Podobno wszystko w życiu można naprawić. Być może to prawda, chociaż obawiam się, że mnie ta zasada nie dotyczy. Mam 25 lat i jestem zupełnie sam. Niby gdzieś są moi rodzice, ale oni wyrzekli się mnie. Gdzieś tam jest też dziewczyna, którą kochałem, tyle że już od dawna się do mnie nie odzywa, nie pisze. Może wyszła za mąż?
I gdzieś jest dziecko, którego nigdy nie widziałem na oczy. Kumple donieśli mi tylko, że to syn. Cztery lata będzie teraz kończył.
No i w końcu mam jeszcze kolegów, ale tych to akurat ja nie chcę znać. Dlaczego? Bo jak się
od nich nie uwolnię, to jestem bez szans na nowe życie. A taki wymyśliłem plan na chwilę, gdy mnie wypuszczą.
Piszę do was z więzienia. Jestem tu, bo do tej pory wszystko, co robiłem, było jedną wielką pomyłką. Rzuciłem szkołę, zadałem się z niewłaściwymi ludźmi, odciąłem od rodziców, wiary. I zabiłem człowieka.
Pani psycholog i stary więzień otworzyli mi oczy
Tutaj mówią, że żaden z niego człowiek, tylko ćwień, szklarz i ochlaptus, czyli pijak i włamywacz. Fakt, święty to on nie był, a w dodatku na bani rozrabiał. Jak sobie popił, to strach było do niego podchodzić.
No i pech chciał, że razem urządziliśmy sobie libację. My i jeszcze kilku gości, też szemranych. Ja chyba jako jedyny nie miałem wyroku. Choć zdarzyło mi się już zgrzeszyć parę razy, zawsze miałem fart.
Popiliśmy tęgo i ten kumpel zaczął szurać do wszystkich. A mnie poniosło. Za dużo wypiłem i tak naprawdę do dziś nie wiem, o co poszło ani jak to się stało. Kompletnie nic nie pamiętam z tamtej rozróby.
Obudziłem się już w areszcie. Tam dowiedziałem się, że pchnąłem gościa nożem i wybiegłem z domu. Narzędzie zbrodni znaleziono w krzakach obok bloku, zakrwawione i oczywiście z moimi odciskami palców.
Kumple wezwali karetkę, przyjechały też mendy, policja znaczy się. Nikt mnie nie krył, bo i po co? Tamten sam się przecież nie dźgnął, dowody znaleźli. Dostałem 10 lat.
Na początku byłem chojrak. Młody, świeżak, który musi się postawić, bo inaczej go zgnoją. Traktowałem więzienie jak przedłużenie życia na wolności – walczę o swoje i nic więcej mnie nie obchodzi.
Ale teraz już tak nie chcę. Zawdzięczam to dwojgu ludziom – pani psycholog, która ma tu z nami te całe resocjalizacje czy terapie, no i jednemu staremu więźniowi.
Kiedyś po rozmowie z terapeutką opowiadałem w celi, jak to się z niej nabijałem, kiedy mi chciała jakieś bajery wciskać. Wtedy ten stary wziął mnie na bok i powiedział, że głupi jestem. Bo gdyby on miał moje lata i szansę na normalne życie, toby zrobił wszystko, żeby stąd wyjść. A najlepiej jeszcze coś osiągnąć. Pracował w więziennej bibliotece, wiec był tzw. szwajcarem, Powiedział, że dopiero tutaj zaczął czytać książki. I że tylko raz mi to tłumaczy, bo albo jestem łebski i pojmę, o co chodzi, albo szkoda jego słów.
Wtedy zaczęło coś do mnie docierać. Przestałem na oślep szukać uznania. Zacząłem obserwować, słuchać i wyciągać wnioski. Fakt, 10 lat to dużo, ale jak wyjdę, będę miał dopiero 34. A może i mniej, jak się uda. I co dalej? Wrócę na swoją ulicę? Nie, dziękuję.
Na następnym spotkaniu z panią psycholog zachowywałem się porządnie. Podpowiedziała mi, co powinienem zrobić. I jak dobrze pójdzie, to za rok zdam maturę. Fach już mam, bo pracowałem tu jako ślusarz i tokarz.
Chciałbym poznać swojego syna. Być może on nawet nie wie o moim istnieniu. Albo mieszka z jakimś ojcem i nie ma pojęcia, że to ja jestem ten prawdziwy... Przy następnym widzeniu poproszę kumpla, żeby się czegoś o nim dowiedział. Bo mieć syna to fajna sprawa. Chociaż pani psycholog mówi, że jeżeli mały ma normalną rodzinę, lepiej mu tego szczęścia nie burzyć. Może to właśnie ta rzecz, której nigdy nie naprawię.
Jak znów nie odpiszą, to już chyba koniec
A reszta? Na razie jest okej, jakoś sobie radzę. Tylko boję się, co będzie, jak wyjdę. Jakie mam perspektywy – bez pracy, bez mieszkania, z wyrokiem na karku? Nie znam nikogo, kto mógłby mi pomóc.
A jedyni kumple to ci, o których chciałbym zapomnieć. Może kiedy zrobię maturę, a potem studia, będę miał większe szanse. Ponoć są jakieś programy unijne, które pomagają takim jak ja.
Zastanawiam się nad pewnym rozwiązaniem. W końcu mam rodziców i siostrę. To prawda, że kiedy od nich uciekłem, zabierając zresztą wszystkie ich oszczędności, wyklęli mnie. Miałem wtedy 18 lat i od tamtej pory ich nie widziałem. Wisiało mi, co robią, jak się czują. Jakieś pół roku po mojej wyprowadzce siostra mnie odnalazła i próbowała ze mną gadać. Ale ja właśnie wtedy zacząłem czuć smak wolności, łatwej kasy i szacunku kolegów. Pogoniłem ją.
Kiedy trafiłem do więzienia, napisałem do nich list. Nie odpisali, nie przyjechali. Co prawda wtedy liczyłem na paczki od nich, a mój list był krótki i nijaki. Może gdybym prosił o wybaczenie, opisał, co robię, kim chcę być – to zmienią zdanie, przyjmą mnie? Ale jeśli znów nie odpowiedzą, to będzie już koniec. Kolejna sprawa, której nie naprawię...
Chcę zacząć od nowa. Ludziom, nawet bez takich doświadczeń, nie zawsze udaje się ułożyć sobie życie, a co dopiero skazanemu… Czy mam szansę?
Czytaj także:
„Córka oznajmiła, że nie ochrzci dziecka. Chcę po kryjomu zabrać Stasia do księdza i zmyć z niego grzech pierworodny”
„Uwiodłem dziewczynę mojego syna. Kiedy patrzyłem na jej jędrne, młode ciało, nie mogłem się opanować”
„Mężczyzna jest dla mnie bankomatem, a ja towarem. Lepiej płakać w willi, niż pod mostem”