„Żyję z zasiłków i dobrze mi z tym. Dzieci są w szkole, inni na mnie zarabiają, a ja siedzę i sączę drinki”

leniwa kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Z ośrodka pomocy społecznej dostaję też przydziały na niektóre produkty. Miesięcznie wychodzi to kilka tysięcy złotych. Mieszkanie też mam komunalne i płacę jedynie za bieżące zużycie. Czasem śmieję się w twarz osobom, które chodzą do pracy i przynoszą do domu jakieś śmieszne pieniądze”.
/ 04.02.2024 22:00
leniwa kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, naprawdę. Niektórzy ludzie mogliby patrzeć na moje życie z zazdrością, inni z politowaniem. Ale dla mnie to po prostu normalność. Żyję z pomocy społecznej i tak jest mi dobrze.

Po co mam pracować, skoro kasa wpada za darmo? Bardziej od wychodzenia z domu opłaca mi się przejadanie tej kasy we własnych czterech ścianach. A odkąd dzieci podrosły i chodzą do szkoły, jest mi jeszcze łatwiej.

Z czego żyję? Z zasiłków

Jestem samotną matką i mam trójkę dzieci. Wszystkie w wieku szkolnym, więc swoje już zrobiłam, jeśli chodzi o ich odchowanie. Na co dzień zajmuję się domem i pomagam im w lekcjach, ale gdy są w szkole, mam czas tylko dla siebie. I żyje mi się z tym bardzo, ale to bardzo dobrze.

Z czego żyję? Z zasiłków. „Plusy”, opiekuńcze, wychowawcze. Z ośrodka pomocy społecznej dostaję też tak zwane przydziały na niektóre produkty. Miesięcznie wychodzi to kilka tysięcy złotych. A moje potrzeby przecież też wcale nie są aż tak duże, szczególnie że mieszkanie też mam komunalne i płacę jedynie za bieżące zużycie. Czasem śmieję się w twarz osobom, które chodzą do pracy i przynoszą do domu jakieś śmieszne pieniądze. Słucham koleżanek, które pracują na nocki, na ciężkie zmiany. Życie ucieka im między palcami, a i tak żyją z miesiąca na miesiąc, żeby utrzymać siebie i swoją rodzinę.

Pewnego dnia nawiązała się między mną a sąsiadką taka rozmowa:

– Już nie wytrzymuję, serio. W nocy pracuję, w dzień odsypiam. Czasu dla siebie mam jak na lekarstwo. Dzieci to ja widuję raz w tygodniu, bo się mijamy. Mówię ci, tragedia – żaliła mi się.

– Rozumiem, to naprawdę kiepsko – odpowiedziałam jej z udawaną empatią, a tak naprawdę w myślach dziękowałam sobie, że jestem bardziej zaradna od niej i nie poświęcam się aż tak bardzo na rzecz głupiej pracy.
Sąsiadka westchnęła ciężko, kiwając głową. W jej oczach widać było zmęczenie i frustrację.

– Tak, wiesz... czasem zastanawiam się, czy warto. Chciałabym więcej czasu spędzać z dziećmi, ale jak to powiedzieć... muszę zapewnić im to, co najważniejsze. No, ale dość o mnie. Tobie udało się coś znaleźć?

– Wiesz co? Nawet nie za bardzo szukam... – mówiłam z niechęcią. Nie za bardzo chciałam się dzielić z sąsiadką swoim „sekretem”.

– Z ciebie to jednak szczęściara. Alimenty?

Próbowałam zgrabnie zmienić temat, żeby nie musieć odpowiadać na te wścibskie pytania. Ostatecznie wytłumaczyłam się tym, że muszę przygotować dzieciom obiad po szkole i wróciłam do mieszkania. Nie wszyscy muszą wiedzieć wszystko o moim życiu, prawda? W końcu niczego nie ukradłam. Ja tylko korzystałam z tego, co daje mi państwo.

W szkole nigdy nie byłam orlicą

Jak to się stało, że znalazłam się w tym miejscu w życiu? No cóż... W szkole nigdy nie byłam orlicą, a raczej małą gołąbeczką. Kiepskie oceny były efektem tego, że dorastałam w domu, w którym raczej sporo się piło. Nikt za bardzo nie przejmował się moją edukacją. Potem wpadłam w niezbyt ciekawe towarzystwo, ale na szczęście w porę się otrząsnęłam i nie wylądowałam w więzieniu, jak wielu moich ówczesnych znajomych.

Gdy miałam siedemnaście lat, zaszłam w pierwszą ciążę. To był chłopak z dyskoteki. Dobrze się gadało i jakoś tak wyszło. Potem już nigdy więcej go nie zobaczyłam, więc nawet nie za bardzo wiedziałam, jak ubiegać się o alimenty. Zresztą, kto by mi pomógł? Z rodzicami już wtedy ledwo miałam kontakt, pomieszkiwałam kątem u koleżanek. Nie wiedziałam, jak to załatwić. Gdy urodziła się Jessica, życie trochę mi się pokomplikowało i trafiłam do domu samotnej matki.

Szkołę z kiepskimi wynikami skończyłam, ale matury już nie zdałam. Jakoś nie miałam do tego głowy. Po dwóch latach zaszłam w kolejną ciążę, tym razem z bratem mojej kumpeli, która jeszcze w technikum dawała mi dach nad głową. Miał na imię Bartek i on już chciał płacić na swojego Kevina. Chociaż tyle.

Przez cały ten czas nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy nie pójść do pracy. Jakoś zawsze te pieniądze się znajdowały. Albo alimenty od Bartka, albo zasiłki. Nauczyłam się tak żyć i dziwiłam się, że inni ledwo wiążą koniec z końcem, zwłaszcza że po narodzinach Kevinka udało mi się zawnioskować o mieszkanie z miasta i otrzymałam lokal. Z remontem pomógł mi kolega Bartka.

Jakoś zawsze te pieniądze się znajdowały

Skoro mi się udało, to chyba nie może to być trudne? Dlaczego każdy nie może po prostu ubiegać się mieszkanie z miasta? A zamiast tego tylko się słucha tych narzekań o kredytach czy wynajmach. Dajcie spokój!

Ktoś mógłby pomyśleć, że taka osoba, jak ja, ma przerąbane. Ale to nieprawda! Ale nie jest to taki dramat, jak mogłoby się wydawać.

Nie znaczy to jednak, że jest idealnie. Gdy Kevin skończył dwa latka, zaczęły się problemy. Bartek nagle stwierdził, że kwota alimentów jest za wysoka i że go nie stać. Też mi coś! Zwykłe wymyślanie problemów.

– Ostatnio coraz trudniej mi jest radzić sobie z wszystkimi wydatkami, Kaśka. Nie wyrabiam.

Popatrzyłam na niego zdziwiona:

– A do tej pory jakoś dawałeś radę?

Ojciec mojego dziecka westchnął ciężko:

– A ty dalej swoje, co? Nie próbowałaś pójść do pracy, zamiast naciągać na kasę? Ile tak właściwie idzie z tego na Kevina? Stówa, dwie? A paznokcie, jak widzę, zrobione. A na półkach same luksusowe alkohole. Dobrze się żyje?
Oburzyłam się na te oskarżenia i wyprosiłam Bartka, a nasze kolejne spotkanie było już w sądzie. Zasądzono obniżenie alimentów. To się chłop doczekał! Żyć, nie umierać!

Wyszłam na prostą

Mniej więcej kilka miesięcy po kłótni z Bartkiem dowiedziałam się, że jestem w kolejnej ciąży. I to w momencie, gdy chciałam poszukać jakiegoś dorywczego zatrudnienia, bo po obniżeniu kosztów alimentów budżet nieco mi się uszczuplił. Ale wpadłam, no i co zrobić?

Na szczęście miałam dostęp do wielu udogodnień jako samotna matka. Miejsca w żłobkach i przedszkolach, dotacje, zasiłki, bony... Nie narzekałam. I obiecałam sobie, że na Bartku jeszcze się zemszczę! Bo niestety ojca trzeciej mojej pociechy nie znałam... To była przygoda na jedną noc w klubie i nie za bardzo pamiętam jego imienia.

Minęło kilka lat, a ja jakoś wyszłam na prostą. Przede wszystkim ze wspomnianych zasiłków. I żyję tak do teraz! Obecnie mieszkam w małym mieszkaniu, ale mam coś do jedzenia, rachunki są opłacone i dzieci chodzą do szkoły. Tak naprawdę, wtedy gdy dzieci są zajęte nauką, mam trochę czasu dla siebie. Często wtedy siadam przed telewizorem, zapalam sobie papierosa i delektuję się moim ulubionym drinkiem – martini.

Czytaj także:
„Córka przyprowadziła o 30 lat starszego od niej wybranka. Myślałam, że gorzej być nie może, aż usłyszałam o ich planach”
„Kolega męża bezczelnie rozgościł się w naszym domu. Postanowiłam wykurzyć natręta przy pomocy irytującej siostry”
„Żona przeżyła kryzys wieku średniego. Zdradziła mnie z fagasem, bo miał sześciopak na brzuchu”

Redakcja poleca

REKLAMA