„Żyłam z sąsiadką jak pies z kotem. Jędza na każdym kroku wbijała mi szpile. Nie sądziłam, że to ona uratuje mi życie”

Szczęśliwe kobiety fot. Adobe Stock, oneinchpunch
„Ja jej nigdy nie zaczepiałam, to zawsze ona musiała coś za mną zawołać albo pod pozorem krótkiej sąsiedzkiej pogawędki wsadzić mi szpilę. Kiedyś nawet się zdenerwowałam i krzyknęłam na nią, o co jej właściwie chodzi. Zrobiła zdziwioną minę, że niby o nic, i się obraziła”.
/ 24.03.2023 14:30
Szczęśliwe kobiety fot. Adobe Stock, oneinchpunch

Wyjrzałam przez okno i znowu ją zobaczyłam. Westchnęłam z niechęcią i usiadłam, żeby przeczekać, aż sobie pójdzie. Dopiero potem wyszłam na drogę. Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło. Miałam wrażenie, że Sławka i ja nie znosimy się od zawsze. Właściwie to nie Sławka, tylko pani Sława, bo nigdy nie przeszłyśmy na „ty”. Chociaż prędzej bym połknęła własny język, niż nazwała ją „panią”. Taka z niej była pani jak ze mnie baletnica!

Szłam drogą, nieco obawiając się, że jeszcze ją spotkam. Na pewno poczęstowałaby mnie jakąś złośliwą uwagę, a ja nie miałam tego dnia ochoty na pyskówki. Szłam do córki na cmentarz, chciałam trochę z nią posiedzieć, opowiedzieć, co tam u jej dzieciaków i męża.

Ale oczywiście nie było mi dane spokojnie iść na grób Marty, bo pani Sława stała pod bramą cmentarza i trajkotała o czymś z naszą dyrektorką szkoły. Na mój widok uśmiechnęła się cierpko i spojrzała na znicz, który niosłam w dłoni. Zjeżyłam się, bo wiedziałam, że zaraz rzuci jakiś komentarz, który będzie brzmiał niby uprzejmie, ale skutecznie mnie zdenerwuje.

– O, dzień dobry, pani też na cmentarz? – zagadnęła niby kulturalnie. – Ja do rodziców właśnie idę. Całą siatkę zniczy mam, o! – pokazała na reklamówkę stojącą pod murem.

Zacisnęłam zęby. To, że miałam tylko jedną świeczkę, nie oznaczało, że mniej kochałam córkę niż ona swoich rodziców! A to właśnie zasugerowała, i to przy dyrektorce szkoły, do której chodziły moje wnuki!

Tak było za każdym razem

Ja jej nigdy nie zaczepiałam, to zawsze ona musiała coś za mną zawołać albo pod pozorem krótkiej sąsiedzkiej pogawędki wsadzić mi szpilę. Kiedyś nawet się zdenerwowałam i krzyknęłam na nią, o co jej właściwie chodzi. Zrobiła zdziwioną minę, że niby o nic, i się obraziła.

Usiadłam przy grobie mojej Martusi i wbiłam wzrok w datę jej śmierci. To już dwanaście lat… Dzieci jej nie pamiętały, miały rok i trzy lata, kiedy zginęła. Jechała na rowerze, potrącił ją pijany kierowca. Zięć ożenił się ponownie, miał już kolejne dziecko. Życie toczyło się dalej…

Siedziałam na ławeczce i myślałam o tym, jak by to wszystko wyglądało, gdyby Marta żyła. Czy i Leszek by dalej żył? Nie poddałby się temu rakowi? Smutek po śmierci naszej jedynaczki odebrał mu chęć walki. Czasem odwiedzałam też jego grób, ale leżał na innym cmentarzu, w rodzinnej wsi, więc rzadko tam jeździłam. Pomyślałam, że pojadę następnego dnia. Nazajutrz wyprowadziłam rower przed furtkę i zapięłam plecak, w którym podzwaniały znicze dla Leszka. Oczywiście w tym momencie na drodze zmaterializowała się pani Sława.

– O, dzień dobry! – zawołała. – Widzę, że na rower się sąsiadka wybiera? Trzeba uważać na stawy, bo w tym wieku to łatwo sobie można krzywdę zrobić…

– Niech się sąsiadka o moje stawy nie martwi – prawie warknęłam. – Ruch jeszcze nikomu nie zaszkodził.

– No nie wiem, nie wiem! – pokręciła głową, jakby się zastanawiała. – Ale podziwiam, ja to wszędzie wolę autem dojechać. Wygoda taka i człowiek się nie poci…

Zawsze to potrafiła zrobić! Nieważne, jaki był punkt wyjścia rozmowy, ona zawsze umiała mi dogryźć, że jest młodsza, sprawniejsza, bogatsza i nawet więcej zniczy na grób stawia! Pewnie jakbym powiedziała, że dzisiaj słońce ładnie świeci, toby odparowała, że nad jej podwórkiem jaśniej!

Nagle zrobiło mi się słabo

Zła, że tak mi się zaczął dzień, ruszyłam szybciej niż zamierzałam. Wiedziałam, że za mną patrzy, więc pedałowałam energicznie, żeby sobie nie myślała, że kondycji nie mam.
Nie lubiłam tego cmentarza w rodzinnej miejscowości Leszka, czułam się tam obco, a szwagierki nie pozwalały mi tam nic przestawiać ani nawet sprzątać. Siedziałam tam jednak długo, najpierw w cieniu, potem grzałam się na słońcu. Właściwie to było mi coraz bardziej gorąco i jakoś tak słabo. Nie wzięłam nic do jedzenia ani nawet wody, a coraz bardziej chciało mi się pić. W końcu zebrałam się do domu.

Było gdzieś koło trzynastej, kiedy zrobił się naprawdę spory upał. Do domu miałam osiemnaście kilometrów przez las i piaszczyste drogi. Po dziesięciu minutach jazdy zaczęłam mieć mroczki przed oczami.

Nawet nie wiem, jak to się stało, ale w pewnym momencie poczułam, że zsuwam się z siodełka. W głowie mi się kręciło, w brzuchu mnie ssało, ręce i nogi mi drżały… Upadając, poczułam dokładnie zderzenie z ziemią, ból w plecach i biodrze i uczucie, że muszę zwymiotować. Tyle, że niczego nie zrzuciłam z żołądka, a jedynie szarpnęły mną torsje. Rower leżał obok, a ja nie miałam siły się podnieść…

Nie mam telefonu komórkowego, polna droga była zupełnie pusta i zrozumiałam, że jestem zdana na siebie. Musiałam jakoś się podnieść i dotrzeć chociażby do cienia. Z trudem usiadłam, ale zaraz zrobiło mi się słabo i znowu się położyłam. A potem chyba zasnęłam. Ocknęłam się, bo ktoś mną potrząsał.

– Pani Marylko! Hej, niech pani coś powie! – usłyszałam znajomo brzmiący głos.
Otworzyłam oczy i… zobaczyłam Sławkę. Kucała nade mną i wyglądała na autentycznie wystraszoną.

– Co… – zaczęłam, ale ona, swoim zwyczajem, rozgadała się jak katarynka.

– Jadę do siostry, patrzę, a tu coś mi leży przy drodze – trajkotała, pomagając mi się podnieść. – Myślę, pewnie jakiś pijak, a co to, mało ich? Rower widzę, ale potem patrzę, o, sukienka! I to taka jak pani Marylka rano na sobie miała! No i niech mi sąsiadka powie, co tu się stało! Wypadek jakiś był?! Boże, to trzeba na policję dzwonić! Może pani Marylka wstać? Do samochodu pójdziemy, rower tu na razie zostawimy…

– Pić… – wycharczałam tylko.

Dopiero kiedy dała mi butelkę wody i nakarmiła ciastem, które wiozła do siostry, odzyskałam siły na tyle, żeby jej opowiedzieć, co się stało.

– Nie było żadnego wypadku – wyjaśniłam. – Zasłabłam tylko od tego upału… Miała sąsiadka rację, w moim wieku trzeba uważać…

Wiedziałam, że jest ode mnie trzynaście lat młodsza, ale nie zobaczyłam na jej twarzy satysfakcji, że wreszcie to przyznałam. W ogóle nie wyglądała jak ta pani Sława, która wiecznie mi docinała. Teraz miała zmartwioną minę i zastanawiała się, czy nie powinna mnie zawieźć do szpitala.

– Nie, tylko do domu… – poprosiłam.

Ale i tak zabrała mnie do przychodni, gdzie siedziała ze mną, aż zbadał mnie lekarz i dowiedziałam się, że tylko się odwodniłam i mam dużo pić oraz odpoczywać. Odwiozła mnie potem do samej bramy, wzięła pod rękę i wprowadziła po schodach. Położyłam się od razu na kanapie, a ona zrobiła mi kanapki i postawiła obok kubek z wodą z sokiem. Niewiele mówiła, zupełnie jak nie ona, a i mnie było głupio, bo opiekowała się mną osoba, której przecież serdecznie nie znosiłam.

A może źle ją oceniłam?

Kiedy wychodziła, zapadałam w drzemkę. Czułam się całkowicie wyczerpana.
Wróciła wieczorem.

– Rower przywiozłam – powiedziała.

– Zmieścił się do auta? – zdziwiłam się.

– E, nie…  Poszłam po niego, no a potem przyjechałam na nim – wyjaśniła i nagle zrobiło mi się strasznie wstyd, że tak źle o niej wcześniej myślałam.

Zaprosiłam ją wtedy na herbatę. Już czułam się lepiej i chciałam jakoś naprawić nasze relacje. Przecież ta kobieta poświęciła mi cały dzień – najpierw siedziała ze mną w przychodni, a potem przeszła na piechotę ponad dziesięć kilometrów, żeby zwrócić mi rower! Aż nie mogłam w to uwierzyć!

Kiedy tak siedziałyśmy i rozmawiałyśmy, nagle zorientowałam się, że nic nie wiem o mojej najbliższej sąsiadce. Ot, tyle, że sprowadziła się do naszej wsi, kiedy wyszła za mąż. Pamiętałam, że jej mąż wyjechał za granicę, a potem już nie wrócił. I że miała dwóch synów i córkę.

– Tak, córka mieszka w mieście, starszy syn do ojca, do Ameryki, wyjechał. A ja tu sama siedzę… I do tego jeszcze u mojego najmłodszego zdiagnozowali właśnie stwardnienie rozsiane…  Tragedia taka…  – nagle spojrzała na mnie i się zmitygowała. – Ale co ja mówię! Przecież pani większy dramat miała. Martusia taka kochana dziewczyna była…

Coś wtedy we mnie pękło. Zaczęłam ją pocieszać. Rozmawiałyśmy długo i od serca. Zrozumiałam, że Sławka – bo wreszcie zaczęłyśmy sobie mówić po imieniu – wcale nie chciała być dla mnie złośliwa. Była po prostu straszliwie samotna i chciała, żebym zwróciła na nią uwagę, a ja ją wiecznie ignorowałam.

Co najśmieszniejsze, uważała, że to ja jestem wyniosła i traktuję ją jak smarkulę, bo jest młodsza. Obie widziałyśmy tylko to, co nas dzieliło, i jaka okropna była ta druga, a okazało się, że dużo nas łączy.

Od tamtego dnia, niemal rok temu,  Sława i ja się przyjaźnimy. Rozmawiamy o tym, co takie trudne w życiu, ale też się śmiejemy i dowcipkujemy. I kto by pomyślał, że moja najlepsza przyjaciółka tyle lat mieszkała tuż obok mnie, a ja o tym nie wiedziałam?

Czytaj także:
„Moja sąsiadka to wiejski monitoring. Komentuje i obserwuje każdy mój krok. Ta jej wścibska natura uratowała mi życie”
„Nikt nie potrafi tak uprzykrzyć życia, jak sąsiadka. Wścibska baba urządziła mi piekło”
„Dawna sąsiadka po prostu ukradła ojcowiznę. Przywłaszczyła sobie ziemię, dom i ogród, chociaż umowa była inna”

Redakcja poleca

REKLAMA