„Uwodziłem bogate wdowy, a dzięki nim mój portfel był stale wypchany kasą. Ta chciwość w końcu mnie zgubiła”

pewny siebie mężczyzna fot. Adobe Stock, Ivan Traimak
„Otworzyłem walizkę, żeby nacieszyć oczy gotówką. Wtedy ujrzałem puste dno. Pomyliła się! Dała mi nie tę torbę! Ta z pieniędzmi tkwiła dalej w jej bagażniku! Nawet w najlepszym planie nie da się uwzględnić zwykłego pecha”.
/ 22.11.2023 21:15
pewny siebie mężczyzna fot. Adobe Stock, Ivan Traimak

Portale randkowe to wspaniały wynalazek. Trzeba tylko umieć się po nich poruszać. Nie marnować czasu na żądne przygód mężatki czy ubogie prowincjuszki szukające w mieście księcia z bajki. Mnie interesowały wyłącznie samotne i zdesperowane kobiety – najlepiej wdowy w średnim wieku. Samotne, marzące o prawdziwej miłości i… majętne.

Łatwo dawały się nabrać

Muszę przyznać, że ostatnio prawdziwy fart mnie omijał. Przez kilka minionych lat moim łupem padały same drobne rybki. Na przykład Dorota. Nieco plastikowa trzydziestopięciolatka, której mąż siedział w areszcie. Bez trudu ją omotałem. Odegrałem rolę adwokata, który obiecał wyciągnąć jej Piotrusia zza krat. Uwierzyła! A przecież facet był gangsterem! Nawet święty nie wydostałby go z kicia! Powiedziałem jej, że muszę wręczyć sędziemu łapówkę – sto tysięcy złotych. Oczywiście – w gotówce. I ta głupia tleniona blondyna łyknęła tę naiwną bajeczkę! Wyskrobała spod materaca kasę i… więcej, rzecz jasna, się nie spotkaliśmy. A jej ślubny zapewne dalej garuje.

Na ile jednak może człowiekowi wystarczyć taka skromna kasa! Połowę odłożyłem na czarną godzinę, połowę wydałem w niecałe pół roku. I znów szukałem ofiary. Niestety, w moje sidła wpadła tylko Iwona – zmęczona życiem i łaknąca miłości samotna matka, której wcisnąłem kit, że jestem weteranem z Afganistanu, którego oskubała niewierna żona. Ale… dzięki przyjaźni z amerykańskim marines, któremu w Kabulu uratowałem życie, mam możliwość wyemigrować do USA. Na załatwienie legalnego pobytu i start dla całej naszej trójki  potrzebowałem jednak 50 tysięcy, które dostałem. 

Czułem, że się obłowię

Później były jeszcze jakieś drobne przekręty, ale generalnie musiałem żyć oszczędnie. Wtedy wyczaiłem Krystynę. Pasowała idealnie. Wdowa lat 60., która po śmierci męża wróciła z Francji do rodzinnego kraju. Chyba nie mogła się skarżyć na nadmiar adoratorów na Tinderze, bo odpowiedziała mi natychmiast. Jak zwykle, kiedy osaczam ofiarę, zacząłem z nią rozmawiać najpierw na czacie, potem wymieniliśmy się adresami mailowymi, w końcu – numerami telefonów. Wyciągnąłem z niej informację, że kupuje dom w Warszawie i terenowego mercedesa.

Kiedy więc umówiliśmy się na randkę z Krysią, poczułem, że karta nareszcie się odwraca. Ciekawe, ile może być warta powracająca z emigracji wdowa?

Mam 50 lat, ale jestem wysportowany i wyglądam 5 lat młodziej. Musiałem się więc nieco postarzyć, żeby bogata wdówka z Francji nie nabrała podejrzeń. Podczas rozmów telefonicznych utrzymywałem, że jestem prawie jej równolatkiem. Ufarbowałem więc włosy na siwo, włożyłem też okulary i zacząłem się trochę garbić.

– Dobrze się trzymasz! – powitała mnie Krystyna, kiedy na jej widok wstałem zza kawiarnianego stolika.

– Ty również wyglądasz kwitnąco! – odpowiedziałem komplementem, w którym zresztą było sporo prawdy.

Krystyna z pewnością nie wyglądała na swój wiek! Była zadbana, dobrze ubrana, a przede wszystkim uśmiechnięta – co każdej kobiecie ujmuje lat.

Musiałem ją w sobie rozkochać

Dobrze nam się rozmawiało, ciekawie opowiadała o życiu we Francji, a ja sprytnie wyciągałem z niej interesujące mnie fakty. Dowiedziałem się, że 30 lat temu, po rozpadzie pierwszego małżeństwa, rzuciła wszystko i wyjechała na Zachód. Początkowo zrywała winogrona, potem była sprzątaczką, wreszcie została opiekunką chorej na alzheimera staruszki. Cienko przędła, aż do momentu, gdy…

– Jean okazał się synem tej kobiety – wyznała. – I zakochaliśmy się w sobie. Wyszłam za niego za mąż, nie mając pojęcia, że jest obrzydliwie bogaty!

Jej słowa były dla mnie jak najpiękniejsza muzyka! Całym sobą czułem, że oto przede mną strzał życia.

– Jak ją oskubiesz z kasy, będziesz mógł wreszcie zwolnić tempo – jeszcze tego samego wieczora oznajmiłem swojemu odbiciu w lustrze. – Musisz to tylko dobrze rozegrać. A wcześniej… zorientować się precyzyjnie, ile Krysieńka jest warta.

Krytycznym wzrokiem zmierzyłem swoją sylwetkę. Ćwiczyłem na siłowni, biegałem, odżywiałem się dosyć zdrowo (choć alkoholu sobie nie odmawiałem), ale widać już było po mnie oznaki starzenia. Jeszcze parę lat i nie będzie już tak łatwo polować na naiwne gąski. Tak, zdecydowanie potrzebowałem jej forsy!

Udawałem bogacza

Postępowałem z Krysią szczególnie ostrożnie. Przez kilka kolejnych tygodni wręcz unikałem tematu pieniędzy. Ba! Żeby osłabić jej czujność, udawałem zamożnego. Od znajomego pasera pożyczyłem nawet skradzione w Niemczech luksusowe bmw. Auto miało zostać wysłane do Kaliningradu, ale kumpel zgodził się mi je udostępnić na 2–3 miesiące.

Wynająłem też na fałszywe papiery nowoczesny apartament. I tak zbajerowałem jego właściciela, że zgodził się odroczyć mi czynsz do końca roku! W miarę tanim kosztem roztaczałem więc wokół siebie aurę zamożności. Z sukcesem! Kiedy wreszcie zaprosiłem Krysię w swoje skromne progi, nawet ona była oczarowana! Z okien widok na Pałac Kultury, w podziemnym garażu auto w najbogatszej wersji, no i ja – czuły, zapatrzony w nią, oddany mężczyzna.

– Czy coś cię trapi? – spytała, kiedy siedzieliśmy z kieliszkami wina w rękach.

No, nareszcie! A już się bałem, że nie zapyta! Od dłuższego czasu wzdychałem, stękałem, robiłem smętną minę.

– Nie, nic – udałem, że chcę ją zbyć.

– Przecież widzę, że jesteś strapiony!

Zaśmiałem się w myśli. Ofiara sama się pchała w pułapkę!

– Bo widzisz… – zaciąłem się, a potem udałem, że chcę zmienić temat. – A zresztą, nieważne. To mój problem i ja sam muszę go rozwiązać.

– Ależ od czego ma się przyjaciół! – zakrzyknęła Krysia, przysuwając się bliżej i kładąc mi rękę na dłoni. – Powiedz, jak mogę ci pomóc?

– No cóż… Skoro nalegasz… – spuściłem ostentacyjnie głowę.

Miałem dla niej ckliwą opowieść

A potem opowiedziałem wymyśloną historyjkę:

– Nie mówiłem ci, Krysiu, ale mam dziecko. Córkę. Obecnie dwudziestosiedmioletnią. Z jej matką połączył mnie bardzo dawno temu przelotny romans. Oboje byliśmy młodzi, kipiała w nas gorąca krew…

Przerwałem, obserwując spod zmrużonych powiek jej reakcję. Czy łyknie tę opowiastkę? Uf! Łyknęła jak gęś! Ścisnęła mocniej moje palce.

– Mów! Co się wydarzyło?

Uspokojony, łgałem więc dalej:

– Zdążyliśmy się już rozstać, kiedy okazało się, że ona jest w ciąży. Chciała ją usunąć, żądała ode mnie forsy na aborcję, ale ja się nie zgodziłem.

Przerwałem, żeby pozwolić wybrzmieć temu dramatycznemu wyznaniu, po czym kontynuowałem:

– Dałem dziecku swoje nazwisko, potem bez zmrużenia oka łożyłem na utrzymanie ich obu. Również po śmierci mojej dawnej kochanki, która mówiąc szczerze, była narkomanką i to dlatego tak wcześnie odeszła z tego świata. Kiedy to się stało, Ewa była już jednak dorosła…

– Ewa to imię twojej córki? – drżącym ze wzruszenia głosem przerwała Krystyna.

– Tak…

– Ładne. Mów dalej.

– Niestety, jak mówią: niedaleko pada jabłko od jabłoni i Ewa szybko poszła w ślady matki. Pieniądze ode mnie szły na alkohol i narkotyki, a nie na wychowanie jej dziecka, małej Zosi.

– To ty masz także wnuczkę? – aż klasnęła w dłonie.

Musiała w to uwierzyć

Dobra nasza! Pozostał mi do odegrania już tylko wielki finał:

Ewa utrudnia mi z nią kontakty. Nie zgodziła się, żeby mała zamieszkała ze mną. Cóż więc mogłem zrobić? Dalej płaciłem córce bajońskie sumy w nadziei, że kiedyś się opamięta. Ona jednak staczała się dalej, a moje konto zaczęło się kurczyć.

– Rozumiem, wnuczka była jej kartą przetargową. Szantażowała cię tym dzieckiem – sprytnie naprowadzona Krystyna sama się domyśliła, jaka relacja łączy mnie z wymyśloną córką.

Smutno pokiwałem głową, zmuszając się nawet do uronienia łzy.

– Pogodziłem się z tym – przyznałem – ale ostatnio… sytuacja się pogorszyła.

Krystyna niemal przeszywała mnie wzrokiem. O to mi chodziło!

– Zosia zachorowała. Ma wyjątkowo wredną odmianę złośliwego nowotworu.

Płaciłem za najlepszych specjalistów, lekarstwa, konsultacje… Wydałem wszystko na jej leczenie, ale to na nic. Zaprzedałbym duszę diabłu, byle tylko ta kruszynka wyzdrowiała.

– Udało się? – wyszeptała Krystyna.

– Niestety, właśnie dostałem wyniki badań. Okazało się, że jest dla niej szansa. I to duża. Ale w Polsce żadna klinika nie prowadzi nowatorskiej terapii, która bardzo dobrze rokuje przy tej odmianie raka. Potrzebny jest zabieg w klinice w USA, a to kosztuje dużo pieniędzy. A ja akurat zainwestowałem wszystko w pewien biznes, który ma się zwrócić dopiero za rok. Wtedy jednak będzie już za późno…

Odegrałem swoją rolę

Teraz już łzy ciekły mi z oczu ciurkiem. Sam byłem pod wrażeniem własnego aktorstwa, zasłużyłem na Oscara!

– Ile? – zapytała konkretnie Krystyna, a mnie zalało poczucie ulgi.

Rybka chwyciła haczyk!

– Nie pytaj – odpowiedziałem twardo.

– To nie twój problem. Jakoś sobie poradzę!

– Daj spokój! Znamy się przecież już 2 miesiące! Jesteśmy sobie bliscy…

– Tym bardziej nie chcę obarczać cię swoimi problemami, Krysiu…

– Kochanie, nalegam, żebyś mi powiedział – jej ton był stanowczy.

Otarłem więc oczy i wypaliłem:

– Pół miliona...

Kwota nie była rzecz jasna przypadkowa. Zanim wyceniłem Krystynę na taką kwotę, dokładnie ją sprawdziłem. Znajomy, który był kiedyś policjantem, ale wyrzucono go za łapówki i teraz prowadził szemraną agencję detektywistyczną, użył swoich wpływów w bankach, żeby poznać stan jej konta. Okazało się, że ta krezuska miała lokatę na prawie 2 miliony złotych!

Rzecz jasna, nie liczyłem, że od razu da mi pieniądze. Suma była duża, musiałem więc ją dalej zmiękczać. W tym celu, pewnego razu zaprowadziłem Krysię do mieszkania „córki”. W rolę Ewy wcieliła się ćpunka i prostytutka, którą wynająłem za kilkaset złotych. Z kolei rolę Zosi zagrało dziecko jej sąsiadów. To była patologiczna rodzina, więc wyglądało po prostu źle i wiarygodnie, a o to mi chodziło.

Dała mi tę kasę

Ta wizyta wyraźnie wstrząsnęła Krystyną. Zrobiła się smutna i małomówna. Wreszcie bingo – pod koniec listopada oznajmiła, że pożyczy mi pieniądze na leczenie wnusi, dopóki mój biznes nie wypali.

Do banku pojechaliśmy jej samochodem. Udało mi się przekonać Krysię, że najlepiej, gdyby wypłaciła pieniądze w gotówce, a ja dopiero sam wpłacę je na konto fundacji. Tak było dla mnie wygodniej, bo nie musiałem tworzyć tymczasowego konta na sfałszowane dokumenty, co zawsze wiąże się z ryzykiem wpadki.

– Nie mam pojęcia, jaką objętość zajmują takie pieniądze, wzięłam więc na wszelki wypadek dwie – powiedziała, wstawiając do bagażnika bardzo gustowne, identyczne walizeczki Louisa Vuittona.

Wyjechaliśmy z garażu przy jej domu i pojechaliśmy prostu do banku. Pod jakimś pretekstem nie wszedłem do środka – nie mogłem przecież pozwolić się nagrać systemowi monitoringu. Czekałem więc na zewnątrz pełen niepokoju. Oby się udało. Z taką forsą będę mógł przejść na emeryturęKrysia wyszła po pół godzinie.

– Banknoty zmieściły się do jednej walizki! – uśmiechnęła się blado, pokazując mi zawartość kuferka, a następnie obie walizki wrzuciła do bagażnika i zamknęła klapę.

Drżąc z emocji, wsiadłem do jej mercedesa. Za chwilę przejmę tę fortunę, wsiądę do swojego wozu i rozpłynę się jak we mgle! Tak też się stało. Nawet nie wszedłem do jej domu. Krysia wyjęła z samochodu walizeczkę i wręczyła mi ją.

– Natychmiast jadę wpłacić pieniądze do fundacji! – oznajmiłem patetycznym głosem, po czym ją uściskałem i odjechałem. Ufff!

To była pomyłka

Luksusowe mieszkanie było już wyczyszczone z moich odcisków palców, wpadłem więc tylko do pasera oddać mu bmw i od razu wsiadłem w taksówkę jadącą na dworzec kolejowy. Byłem już w pociągu do Gdańska, gdzie planowałem się przyczaić, aż w Warszawie sprawa nie przycichnie. Otworzyłem walizkę, żeby nacieszyć oczy gotówką. Wtedy ujrzałem puste dno. Pomyliła się, idiotka! Dała mi nie tę torbę! Ta z pieniędzmi tkwiła dalej w jej bagażniku! No nic, trudno. Nawet w najlepszym planie nie da się uwzględnić zwykłego pecha.

Kłopot polegał na tym, że upłynęło już za dużo czasu, żeby zadzwonić do Krysi i powiedzieć o nieporozumieniu. Obiecałem jej przecież, że wrócę zaraz po dokonaniu wpłaty na leczenie Zosi. Tymczasem robił się już wieczór, a ja musiałem jeszcze wrócić do Warszawy!

– Założę się, że druga walizka wciąż leży w jej bagażniku – pocieszałem się, kiedy wysiadłem na pierwszej stacji i taksówką pędziłem do stolicy.

Fart zdawał mi się sprzyjać. Po przyjeździe pod dom Krystyny nie zastałem policji. Co więcej, furtka była uchylona, a drzwi garażowe niedomknięte! Zapadła już noc, niezauważony przebiegłem więc przez ogród i wślizgnąłem się do garażu. Czy auto będzie zamknięte? Nie, otwarte! Klapa podniosła się i ujrzałem torbę z kasą. Szybko ją otworzyłem… Pieniądze były w środku! Szczęśliwy chwyciłem mój skarb i odwróciłem się do wyjścia. Nagle ujrzałem… potężnego draba, który brał zamach pięścią. A potem zapadła ciemność.

Wpadłem w pułapkę

Ocknąłem się przywiązany do krzesła. Nade mną pochylał się wytatuowany bandzior. Rozejrzałem się i ze zdumieniem stwierdziłem, że jestem w salonie Krysi! Czyżby ją ktoś napadł?

– Dogadajmy się – wystękałem do karka. – Ja zdobyłem tę forsę, ty ją przejąłeś. Podzielmy się pół na pół!

Tamten najpierw się uśmiechnął, a potem… do pokoju weszła Krystyna w towarzystwie dwóch kobiet:

– Panowie się jeszcze nie znają – zagaiła. – To Piotr. Właśnie wyszedł z więzienia i jest bardzo zły, że jakiś oszust naciągnął jego żonę Dorotę – tu wskazała pierwszą z przybyłych – na sto tysięcy!

Zabrakło mi tchu. O cholera! Krystyna tymczasem dalej dokonywała prezentacji:

– A to moja córka, Iwona – wskazała osobę, w której rozpoznałem samotną matkę, której wmówiłem, że za 50 tysięcy zabiorę ją do USA. – Ją też oszukałeś, gnojku. Przyznaję, byłam złą matką. Przez wiele lat nie interesowałam się losem córki. Po śmierci Jeana, kiedy rok temu wróciłam z Francji, postanowiłam to jednak naprawić. Odnalazłam ją, a wtedy… Iwona opowiedziała mi, że jakiś oszust pozbawił ją wszystkich oszczędności. Była już pogodzona z losem. Ale ja nie jestem taka ugodowa. Zastawiłam na ciebie pułapkę na portalach randkowych. I w końcu dałeś się złowić!

A więc stało się, wpadłem. Pewnie przyjdzie spędzić rok czy dwa w więzieniu. Mówi się: trudno. Pocieszałem się jednak, że kiedy wyjdę, będę miał przynajmniej te oszczędności, które udało mi się odłożyć. I wtedy odezwał się mąż Doroty:

– Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Pierwsza jest taka, że nie zamierzamy cię oddać w ręce policji. Nie pójdziesz siedzieć!

Czy to możliwe, że miałem aż takie szczęście? Ostrożnie więc zapytałem:

– A jaka jest zła wiadomość?

– Taka, że będę cię teraz tłukł dotąd, łachudro, aż wyśpiewasz wszystkie PIN-y do kont, na których poukrywałeś skradzione kobietom pieniądze.

Czytaj także: „Chciałem pomóc koledze w potrzebie, a on wpuścił mnie w kanał. Mógł mnie przewieźć do wieczności albo do puszki”
„Córka myślała, że po studiach od razu zostanie prezeską firmy. Nie znała życia i siedziała na moim garnuszku”
„Nasza gosposia zamiast pucować dom, podrywała ojca. Cwaniara chciała za wszelką cenę zająć miejsce mamy”

 

Redakcja poleca

REKLAMA