„Córka oznajmiła, że nie ochrzci dziecka. Chcę po kryjomu zabrać Stasia do księdza i zmyć z niego grzech pierworodny”

Gorliwa katoliczka fot. iStock by GettyImages, JackF
„Zawsze byłam gorliwą katoliczką. Córka i syn od najmłodszych lat uczestniczyli we mszach, jeździli na rekolekcje. Po śmierci męża coraz więcej czasu spędzałam w kościele, bo tam znajdowałam ukojenie. Kiedy urodził się mój wnuk, byłam wniebowzięta! Musiałam zrealizować kolejną misję ewangelizacyjną”.
/ 26.11.2023 14:30
Gorliwa katoliczka fot. iStock by GettyImages, JackF

Gdy córka powiedziała mi o tym, że jest w ciąży, ucieszyło mnie to, bo kochałam małe dzieci. Przykrość sprawiało mi jedynie to, że dziecko poczęło się z nieprawego łoża. W końcu Ewa oraz jej partner, Mirek, nie mieli ślubu. Coś przebąkiwali o cywilnym, ale przecież to taki ślub na niby. Przynajmniej dla mnie.

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Pewnego dnia, już po tym, jak mój wnuczek przyszedł na świat, poruszyłam temat terminu chrztu.

— Terminy bywają odległe — przekonywałam. — Trzeba by było już teraz załatwiać, bo jeszcze przecież przyjęcie w restauracji... Ja zapłacę, nie martw się, córeczko — zapewniłam ją. To wszystko wydawało się dla mnie oczywistością. Dziecko musiało być ochrzczone! I to jak najszybciej.

— Tyle że ja nie zamierzam chrzcić mojego dziecka — powiedziała stanowczo moja córka. — Jak Staś będzie chciał zrobić to jako dorosły, to nie będę mu tego utrudniać, ale teraz nie będę decydować za niego. To zbyt poważna decyzja i nie należy ona do mnie, tylko do mojego syna.

— No wiesz — żachnęłam się. — Że też taka dobra katoliczka mówi takie rzeczy...

— Jaka tam ze mnie katoliczka — westchnęła. — Jestem nią, bo ty tak chciałaś. Do kościoła nie chodzę już od dawna. Nie chcę, żeby Staś wzrastał w podobnym poczuciu winy, co ja. Że nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei. A to są w sumie twoje nadzieje, mamo. Nie moje, ani tym bardziej nie mojego dziecka.

Nasza rodzina była wierząca

Oburzyło mnie to. Zasmuciła mnie tymi słowami. Przecież całe życie dążyłam do tego, żeby nasza rodzina była wierząca. Żebyśmy wspólnie chodzili do kościoła, modlili się. Tak jak na prawdziwych Chrześcijan przystało! A ona do mnie mówi takie rzeczy... To naprawdę niedopuszczalne.

Zmieszana i zaniepokojona tą rozmową, postanowiłam przemyśleć sytuację. W ciągu kolejnych dni, w moim sercu toczyła się wewnętrzna walka pomiędzy moją gorliwością religijną a matczyną troską. Nie mogłam zaakceptować, że moja córka nie chce ochrzcić Stasia. To dla mnie było coś więcej niż tradycja czy rytuał – to była esencja mojego życia, mnie samej!

Cały czas próbowałam zrozumieć, co skłoniło ją do takiego wyboru. Ale głęboko w moim sercu wiedziałam, że muszę coś zrobić. I wziąć sprawy we własne ręce. Nie spałam tej nocy. Rozważałam różne scenariusze, zastanawiając się, jak przekonać Anię, by zmieniła zdanie.

Wiedziałam, że muszę działać ostrożnie, aby nie naruszyć naszej relacji matka-córka. Z tego powodu postanowiłam działać po kryjomu.

Po jakimś czasie postanowiłam odwiedzić księdza, z którym wcześniej rozmawiałam o chrzcie dla Stasia. Był starszym kapłanem o mądrych oczach, które spoglądały na świat z doświadczeniem. Opowiedziałam mu o sytuacji.

— Rozumiem, że to trudne —  powiedział. —  Jako Chrześcijanka powinna pani nawrócić córkę na dobrą drogę. Ale nie na siłę. Miłością, gorliwością, własnym przykładem.

Pochyliłam głowę z pokorą właściwą skromnej wierzącej kobiecie. —  Księże... Ja to rozumiem. Tylko proszę postawić się na mojej sytuacji...

— Każdy z nas niesie krzyż.

— Tylko jak jej przemówić do rozsądku? Przecież to niedopuszczalne, dziecko będzie żyło w grzechu! 

Upadek wartości i moralności!

Ksiądz tylko spojrzał na mnie ze współczuciem i obiecał  modlitwę w intencji mojej i rodziny. Ale dla mnie to było za mało. Nie chciałam tak patrzeć bezczynnie na to, co się wyprawia! Na ten upadek wartości i moralności!

Następnego dnia postanowiłam zabrać Stasia do kościoła, aby go ochrzcić bez wiedzy Ani. Była to dla mnie trudna decyzja, ale wierzyłam głęboko, że to właściwe dla dobra mojego wnuka. Zadzwoniłam do księdza, z którym rozmawiałam wcześniej na temat planów Ani, i poprosiłam go o pomoc.

Spotkanie z księdzem odbyło się wieczorem. Wzięłam Stasia za rękę i poprowadziłam go do małego kościoła, ukrywając nas przed wzrokiem ciekawskich sąsiadów. Ksiądz przyjął nas serdecznie, choć widziałam zdziwienie w jego oczach, widząc mnie z małym dzieckiem bez udziału matki.

Zaczął zadawać pytania: czy córka wie o wszystkim, dlaczego nie było zapowiedzi. Zaczęłam kłamać, mimo że wiedziałam, że to wielki grzech, by oszukiwać kapłana. Ale w tamtej chwili było to dla mnie mniejsze zło. I wtedy zaczął dzwonić telefon. To była Ania. Jedno połączenie za drugim. Ksiądz to zauważył.

— Nie odbierze pani?

Zamieszałam się i czułam się przyparta do muru. Zdezorientowana i zakłopotana, wyciągnęłam telefon z torebki. Na wyświetlaczu widniało kilkanaście nieodebranych połączeń od Ani. Nie miałam innego wyjścia, musiałam odebrać. Córka brzmiała na bardzo zaniepokojoną.

—  Co się dzieje, mamo? Dlaczego nie odbierasz? Gdzie jesteś ze Stasiem?! — krzyknęła do słuchawki. — Odebrałaś go tak bez słowa i poszłaś, a jest późno.

W tym momencie zdawałam sobie sprawę, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, a kłamstwo, w które się wplątałam, tylko to pogorszyło. Starałam się zachować spokój, ale w głosie córki wyczuwałam coraz większą frustrację. Próbując utrzymać równowagę, odpowiedziałam:

— Uspokój się, proszę, jestem w kościele. Chciałam tylko ochrzcić Stasia. Myślałam, że to ważne dla jego przyszłości.

Czemu Ania tego nie rozumiała?

Nastąpiła krótka cisza, którą przerwały słowa Ani, pełne oburzenia:

— Cc... co? Mamo, co ty wyprawiasz?! Jak mogłaś podjąć taką decyzję bez mojej zgody?! To jest moje dziecko, i to ja powinnam decydować o takich sprawach! Natychmiast wracaj z nim do domu! To pogadamy.

Czułam, jak gardło mi się ściska. To wszystko zaczęło przybierać dramatyczny obrót. A przecież ja tylko chciałam dla mojego wnuka tego, co najlepsze...  Pragnęłam zmyć z niego grzech pierworodny. Czemu Ania tego nie rozumiała? Ksiądz, obserwując moją rozmowę, wyraźnie się zaniepokoił.

Próbując złagodzić napięcie, usiłowałam tłumaczyć moje intencje, ale Ania była chyba zbyt zrozpaczona i zraniona, aby słuchać. W pewnym momencie powiedziała:

— Mamo, to twoje podejście zawsze mnie denerwowało. Nie chcę, abyś narzucała mojemu synowi swoje przekonania. To jego życie, a nie twoje!

A więc tyle by było ze chrztu...

Rozmowa z córką była burzliwa, a ja czułam się skonsternowana i było mi bardzo przykro. Ksiądz, widząc, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, zaproponował, abyśmy wszyscy usiedli i spróbowali spokojnie porozmawiać. A więc tyle by było ze chrztu...

Wtedy zdałam sobie sprawę, że muszę się zmierzyć z konsekwencjami mojego działania. Czekałą mnie nie tylko rozmowa z córką, ale również szczerze przyznanie się przed kapłanem do popełnionego grzechu i zrozumienie, że moje intencje, choć zrodzone z miłości, zostały wyraźnie źle zrealizowane.

No cóż... Musiałam przełknąć dumę i odpokutować za poczynione szkody. Ale nie wiem, czy w najbliższej przyszłości nie spróbuję raz jeszcze zawalczyć o duszę mojego ukochanego wnusia...

Czytaj także:
„Myślałam, że wszystkich uda mi się okłamać. Gdy mój wstydliwy sekret wyszedł na jaw, mąż mnie zostawił, a pomogli obcy”
„Swój pierwszy raz zapamiętam do końca życia. Miał być romantyczny wypad pod namiot a skończyło się spędem harleyowców”
„Nie daję rady samotnie wychowywać syna. Traktuje mnie jak skarbonkę, wyzywa nauczycieli i wpadł w złe towarzystwo”
 

Redakcja poleca

REKLAMA