Tyle czasu czekałam, żeby wyjawić mężowi nowinę. A kiedy już byłam pewna, że ciąża rozwija się prawidłowo, wszystko się posypało. Pamiętam dobrze tamten dzień. Choć jesienny, był ciepły i słoneczny. Wpadające przez kuchenne okno promienie słońca tańczyły na blacie, na którym postawiłam dwa kubki.
– Herbata? – tuż za uchem usłyszałam niski głos męża i poczułam jego szorstki policzek tuż przy moim.
O niczym nie miał pojęcia. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Dziś będzie najpiękniejszy dzień w naszym wspólnym życiu.
– Jakoś ostatnio wolę herbatę – odparłam i podałam Tomkowi jego kubek.
Istotnie, od kilku tygodni nie miałam ochoty na kawę, którą dotąd piłam litrami. Nie od razu dało mi to do myślenia. Byłam po czterdziestce, nie liczyłam już na cud. O upragnione dziecko walczyliśmy od kilkunastu lat. Po trzecim nieudanym zabiegu in vitro zamknęliśmy za sobą pewne drzwi.
Czekaliśmy na tę ciążę
Wszystkie gorzkie wspomnienia, wylane łzy i rozczarowania zostawiliśmy za sobą. I kiedy już się pogodziłam z faktem, że zestarzejemy się tylko we dwoje, odkryłam, że jestem w ciąży. Ekscytacja mieszała się ze strachem.
Na pierwszą wizytę do ginekologa poszłam sama. Dużo trudu kosztowało mnie utrzymanie tej radosnej wiadomości w tajemnicy, ale zbyt dobrze znałam smak porażki. Dlatego najpierw chciałam się upewnić, że ciąża rozwija się prawidłowo.
– Wygląda na to, że maluch ma się dobrze – stwierdziła moja pani doktor, gdy leżałam na kozetce z zaciśniętymi powiekami.
Otworzyłam oczy. Łzy zamazywały mi widok, gdy obróciła w moją stronę monitor aparatu USG, wskazując niewielką kuleczkę, a w niej pulsującą kropkę.
– To serduszko – wyjaśniła.
To był już dziewiąty tydzień! Po tylu latach starań nie mogłam wprost uwierzyć, że się udało. I nie mogłam się doczekać, kiedy powiem o tym Tomaszowi. Układałam w głowie różne scenariusze, bo chciałam mu to obwieścić jakoś specjalnie. Niezwykłe wydarzenie powinno mieć wyjątkową oprawę.
Nieświadomie pomógł mi sam Tomek, który zaproponował, byśmy wybrali się na weekend nad morze. Zawsze lubiliśmy jeździć nad Bałtyk jesienią, gdy wybrzeże uwalniało się od natłoku turystów. Pusta plaża, szum morza i pudełko, w którym schowam zdjęcie USG oraz parę maleńkich bucików. W taki sposób mój mąż dowie się, że zostanie tatą.
To już niedługo, myślałam tamtego słonecznego poranka. Wsunęłam pudełeczko do torby i pogłaskałam płaski jeszcze brzuch.
To była scena jak z filmu
– Musimy ruszać – pogonił mnie Tomasz.
Ocknęłam się z zamyślenia, zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam z domu. Tomek otworzył mi drzwi auta i w tym momencie usłyszałam hałas od strony ulicy. Odwróciłam głowę i zamarłam. Tuż przy naszym podjeździe zatrzymał się czarny van, miał otwarte drzwi. Błysnęła lufa pistoletu. Jeden z zamaskowanych zbirów, którzy wyskoczyli z auta, wbił ją Tomaszowi w bok i wykręcił mu ramiona do tyłu. Krzyknęłam. Wszystko działo się tak szybko, że już po kilku sekundach sylwetka Tomka znalazła się w vanie. Zdążył jeszcze odwrócić się w moją stronę i krzyknąć:
– Nie dzwoń na policję! Wszystko będzie dobrze!
Opony zapiszczały na asfalcie, a później samochód z moim mężem w środku zniknął za zakrętem. Osunęłam się na ziemię. Byłam przerażona i totalnie zagubiona. Nie miałam pojęcia, co robić.
„Nie dzwoń na policję” – w głowie zadźwięczały mi słowa Tomka.
Nie wiedziałam, co robić
Chwyciłam torbę, zatrzasnęłam drzwi auta i czym prędzej wbiegłam do domu. Usiadłam na kanapie i zaczęłam wolno oddychać, próbując się uspokoić. Serce waliło mi jak młotem. Opanuj się. Dla dobra dziecka. Dla dobra Tomka. Opanuj się. Ale to nie było proste. Analizowałam w myślach to, co się stało.
Mężczyźni, którzy porwali Tomka, mieli na twarzach kominiarki. Nie miałam pojęcia, kim byli ani czego chcieli. Paraliżowało mnie poczucie bezradności, które było nawet gorsze od strachu. Biłam się z myślami.
Czy powinnam posłuchać Tomka czy raczej zignorować jego prośbę i powiadomić policję? A jak nie powiem policji, to mogę zwierzyć się komuś innemu? A jeśli ten ktoś się wygada? Co robić? Może zgłoszę się do jakiegoś prywatnego detektywa? I co mu powiem, kogo każę ścigać? Boże, Boże, Boże…
Roztrzęsiona i zapłakana skuliłam się na kanapie i nie wiedzieć kiedy zasnęłam, wyczerpana emocjami.
Bałam się, że stracę dziecko
Obudził mnie silny ból. Przeszywał mnie na wskroś i promieniował na uda. Odruchowo chwyciłam się za brzuch i usiadłam. Za oknem mrugało światło latarni. Przebijało się przez mglisty poranek. Musiało być bardzo wcześnie. Świtało.
– Auć! – syknęłam z bólu, a później poczułam silne mdłości.
Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do łazienki. Nie zdążyłam do ubikacji: zwymiotowałam na podłogę. Nagle znów przeszył mnie ból. Zgięłam się wpół i oparłam ręką o pralkę, ale nie zdołałam utrzymać się na nogach. Upadłam na kolana. Poczułam, że moje spodnie robią się mokre.
Spojrzałam w dół. Czerwonobrunatna plama robiła się coraz większa. Wybuchnęłam histerycznym płaczem. Chryste, nie, tylko nie to. Nie znowu! Opanowałam się na tyle, by doczołgać się do kanapy i sięgnąć po telefon. Zadzwoniłam na 112.
– Potrzebuję karetki – wydukałam.
Zdążyłam jeszcze podać swój adres, a potem straciłam przytomność. Obudziło mnie ostre światło i pulsujący w skroniach ból. Otworzyłam ostrożnie oczy. Wszechobecna zimna biel nie pozostawiała złudzeń, że wylądowałam w szpitalu. Widać ratownicy jakoś weszli do domu.
– To koniec – szepnęłam, dotykając dłonią brzucha. Znałam ten scenariusz aż za dobrze. Kąciki oczu zapiekły mnie od zbierających się łez.
Czułam ogromny żal i strach
Wtedy dostrzegłam w pomieszczeniu pielęgniarkę, która uśmiechnęła się do mnie ciepło.
– Jest pani w szpitalu – powiedziała, gładząc moją dłoń, w którą chwilę wcześniej wpięła kroplówkę.
– Wiem – burknęłam.
Chciałam zostać sama. Przełknąć ból i rozczarowanie w samotności, nie w towarzystwie radosnej pielęgniarki.
– Poinformować męża? – spytała, a ja w ułamku sekundy przypomniałam sobie o porwaniu Tomasza. Nawet nie wiedziałam, czy on jeszcze żyje…
– Nie trzeba, jest w delegacji – skłamałam.
Odwróciłam się na bok i zacisnęłam powieki. Idź już sobie, myślałam, wynoś się, kobieto.
– Wszystko będzie dobrze – usłyszałam za plecami, a po chwili trzasnęły drzwi.
Ukryłam twarz w poduszce i wreszcie, bez widzów i cudzej litości, rozpłakałam się. Nie tak miało być! Pomyślałam o schowanym w torbie pudełeczku i chciało mi się krzyczeć z rozpaczy. Marzenia, które snułam przez kilka tygodni, w jednej chwili prysły jak bańka mydlana.
Musiałam pomóc mężowi
Leżałam w szpitalu, samotna i sparaliżowana strachem o męża. Nie miałam od niego żadnych wieści. Nie wiedziałam, gdzie jest ani co się z nim dzieje. Może faktycznie go… Nie! Nie wolno ci tak myśleć – skarciłam samą siebie.
Minuty w szpitalnym łóżku dłużyły się niemiłosiernie. Nagle telefon leżący na szafce zaczął wibrować. Uniosłam się na łokciach i spojrzałam niepewnie na wyświetlacz. Numer nieznany. Chwyciłam komórkę i odebrałam połączenie.
– Halo? – wyjąkałam.
– Zostaw torbę z pieniędzmi na podjeździe, a odzyskasz męża – powiedział niski, ochrypły głos.
– Jakie pieniądze? – nie zrozumiałam.
Niski głos zaśmiał się szyderczo.
– Nasze, laluniu. Chcemy tylko tego, co nasze. Więc nie zgrywaj idiotki. Jutro. Ósma rano. Inaczej nie zobaczysz męża.
– Czy… czy mogę z nim porozmawiać? – spytałam cicho, lecz mężczyzna po prostu się rozłączył.
A jednak dziecko żyło
Wstałam z łóżka, chcąc poszukać swoich rzeczy. Syknęłam z bólu. No tak, zapomniałam, że jestem podłączona do kroplówki. Zacisnęłam zęby, zamknęłam oczy i jednym zdecydowanym ruchem wyrwałam wenflon z dłoni.
Jak na złość drzwi sali się otworzyły i weszła miła pielęgniarka. Na jej niemłodej, nieumalowanej twarzy odmalował się przestrach.
– Co pani robi?!
Podbiegła i złapała mnie za ramiona. Wyrwałam się jej i cofnęłam o dwa kroki.
– Gdzie jest moje ubranie? – zapytałam. – Muszę stąd wyjść, natychmiast!
Miła pielęgniarka patrzyła na mnie okrągłymi jak spodki oczami.
– Pan doktor jeszcze nie zdecydował o wypisie…
– Po co mnie tu trzymacie? – warknęłam. – I tak już nic z tego nie będzie!
Oczy pielęgniarki zrobiły się jeszcze większe.
– Dla dobra dziecka… – zaczęła.
– Jakiego dziecka? – nie śmiałam mieć nadziei.
– Jest pani w ciąży. Nie wiedziała pani?
– Wiedziałam, ale myślałam, że… – opadłam na łóżko. – Nadal jestem?
– Ciąża rozwija się prawidłowo – uspokoiła mnie pielęgniarka z tym swoim irytująco promiennym uśmiechem. – Miała pani krwiaka, który pękł, stąd to krwawienie, ale wszystko jest w porządku – tłumaczyła. – Musi pani tylko dużo leżeć.
Musiałam zaryzykować
Zakręciło mi się od tego w głowie. Przypływ euforii mieszał się z obezwładniającym lękiem.
– Jeśli tu zostanę… – załkałam – oni coś mu zrobią!
Kobieta popatrzyła na mnie, marszcząc brwi. Chyba uznała, że mi odbija. Powiedziała, że musi porozmawiać z lekarzem i wyszła. Nie miałam czasu na zastanawianie się. Wyrzuciłam zawartość szafki na podłogę i zaczęłam chaotycznie wkładać na siebie ubranie. Spodnie były brudne od zaschniętej krwi, lecz nie miałam nic innego. Bałam się o dziecko, ale równie mocno lękałam się o męża. Nie chciałam zostać wdową i samotną matką.
Podeszłam ostrożnie do drzwi i delikatnie je uchyliłam. W głębi korytarza ujrzałam pielęgniarkę – rozmawiała z lekarzem i wskazywała dłonią na moją salę. Zamknęłam drzwi i stanęłam pod ścianą. Niemal słyszałam, jak wali mi serce.
Na korytarzu rozbrzmiały kroki, a po chwili drzwi się otworzyły. Szybko prześlizgnęłam się między zdumionym lekarzem a zaskoczoną pielęgniarką i umknęłam na korytarz.
– Co pani wyprawia? – krzyknął lekarz.
– Proszę wracać! – wołała pielęgniarka.
Ja jednak gnałam ile sił w nogach. Kilkoma susami pokonałam schody, po czym wypadłam zdyszana na zewnątrz. Chłodne jesienne powietrze przystopowało mnie. Zrobiło mi się słabo. Oparłam dłonie o uda i wzięłam kilka głębokich wdechów.
Obejrzałam się za siebie. Nikt mnie nie gonił. No tak, nie będą się wygłupiać. Mają innych pacjentów pod opieką. Szybkim krokiem wyszłam poza ogrodzenie szpitala i skierowałam się w stronę domu. Na szczęście było blisko.
Szukałam pieniędzy
Po jakichś piętnastu minutach dotarłam do domu. Od razu pomaszerowałam do kuchni i trzęsącymi się dłońmi nalałam sobie szklankę wody z kranu. Wypiłam jednym haustem. Potem usiadłam w fotelu w salonie. Położyłam ochronnym gestem rękę na brzuchu.
„Musi pani dużo leżeć” – przypomniałam sobie słowa pielęgniarki. Oczywiście, że powinnam leżeć i odpoczywać, lecz czas uciekał nieubłaganie. Zbliżał się wieczór, a ja nie miałam pojęcia, o jakiej torbie z pieniędzmi mówił ten bandyta ani gdzie mogła być, jeśli faktycznie istniała.
Po kilku godzinach dom wyglądał jak po włamaniu. Wyrzuciłam zawartość wszystkich szaf i szafek, zajrzałam pod materac, na pawlacz, do schowka w łazience, zrzuciłam poduszki z kanapy – i nic nie znalazłam. Ani śladu torby z pieniędzmi.
Odkryłam schowek w podłodze
Usiadłam zrezygnowana na dywanie. Nie miałam już sił na dalsze poszukiwania. Położyłam się na podłodze, by chwilę odpocząć. Na parkiet padały promienie zachodzącego już słońca i malowały drewno na pomarańczowo. Przyglądałam się temu, nie panując nad opadającymi ze zmęczenia powiekami. Nagle dostrzegłam, że jedna z klepek odstaje od reszty. Dziwne… Wyciągnęłam leniwie rękę i podważyłam klepkę. Była obluzowana.
W jednej chwili odechciało mi się spać. Usiadłam i przesunęłam się do tego miejsca. Wyjęłam dłonią poluzowaną deseczkę, a potem kolejną i jeszcze jedną…
Chwilę później wyciągnęłam jego zawartość na zewnątrz. To było zwykłe pudełko po butach. Zrzuciłam wieczko. W środku znajdowała się torba. Niewielka, ale tak mocno wypchana, że zamek się nie dopinał. Odsunęłam go delikatnie… Pliki banknotów…
Czyli o tę torbę im chodziło! Ale skąd się wzięła? Czyje są te pieniądze? Czemu Tomasz tu je schował? Bo raczej wątpliwe, by ukrył je pod podłogą naszego salonu ktoś obcy.
Zasunęłam zamek i odłożyłam torbę na kanapę. Nie zaglądałam do niej więcej. Nie chciałam wiedzieć, ile pieniędzy tam jest. Pragnęłam jedynie, by ten koszmar wreszcie się skończył.
Chciałam, żeby to się skończyło
Tego wieczoru zasnęłam wyczerpana w salonie. Obudził mnie chłodny świt. W ramionach ściskałam torbę wypełnioną banknotami.
Byłam obolała i zziębnięta. Spojrzałam na zegarek. 6:30. Owinęłam się grubym swetrem, chwyciłam torbę i wyniosłam ją na zewnątrz. Potem usiadłam przy stole w kuchni, mając widok na podjazd i leżącą jakieś dwa metry od drzwi torbę, i zaczęłam czekać. Tykanie zegara cięło nieznośną ciszę.
Wreszcie wskazówka dobrnęła do umówionej godziny. Zacisnęłam dłonie tak mocno, że paznokcie boleśnie wbijały mi się w skórę. Czarny van nadjechał bardzo szybko, że ledwo zdążył wyhamować na podjeździe. Przez otwarte drzwi ktoś wypchnął Tomasza na zewnątrz. Potem zamaskowany facet wyskoczył w ślad za nim, złapał torbę i zniknął we wnętrzu auta. Opony zachrzęściły na podjeździe i samochód odjechał. Koniec akcji.
Kamień spadł mi z serca. Oddali mi męża! Żywego! Poderwałam się z krzesła i wypadłam na zewnątrz. Dobiegłam do niego i chwyciłam go pod ramię. Spojrzał na mnie. Podbite oko i zaschnięta na wargach krew nie wyglądały dobrze. Zaprowadziłam go do domu i tam radość zmieniła się we wściekłość.
Byłam wściekła na męża
– Co to miało być?! – wrzasnęłam.
Byłam zła, bo czułam, że wpakował się w jakieś kłopoty. Stąd to porwanie i moje nerwy, przez które o mało nie straciłam dziecka. Chwyciłam pudełeczko przygotowane na nasz wyjazd nad morze i cisnęłam nim w męża. Otworzyło się i zawartość wypadła wprost pod jego stopy.
Schylił się i powoli podniósł czarno-białe zdjęcie. Potarł dłonią brodę. Zawsze to robił, gdy się denerwował. Milczał. Patrzyłam na niego wyczekująco.
– Czy ty…? – zaczął łamiącym się głosem.
Byłam na niego wściekła, a zarazem nadal szczęśliwa, że nic mu nie jest. Ostatecznie ulga przeważyła. Podeszłam do Tomka i wtuliłam się w jego ramiona.
– Tak bardzo się bałam – wyszeptałam – że stracę ciebie albo dziecko, albo was oboje…
Tomek się rozpłakał. W życiu nie widziałam, by mężczyzna tak szlochał. Osunął się na podłogę i ukrył twarz w dłoniach. Usiadłam obok.
– Musisz mi wszystko wyjaśnić – powiedziałam stanowczym tonem.
Nie czekałam długo. Tomek zaczął opowiadać, a ja słuchałam z rosnącym przerażeniem.
Zrobił to dla kasy
Jakim cudem nic nie wiedziałam, niczego nie zauważyłam?! Mój mąż wdał się w konszachty z podejrzanym środowiskiem. Jako lekarz pracował dla ludzi z półświatka i wziął pieniądze za coś, czego ostatecznie nie zrobił. Więc się o nie upomnieli po swojemu.
– Nie poznaję cię – powiedziałam, odwracając się do niego plecami. – Nie mogę uwierzyć, że dla kasy narażałeś nas na niebezpieczeństwo.
– Nie możesz uwierzyć – powtórzył. – A zastanowiłaś się kiedyś, skąd miałem pieniądze na te wszystkie wizyty i zabiegi?
Nie, nigdy go o to nie pytałam, po prostu…
– Robiłem to dla nas – powiedział ze spuszczoną głową. – Żebyś miała wszystko. A dom, samochód? Myślisz, że na etacie bym na to zarobił? Tak szybko? Jestem anestezjologiem, nie dentystą.
– Mogliśmy stracić dziecko.
– Wiem, skarbie, wiem. Przepraszam, bardzo cię przepraszam – podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. – To już się nie powtórzy. Obiecuję.
– Możesz mi obiecać coś takiego? Pozwolą ci odejść, skończyć z tym? Czy raczej skończą z tobą lub z nami?
– Gdyby chcieli mi coś zrobić, już by to zrobili. Dość o nich wiem, by trochę im zaszkodzić. Zabezpieczyłem się. Jak ośmielą się nas tknąć, policja otrzyma ciekawe nagranie. To moja polisa na wszelki wypadek.
Uwierzyłam mu, choć przyszło mi to z trudem. Zaufałam, że nikogo nie skrzywdził, że jedynie pomagał poza oficjalnym systemem leczenia. Mogłam dopytywać się o szczegóły, lecz tego nie zrobiłam. Przeżyłam chwile grozy i to mi wystarczyło. Pragnęłam już tylko spokoju dla nas i naszego dziecka. Gdzieś w pędzie za wymyślonym szczęściem pogubiliśmy się oboje. To był najwyższy czas, aby się odnaleźć…
Marta, 42 lata
Czytaj także: „Szukałem szczęścia w kasynie. Okradłem nawet żonę i szefa, byle mieć za co grać. To było silniejsze ode mnie”
„Kochałem pracę bardziej niż rodzinę. Gdy żona postawiła mi ultimatum, nasze małżeństwo rozpadło się z hukiem”
„Uwodziłem bogate wdowy, a dzięki nim mój portfel był stale wypchany kasą. Ta chciwość w końcu mnie zgubiła”