Mój mąż urodził się na wsi, ale już kiedy chodził do liceum, zamieszkał w mieście, w internacie. Potem poszedł na studia i do rodzinnej miejscowości już nie wrócił. Poznał mnie, pobraliśmy się, na świat przyszły kolejno dwie córki.
Jakoś tak zaraz po naszym ślubie moi teściowie zmarli
Najpierw teść, na zawał, potem teściowa – miała raka, który, jak stwierdzili lekarze, siedział przez lata przyczajony, a stres spowodowany śmiercią męża go uaktywnił. Jedyne pocieszenie, że nie męczyła się długo… Niestety, teściowie nie spisali testamentów, a rzecz się działa przed 2001 rokiem, kiedy to jeszcze, żeby odziedziczyć gospodarstwo, trzeba było spełnić mnóstwo warunków. Mój mąż, chociaż urodzony na wsi, już ich nie spełniał. Wiedzieliśmy, że albo dogadamy się z kimś we wsi, albo schedę przejmie państwo.
Rodzice Tadeusza mieli sąsiadkę, dość zaprzyjaźnioną. Nie było tajemnicą, że ma chrapkę na ich ziemię; zagadywała, jak jeszcze żyli. Oczywiście mój teść – typowy, zatwardziały gospodarz – nawet nie chciał słyszeć o oddaniu ojcowizny. I chociaż właściwie nie miał siły już robić, to nadal co roku objeżdżał wszystkie zagony i co mógł, to obsadzał. Pomyśleliśmy, że z nią pogadamy. Niech ona przejmie gospodarstwo od państwa – było to do zrobienia – a nam potem sprzeda same budynki, po cenie kosztów.
Ziemi do niczego nie potrzebowaliśmy, przecież nie mieliśmy zamiaru siać ani hodować krów. Ale dom z ogródkiem – czemu nie? Chociaż sama wieś nie jest zbyt atrakcyjna – typowa mazowiecka, ani wody blisko, ani lasu – zawsze to przyjemniej spędzać wakacje i weekendy na własnym kawałku ziemi, gdzie nikt się do niczego nie wtrąca.
W końcu dogadaliśmy się z sąsiadką
Obiecaliśmy, że w odpowiednim czasie zgłosimy się po budynki, i czekaliśmy, aż skończą się procedury związane z przejęciem przez nią ziemi. Kobieta miała się do nas odezwać, jednak przez długie miesiące milczała. Nie przejmowaliśmy się tym za bardzo, bo po pierwsze, w tamtych czasach załatwianie urzędowych spraw trwało tygodniami (co akurat się nie zmieniło).
A po drugie, sąsiadka nie miała telefonu – żeby zadzwonić, musiała specjalnie jechać do miasteczka. Któregoś weekendu wiosną uznaliśmy jednak, że warto pojechać do rodzinnej wsi Tadka i dowiedzieć się, jak się sprawy mają. Na miejscu czekała nas przykra niespodzianka. Sąsiadka, owszem, gospodarstwo teściów przejęła, ale że bardzo jej ono odpowiadało, to oddać niczego nie miała zamiaru! W naszym ogródku rozpoczęła już nawet jakąś budowę. Mętnie tłumaczyła, że takie wymogi, że w związku z przejęciem ziemi będzie musiała hodować więcej krów, rozbudować gospodarstwo i w ogóle…
– No dobrze, ale umawialiśmy się przecież – mój mąż kompletnie nie mógł zrozumieć, jak mogła tak postąpić. – A tę budowę mogła pani rozpocząć gdziekolwiek. Była mowa o tym, że ziemię zostawiamy, ale dom i ogród…
– Kiedy mnie tu bardziej budować pasuje! – powiedziała, patrząc na niego hardo. – Prawnie państwo mi przyznało, i tyle. Nie mam obowiązku sprzedawać.
Byliśmy zrozpaczeni. I już nawet nie chodziło o to, że właściwie sąsiadka nas okradła. Już mniej nas bolało, że podła baba wszystko przejęła od państwa za grosze.
Bo przecież to wszystko należało do rodziny Tadka, prawda? To była jego ojcowizna!
I chociaż bardziej jest teraz zżyty z miastem niż ze wsią, to było mu przykro. Mogliśmy oczywiście kupić gdziekolwiek jakieś siedlisko, jednak on chciał mieć kawałek rodzinnej ziemi! Próbowałam jeszcze z nią pogadać – bo Tadek na tyle się wkurzył, że w ogóle nie chciał jej widzieć na oczy – ale ona szła w zaparte. Żadnej możliwości manewru. I nic jej nie mogliśmy zrobić; prawo stało po jej stronie.
Przy okazji udało nam się jednak rozpętać aferę… Podczas gdy my z rozmawialiśmy z sąsiadką, co rusz ktoś ze wsi przechodził koło jej podwórka, ludzie słyszeli więc, o czym mowa. Bo ona nawet do domu nas nie zaprosiła, na dworze trzymała! No i jak wyszliśmy wreszcie od niej, to zaczepiła nas jakaś kobieta. Tadek rozpoznał w niej swoją koleżankę z podstawówki.
– Krysia, witaj, nic się nie zmieniłaś! – uśmiechnął się do niej. – Co tam słychać?
– A dziękuję, za mąż wyszłam, dzieci rosną, jest dobrze – kiwnęła głową. – Słyszałam, że z Janką Pazurkową macie kłopoty?
– Szkoda gadać – mój mąż machnął ręką. – Myślałem, że znam babę, a popatrz… Tyle lat sąsiadami byli z rodzicami, wydawało się, że można jej zaufać, że bliska osoba, że rozumie. Eee…
– Ale co, wrócić na gospodarkę chciałeś? – zapytała. – Bo wiem, że Janka twoją ziemię przejęła?
– No tak, przejęła, i szczęść jej Boże, ja jej tam gruntu nie żałuję, rolnik ze mnie żaden – wzruszył ramionami Tadek. – W mieście już zostanę. A właśnie… Poznaj, to moja żona, Magda. Podałyśmy sobie ręce, a mąż dalej opowiadał: – Ale wiesz, sentyment pozostał. Myślałem, że chociaż dom z ogródkiem przejmę. Tyle pamiątek, wspomnień… I tak się z nią umówiliśmy. A teraz widzisz, jak nas załatwiła. Wszystko chce zatrzymać, w naszym ogrodzie już budowę zaczęła.
Pogadali jeszcze chwilę, ponarzekali. Krysia zapraszała nas do siebie na herbatę, lecz odmówiliśmy. Byliśmy tak rozczarowani, że chcieliśmy jak najprędzej wrócić do domu.
Pewnego dnia z końcem lata zadzwonił telefon
Nie powiem, żebyśmy zapomnieli o sprawie, bo zapomnieć takich rzeczy się nie da. Ale emocje trochę opadły i tylko żal pozostał. Dlatego łatwo wyobrazić sobie nasze zaskoczenie, kiedy okazało się, że to dzwoni… Pazurkowa! Telefon odebrał mój mąż. Stałam obok niego, przytupując ze zniecierpliwienia.
– No i czego ta baba chciała? – napadłam na niego, ledwie odłożył słuchawkę.
– Oddać nam, co nasze – powiedział, nieco osłupiały.
– Co proszę?! Oddać? Tak bez niczego, po prostu?
– No nie, mamy jej zwrócić koszty, ale zgadza się, żebyśmy przejęli dom z ogrodem. Tyle że ten kawałek, co zaczęła na nim budowę, to już zostanie jej. Za to odda nam tę ziemię, co jest po drugiej stronie drogi.
– Łaskawa, nie ma co! – prychnęłam. – I co, będę latać przez drogę po truskawki?
– Nie przesadzaj, to raptem dwa metry – machnął ręką Tadzik. – Przy domu jest wystarczająco miejsca, żeby sobie urządzić ognisko czy altankę, a tam, jak będziesz chciała, to posadzimy coś. Sad zrobimy
– Ale co jej się stało, że zmieniła zdanie? – wpatrywałam się w niego zaciekawiona.
– Nie wiem. Coś tam mamrotała, że przemyślała sprawę, że tak powinno być. Ale chyba nie powiedziała prawdy. Wiesz co? Jak pojedziemy do niej w sobotę, to po drodze zajedziemy do Kryśki, wybadamy, co i jak.
No i od Kryśki dowiedzieliśmy się, skąd ta zmiana nastawienia
Właściwie dzięki niej właśnie, bo po naszej rozmowie Krysia, oburzona postępowaniem Pazurkowej, roztrąbiła po całej wsi, że tamta ojcowiznę mojemu mężowi odebrała, że taka wredna.
– Wiesz, Tadek, twoich rodziców wszyscy tu znali i szanowali, ciebie też przecież pamiętają – tłumaczyła, bardzo z siebie zadowolona. – I tak jak ja uważali, że dom powinien tobie przypaść w udziale. Ziemia to co innego, gospodarzyć nie chcesz, twoja wola. Ale rodzinna gospodarka? Gdybyś nie chciał, wszyscy by zrozumieli. Ale tak to doszli do wniosku, że Janka cię właściwie z ojcowizny okradła.
– Oj, nie przesadzaj! – przestraszył się Tadek. – Jeszcze teraz wroga w niej będę miał. Ale co, ktoś z nią rozmawiał?
– Wręcz przeciwnie! – roześmiała się Krysia, stawiając na stole pachnące ciasto. – Właśnie wszyscy się od niej odwrócili. I to cała wieś! A jak poszła do sołtysowej na zebranie, większość ostentacyjnie wyszła. Jak to się nazywało w Grecji, w szkole przerabialiśmy? A, ostracyzm. No to właśnie tak tu było. Wreszcie Janka nie wytrzymała, poszła do Kopikowej… Wiesz, tej starej plotkary, pamiętasz?
Mój mąż skinął głową, na co ona powiedziała z triumfem:
– No i tamta jej wygarnęła, co wszyscy myślą! Że syna Rożniaków chciała oszukać, że umowy nie dotrzymała. Że ziemia Tadkowa, znaczy, twoja, być powinna. Że polityka polityką, ale ludzie to nie powinni myśleć tylko o sobie, ale jeden drugiemu pomagać. Powiem ci, że nawet byłam zdziwiona. Bo wiesz, Kopikowa z nikim nigdy sztamy nie trzymała, dla niej ważne było, żeby mieć o czym paplać, ploty ją tylko interesowały. A tu proszę, zachowała się, jak trzeba.
– No i co dalej? – zapytałam, bo Krysia zamilkła.
– Jak: co? – spojrzała na mnie jakby zdziwiona. – To wystarczyło. Być przez wieś odtrąconą nie jest dobrze. Pazurkowa o tym wie. Nie mówiła, że do was zadzwoni, że odda, co się należy. Widocznie jednak przemyślała sobie wszystko i poszła po rozum do głowy.
Od tamtej pory nie mieliśmy z Pazurkową nigdy kłopotu. Przyjaźni między nami nie ma, ale w drogę sobie nie wchodzimy. A teraz, kiedy nasza sąsiadka się postarzała, to nawet mi jej żal, i pomagam jej, jak mogę, ilekroć na wieś przyjeżdżamy. Bo przyjeżdżamy rzeczywiście często. Mój mąż jest szczęśliwy, że może spędzać wakacje i weekendy w rodzinnym domu. A ja mam swój ogródek.
Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy