„Mężczyzna jest dla mnie bankomatem, a ja towarem. Lepiej płakać w willi, niż pod mostem”

Kobieta na zakupach fot. iStock by GettyImages, andresr
„Zanim skończę studia i ustawię się zawodowo, muszę z czegoś żyć, prawda? A uwierzcie, że lepiej się płacze w apartamencie niż w zatęchłej kawalerce”.
/ 25.11.2023 18:30
Kobieta na zakupach fot. iStock by GettyImages, andresr

Mam czas do końca tygodnia, żeby się spakować i wyprowadzić z mieszkania Łukasza.

– Wiesz kochanie, było miło, ale się skończyło. Wieje nudą, także to by było na tyle – stwierdził bez pardonu.

Może na początku byłam trochę zdziwiona, bo nie spodziewałam się, że stanie się to tak szybko. Niemniej, przecież warunki naszej umowy były jasne. Kiedy trzy lata temu wnosiłam graty do jego domu, jeszcze nie wywietrzały perfumy dziewczyny, którą miał przede mną.

Wiedziałam, na co się piszę i postanowiłam wykorzystać tę szansę. Tym bardziej że nigdy nie zaznałam wygodnego życia.

Pochodzę z biedy

Miałam sześcioro rodzeństwa. Rodzice próbowali jakoś wiązać koniec z końcem, ale nie oszukujmy się, początek millenium był trudny dla wszystkich.

Jako dziecko, nigdy nie miałam nowego ciucha, wszystko po siostrach albo kuzynkach, ewentualnie z darów. Czy mi to wówczas przeszkadzało? Prawdę mówiąc, kiedy byłam mała, nie miałam świadomości, że jesteśmy biedni. Wszyscy, których znałam z podwórka, byli w mniej więcej takiej samej dupie, jak moja rodzina.

Trzeba przyznać, że byłam wręcz upiornie zdolna i moje życie zmieniło się właśnie dzięki temu, że świetnie się uczyłam. Moja wychowawczyni namówiła moich rodziców, żebym poszła do jednego z najlepszych warszawskich liceów. Miałam dostać nawet stypendium na bursę. Nie powiem, żeby rodzice byli szczególnie zachwyceni, ale chyba przekonał ich fakt, że będzie jednego darmozjada w domu mniej.

Zachłysnęłam się stolicą

Prawdę mówią, szczęka opadła mi już pierwszego września. Wszystkie koleżanki z klasy nosiły markowe ubrania, miały nowe telefony, kosmetyki, stołowały się na mieście i chodziły do kina i na imprezy. Do szkoły przyjeżdżały albo Vespami, a te, które miały prawo jazdy, parkowały nowe samochody przed szkołą.

A co ze mną? Stypendium nie było zbyt duże, więc do szkoły brałam kanapki z pasztetem z puszki, a pod koniec miesiąca już suchą bułkę. Do szkoły dojeżdżałam autobusem, a o wyjściach gdziekolwiek mogłam pomarzyć.

Nie wychylałam się za bardzo, nie chciałam być zauważona. Czułam się gorsza, więc postanowiłam zacisnąć zęby i wyjść na ludzi. Właściwie nie wyściubiałam nosa z książek.

Podkreślę, to było wówczas najlepsze warszawskie liceum, a ja zdałam maturę najlepiej z całej szkoły. Dzięki temu bez trudu dostałam się na uniwerek na prawo. Chciałam zarabiać w życiu duże pieniądze, a bycie panią mecenas to gwarantowało.

Od pierwszego do pierwszego

Oczywiście na uczelni przyznano mi stypendium, ale nie wystarczało nawet na podstawowe potrzeby. Musiałam zacząć dorabiać. No więc imałam się wszystkiego, co wpadło mi w ręce – sprzątanie, zmywak, ulotki. Zarywałam noce, żeby się uczyć, a rano musiałam biec na wykłady. Śmiali się ze mnie, że zachowuję się, jak zafiksowany na sukces robot. Może i tak, ale bardzo zmęczony robot.

Na drugim semestrze poznałam Kubę, syna znanej adwokatki. Był pewny siebie, przystojny i wesoły. Każdą dziewczynę potrafił sobie okręcić wokół palca i chętnie z tego korzystał. A ja byłam chyba jedyną, na którą nie działał jego urok i nie wskoczyłam mu od razu do łóżka. Prawdę mówiąc, byłam zbyt zmęczona no i niedoświadczona. Pewnie dlatego się we mnie zakochał na zabój.

Łaził za mną, kupował kwiaty, wreszcie namówił na randki w drogich restauracjach i rozpieszczał mnie prezentami. Czarował, że będę jego żoną i kiedyś razem poprowadzimy świetną kancelarię.

Wierzyłam mu, bo dlaczego nie? Widziałam oczami wyobraźni piękne biuro, mieszkanie w marmurach i dużo miłości. Była przecież zwykłą dziewczyną, i jak każda marzyłam, że książę z bajki wyrwie mnie z opresji.

Jego rodzice byli innego zdania

Po kilku miesiącach naszego związku Kuba zaprosił mnie na kolację do domu jego rodziców. Początkowo byli pełni podziwu, że radzę sobie tak świetnie mimo tego, że życie mnie nie oszczędzało. Uśmiechom i uprzejmościom nie było końca.

Kiedy Kuba z ojcem poszli do salonu na kieliszek koniaku, jego matka spojrzała na mnie już bez uprzejmości i uśmiechu.

– Jakub ma wiele swobody, ale ty kochana nie rób sobie nadziei. Widzę, że on jest w tobie zakochany, ale my na żaden ślub się nie zgodzimy, jeśli wpadnie na pomysł, żeby ci się oświadczyć. Po prostu do nas nie pasujesz – wypaliła.

Zalała mnie fala złości.

– Nie sądzi pani, ze to jego decyzja?

– Nie bądź tego taka pewna – syknęła.

Nie minęły dwa dni, a Kuba po prostu mnie rzucił. Co więcej, powiedział wprost, że nie zamierza przeciwstawiać się rodzicom, mimo że jestem wspaniała. Kilka dni później widziałam go na mieście z córką sędziego.

Dotarło wtedy do mnie, że w rzeczywistości Kopciuszek nie odjeżdża karetą, tylko wraca do kuchni. Długo się zbierałam po tym rozstaniu, ale musiałam iść naprzód.

Układ idealny

Miałam dość mycia otłuszczonych talerzy w brach i sprzątania cudzych brudów. Byłam tym wykończona bardziej psychicznie niż fizycznie. Na drugim roku studiów znalazłam pracę jako asystentka sekretarki (tak, asystentka sekretarki), w sporej warszawskiej kancelarii. Pensja była wreszcie przyzwoita, a ja mogłam pracować popołudniami. Lepiej być nie mogło.

Krzysztofa pierwszy raz zobaczyłam na wigilii, którą kancelaria organizowała dla najważniejszych klientów. Nie wiedziałam o nim nic, prócz tego, że mam 48 lat i jest deweloperem. W trakcie imprezy widziałam, jak na mnie zerka. Zresztą, trzeba przyznać, że był naprawdę przystojny. W którymś momencie zaszedł mnie od tyłu i wsunął w dłoń swoją wizytówkę.

– Zadzwoń słonko, kiedy będziesz chciała – szepnął.

– Jest nam niezmiernie miło, że skorzystał pan z zaproszenia. Wierzę, że nie jest pan rozczarowany – wyrecytowałam wyuczoną formułkę.

W środku cała się gotowałam. Na co ten typ liczył? Niby po co miałabym do niego dzwonić? Wyrzuciłam wizytówkę, gdy tylko zniknął mi z oczu.

Ale Krzysztof był nieugięty. Zaraz po nowym roku przyszedł do kancelarii i nie bacząc na to, kto słucha, zaprosił mnie na kolację. Normalnie bym z takiej propozycji nie skorzystała, ale mój szef mnie namówił.

– Ola, to nasz największy klient. Chciałbym, żeby czuł się zaopiekowany przez naszą kancelarię – powiedział i wbił we mnie świdrujący wzrok.

– Chyba nie rozumiem – nastroszyłam się.

– Chodzi mi o to, że sprawisz mu wielką przyjemność, jeśli zjesz z nim tę kolację. Znam go od lat, to dżentelmen, i na pewno nie posunie się do niczego, na co byś mu nie pozwoliła – skwitował i wyszedł.

No, a potem, polecieliśmy samolotem. Do Paryża, na kolację. Tak, do Paryża.

Taka ze mnie Pretty Woman

Pierwszy raz leciałam samolotem i nie mogłam w to uwierzyć. W Paryżu przez trzy dni byłam rozpieszczana, jak królewna. Nic do niego nie czułam, ale bardzo mi imponował, szczególnie tym, że się do mnie nie dobierał. Ewidentnie sprawiało mu frajdę zdobywanie mnie.

Przemyślałam każdy scenariusz i pomyślałam, że jeśli będzie kolejna randka, to dam mu to, czego chce. Do stracenia nie mam nic, a bardzo wiele do zyskania.

No i były kolejne randki. Wiele randek, aż wreszcie zamieszkaliśmy razem. Kojarzycie ten nowy wieżowiec w centrum stolicy? No to właśnie tam.

Rzuciłam pracę, bo Krzyś był niezwykle hojny. Każdego ranka znajdowałam na stole plik banknotów. Jak to mówił, na drobne wydatki. Poza tym właściwie co chwila dostawałam biżuterię, torebki, buty i nieustannie podróżowaliśmy. Nie mogłam tylko znieść tych eleganckich przyjęć.

Szeptały za moimi plecami

Widziałam, jak inni mężczyźni patrzyli na mnie pożądliwie, a kobiety ze strachem. Naprawdę nie ma ludzi brzydkich, są tylko biedni. Okej, zawsze byłam ładna, ale kilka zabiegów i makijażowych sztuczek sprawiło, że teraz byłam po prostu piękna.

W tym towarzystwie nie miałam koleżanek. Słyszałam, jak szeptały, że Krzysiek niedługo zamieni mnie na lepszy model. Wiedziałam, że miały rację, nie wiedziałam tylko, jak wiele mam czasu. Któregoś dnia postanowiłam go o to zapytać. Wściekł się.

– Po co psujesz, to co mamy? Ciesz się tym – powiedział, niemal rozkazując.

No to już nie pytałam. Miałam tylko nadzieję, że ta bajka będzie trwała jak najdłużej. Tak bardzo nie chciałam znów być Kopciuszkiem.

Mniej więcej po dwóch latach sielanki, Krzysztof zaczął się inaczej zachowywać. Wyjeżdżał sam w delegację, coraz później kończył pracę, znikał w weekendy. Czułam, że mój czas się kończy. W końcu któregoś dnia oświadczył, że to koniec.

– Chyba nie będziesz robić scen, prawda? Wiedziałaś, jak to się skończy.

Wiedziałam i w trakcie tej rozmowy tylko skinęłam głową i przytuliłam go ostatni raz, a potem wyszedł.

Teraz siedzę w garderobie i zastanawiam się, od czego zacząć pakowanie. Jest tego naprawdę sporo. Buty, biżuteria, ubrania i torebki. Cały kram. Mam też trochę oszczędności z tego, co zostawił mi Krzyś. Jakoś sobie poradzę.

Chociaż chyba nie będę musiała. Kilka dni temu dostałam sms od pewnego architekta z pytaniem, czy zjadłabym z nim kolację. Odpiszę mu. Przecież do końca aplikacji mam jeszcze rok.

Czytaj także:
„Córka przy nikim nie chciała wypowiedzieć nawet słowa. Myślałam, że jest wstydliwa, a to poważna przypadłość”
„Pragnąłem Weroniki całym sobą. Na jej widok cały sztywniałem. Jednak ta piękność była największą zołzą, jaką znałem”
„Uwiodłem dziewczynę mojego syna. Oszalałem na jej punkcie. Kiedy patrzyłem na jędrne, nagie ciało, nie mogłem się opanować”

Redakcja poleca

REKLAMA