„Moja sąsiadka to wiejski monitoring. Komentuje i obserwuje każdy mój krok. Ta jej wścibska natura uratowała mi życie”

Kobieta, która cale dnie spędza przy oknie fot. Adobe Stock, Solarisys
„Ależ mnie ta baba denerwowała! Ciągle czujna, na posterunku. Sąsiadka nawet nie próbowała udawać, że mnie nie obserwuje: zdjęła firankę, a zazdrostkę miała ciągle odsuniętą. Czułam się, jak pod okiem kamery! śledziła niemal każdy mój ruch. A jednak pewnego dnia jej za to podziękowałam”.
/ 01.10.2021 04:58
Kobieta, która cale dnie spędza przy oknie fot. Adobe Stock, Solarisys

Po śmierci męża długo byłam w psychicznej rozsypce. Kiedy trochę oprzytomniałam, postanowiłam sprzedać nasz dom i przenieść się do miasta.

– Będziesz miała wygodniej, zakupy na telefon, lecznica pod bokiem, dookoła ludzie, jednym słowem – inny świat! – radzili znajomi. – Na tym odludziu zdziwaczejesz i porośniesz pajęczyną!

Tak. Wszystko to dobrze rozumiałam, ale... „To odludzie” jest piękne! Dookoła lasy i łąki, pół kilometra dalej rzeka… Cisza, spokój, czyste powietrze. Jedynym problemem była nasza sąsiadka, kobieta ponad miarę ciekawska i namolna. Podejmując decyzję o sprzedaży domu, brałam pod uwagę również to, że się wreszcie od niej uwolnię!

Po pogrzebie mojego męża sąsiadka wykarczowała cały bez, jaki rósł przy płocie. Miała mnie teraz na widelcu!

– Specjalnie tak zrobiła! – denerwowała się moja siostra. – Co jeszcze wymyśli, żeby mieć wgląd w twoje podwórko?

Byłam skołowana, przygnębiona, na prochach… Nie miałam siły się przejmować dodatkowo byle czym, ale po jakimś czasie zrozumiałam, że kroku zrobić nie mogę bez kontroli zza płotu. Ledwo dałam nogę za próg, już słyszałam:

– Gdzie to się pani wybiera? Po zakupy? Będzie pani obiad gotowała? Bo od dwóch dni nie widzę dymu z komina, więc chyba pani na suchym cały czas? A może na maszynce pani grzeje? Ale prąd drogi, więc chyba by się nie opłacało tak dla jednej osoby? I okna pani odsłania do połowy… Wilgoć się zalęgnie, trzeba wpuszczać słońce!

Odburkiwałam coś, ale jej to nie zrażało.

– Wczoraj pani miała gości? Długo siedzieli… I jeden pan całkiem nieznajomy u pani był. To rodzina jakaś?

– Rodzina, daleka… – odpowiadałam.

– No, dobrze, dobrze… Bo ja od razu pomyślałam, że za wcześnie by było na kogoś obcego! Jeszcze połowy żałoby nie ma, trzeba to szanować!

Myślałam, żeby ją pogonić raz a dobrze, ale nie chciałam awantur. Mój mąż zawsze powtarzał: „Skłócony sąsiad gorszy od zarazy!”. Więc siedziałam cicho i znosiłam jej gadanie.

Jej okno kuchenne wychodzi na mój ganek

Widać, kto i kiedy wchodzi, kto i kiedy wychodzi… Sąsiadka nawet nie próbowała udawać, że mnie nie obserwuje: zdjęła firankę, a zazdrostkę miała ciągle odsuniętą. Czułam się, jak pod okiem kamery!
Nie wytrzymałam, kiedy mnie zaczepiła w sprawie czapki! Zrobiło się zimno, padał śnieg, więc wyciągnęłam grubą włóczkową czapę, która świetnie chroniła przed mrozem. Niestety, była ciemnozielona! Sąsiadka od razu to zauważyła…

– Zdejmuje pani żałobę? – zapytała.– Nie za wcześnie?

Próbowałam grzecznie na początku…

– Wie pani, żałoba to jest w sercu, nie na głowie! To sprawa osobista, każdy przeżywa smutek po swojemu!

– Niby tak się mówi, ale ludzie i tak wiedzą, co w trawie piszczy, kiedy wdowa się zaczyna stroić!

Poniosło mnie…

– To niech się ludzie zajmą sobą, a nie wściubiają nos w cudze! Pani też niech się wreszcie odczepi ode mnie! Nie życzę sobie ciągłych uwag!

Odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

„Kociudro jedna!” – myślałam. „Może wreszcie dasz mi spokój!”.

Tuż przed nowym rokiem postanowiłam się przespacerować do pobliskiego lasu. Mój psiak szalał ze szczęścia, więc zapuszczałam się coraz dalej i dalej… Zaczęło sypać z nieba jak z rozprutej pierzyny. Świat był cudny, płakałam, że mój mąż tego nie widzi…

Poślizgnęłam się na oblodzonym korzeniu. Poczułam tak straszny ból w nodze, że chyba zemdlałam. Kiedy się ocknęłam znów mi w oczach pociemniało, bo w bucie było pełno krwi, a przez skręconą nogę prześwitywała kość. Nie mogłam się ruszyć…

Od śmierci męża nie używam komórki. Przez nią mnie szpital zawiadomił, że stało się najgorsze, więc znienawidziłam ten przedmiot i leży w szufladzie… Teraz mógłby mnie uratować, ale go nie było!
Mój roczny kundelek jest jeszcze głuptasem! Skakał koło mnie, pewnie myśląc, że zapraszam go do zabawy! Byliśmy daleko od domu, nie umiałby sam wrócić, zresztą, jak go miałam do tego namówić?

Kiedy wychodziłam z domu słońce było wysoko, potem się zachmurzyło i świat poszarzał. Wiedziałam, że niedługo zrobi się ciemno! Jadłam śnieg. Modliłam się, śpiewałam, wołałam pomocy… Co mogłam zrobić więcej? Las był cichy, biały, obcy… Słyszałam stukanie dzięcioła i to był jedyny dźwięk w tej ciszy.

Lodowaciałam z zimna, zaczynałam drzemać…

To pies usłyszał wołanie, ja byłam już półprzytomna. Zaszczekał piskliwie, potem coraz głośniej, aż wreszcie między drzewami zamajaczyła jakaś sylwetka.

– Chrystusie Nazareński! – usłyszałam głos sąsiadki. – Dobrze czułam, że coś złego się stało! Tak długo nie wracaliście ze spaceru, że poleciałam was szukać…

Na swojej kurtce dociągnęła mnie do drogi. Pod spodem miała tylko lekki sweterek, ale pot leciał jej po czole, kiedy wreszcie dotarłyśmy tam, skąd mogłyśmy się spodziewać pomocy, bo dosyć często jeździły tamtędy samochody do tartaku. Ona także nie miała komórki! Nic nie jechało… Zostawiła mnie opatuloną w tę swoją kurtkę, w samej bluzce pognała do najbliższego domu.

– Trzymaj się! – powiedziała na odchodne. – Dasz radę. Ja zaraz wracam!

Było już zupełnie ciemno. Dopiero po jakimś czasie drzewa zalśniły w blasku świateł samochodu. Karetka zabrała nas obie, bo obie potrzebowałyśmy pomocy! Ona wyszła wcześniej ze szpitala. Była bardzo przeziębiona, ale szybko to opanowali i mogła zacząć do mnie przyjeżdżać z kompotami, surówkami i ciastem.

Była, co drugi dzień, dopóki nie wróciłam do domu, jeszcze w gipsowym opatrunku. W międzyczasie opiekowała się moim psem, dla którego znalazła dom, zanim nas obie zabrali z tego lasu. Taka była przytomna i trzeźwo myśląca! Moja rekonwalescencja trwała długo. Bez sąsiadki nie dałabym sobie rady. Uratowała mi życie, bez dwóch zdań! Nigdy się jej nie zdołam odwdzięczyć!

– Słuchaj – mówię. – Kiedy się ociepli, zrobimy furtkę między podwórkami…

– Naprawdę? Chciałabyś? – ona się śmieje. – Pamiętaj, że ja jestem jak rzep. Jak się przyczepię, to mnie nie oderwiesz!

– Biorę to pod uwagę.

– Ale ty się podobno wyprowadzasz?

– Zwariowałaś? Chyba, że przeniesiesz się ze mną i zamieszkamy drzwi w drzwi!

– Mowy nie ma. Ja nie lubię miasta.

– Więc niech zostanie, jak jest!

Czytaj także:
„Z rąk męża tyrana, wpadłam w sidła zaborczych rodziców. Zabraniali mi spotkań z facetami, a córce robili wodę z mózgu”
„Chciałam ślubu, więc wrobiłam Kubę w dziecko. Nie chciałam być starą panną, mam już przecież 31 lat”
„Jestem mężczyzną i jestem ofiarą przemocy domowej. Moja żona w furii potrafi mnie bić i rzucać we mnie naczyniami”

Redakcja poleca

REKLAMA