„Marzyłam, by jakiś przystojniak dostrzegł we mnie piękno i powab. Tymczasem męża poznałam, bo... zrobiło mu się mnie żal”
„Po śmierci męża musiałam nauczyć się żyć na nowo. Samotność leczyłam zakupami, a nową miłość dostałam do nich w promocji”
 

Redakcja poleca

REKLAMA