„Żyję z pieniędzy byłych mężów i jestem z tego dumna. Nie przepracowałam ani jednego dnia, a stać mnie na wszystko”

bogata kobieta fot. Getty Images, Luca Sage
„Rozwód nie urządził mnie do końca życia. Dlatego potrzebowałam kolejnego zabezpieczenia w postaci kolejnego męża. Tym razem jednak celowałam o wiele wyżej. Nie zadowalałam się już byle korpoludkiem. Chciałam prawdziwego majętnego biznesmena”.
/ 05.03.2024 11:15
bogata kobieta fot. Getty Images, Luca Sage

Najgłośniej o tym, jak wspaniałe jest posiadanie własnych pieniędzy, krzyczą baby, które wcale ich nie mają, zaharowują się w korporacjach i guzik z tego wychodzi. Ja od zawsze wiedziałam, że nie zamierzam ciężko pracować. I co? Żyję znacznie lepszym życiem niż one.

Już w liceum wiedziałam, czego chcę

Nie miałam nigdy ambicji zrobienia wielkiej kariery. Pewnie, chciałam zajmować się tym, co sprawia mi przyjemność. Zawsze lubiłam układać kwiaty, interesowałam się florystyką i ogrodnictwem, ale zupełnie nie interesowała mnie perspektywa studiów, pracy w biurze, korporacji czy pięcia się po drabinie kariery w wielkim mieście.

– I po co wam to wszystko? Wyprujecie sobie żyły, wymęczycie się, a finalnie będziecie zarabiać na jakiegoś szefa, a nie na siebie... – mówiłam koleżankom, ale one patrzyły na mnie wtedy jak na kosmitkę.

– No ale jaka jest inna opcja? Mamy być utrzymankami facetów? Nigdy w życiu! – zapierały się.

– Ale w sumie co w tym złego? To po prostu wymiana dóbr. Mężczyzna zarabia, płaci za życie, a wy realizujecie się w tym, na co macie ochotę.

– A co jak cię facet zostawi? Co wtedy zrobisz? – pytały, pukając się w głowę.

– To trzeba się zabezpieczyć na wypadek takiej sytuacji – odparłam, moim zdaniem, dość trzeźwo, ale one dalej patrzyły na mnie z mieszanką politowania i zażenowania.

Nie było sensu dłużej się spierać: one miały w życiu swoje sposoby, a ja swoje. Nie zamierzałam jednak zmieniać swojego zdania. Po liceum poszłam na kilka kursów florystycznych, ale zanim jeszcze zdążyłam się gdzieś zatrudnić, poznałam Krzysztofa.

Marnowały swoje najlepsze lata

Co robiły wtedy moje koleżanki? Harowały na studiach, a następnie na żenująco płatnych stanowiskach w korporacjach, gdzie szefowie wyciskali z nich całą energię, umiejętności i chęci do życia, byle tylko osiągały te osławione „targety” i cyferki. Gdy one zaczęły wychodzić z poziomu minimalnych pensji, ja mieszkałam już ze swoim narzeczonym, który miał naprawdę porządne stanowisko w międzynarodowej firmie produkującej samochody.

Mieliśmy apartament w zielonej części miasta, jeździliśmy na zagraniczne wakacje, stać nas było na naprawdę godne życie. Gdy Krzysztof mi się oświadczył, miałam dwadzieścia jeden lat. Różnica wieku między nami nie była bardzo duża, bo wynosiła zaledwie siedem lat. Oczywiście, zgodziłam się i przyjęłam go.

– Krzysiu, czy ty chciałbyś, żebym pracowała? – zapytałam go któregoś dnia.

– A skąd, kochanie! Przecież zarabiam wystarczająco dużo dla nas obydwojga. Zajmuj się domem, jeśli masz na to ochotę – ucałował mnie i uśmiechnął się.

Nie prosił o intercyzę ani żadne inne zabezpieczenia. Nie podpisaliśmy też rozdzielności majątkowej. To może zabrzmi strasznie, ale już przyjmując pierścionek zaręczynowy, wiedziałam, że wytrwam w tym małżeństwie tylko do momentu, aż Krzysztof nie dorobi się jeszcze lepszych pieniędzy, a potem złożę pozew o rozwód i po prostu będzie musiał się tym ze mną podzielić.

Po 5 latach nadszedł czas wymiany

Gdy odchodziłam, mąż był już kierownikiem działu sprzedaży i zarabiał naprawdę porządne pieniądze. Sąd przyznał sporo kasy, ponieważ przez całe nasze małżeństwo nie pracowałam i byłam utrzymywana przez Krzysztofa. Jak tego dokonałam? Miałam to „szczęście”, że przyłapałam go na kilku zdradach. Wiadomo, gdy przestałam się nim interesować, zaczął sobie szukać podziwu na mieście. A ja skorzystałam z okazji. Wystawił mi się jak na talerzu i dał amunicję w walce o kasę. Z małżeństwa wyszłam na naprawdę korzystnych warunkach finansowych.

– Rany, Julita, co za drań! Jak mógł cię tak zostawić! I co ty teraz zrobisz? Nie masz żadnego doświadczenia zawodowego... – biadoliły moje zakochane w korporacjach koleżanki.

– Spokojnie, dam sobie radę, mam wystarczająco dużo oszczędności – uśmiechnęłam się przebiegle, ale dziewczyny zdawały się mi nie wierzyć.

Przez następne dwa lata naprawdę żyło mi się wygodnie i bezstresowo. Mąż, nie dość, że zostawił mi mieszkanie, to jeszcze przelewał regularne kwoty „na życie”. Chyba czuł się winny zdrady i chciał mi to w ten sposób zrekompensować, bo w sądzie naprawdę doskonale zagrałam zranioną, biedną kobietę ze złamanym sercem... Skąd mógł wiedzieć, że jego figle z innymi babami były mi zupełnie obojętne, a od początku liczyły się dla mnie tylko jego pieniądze?

W każdym razie nie mogłam narzekać, żyło mi się fajnie. Ale oczywiście rozwód „nie urządził” mnie do końca życia. Dlatego potrzebowałam kolejnego zabezpieczenia w postaci kolejnego męża. Tym razem jednak celowałam o wiele wyżej. Nie zadowalałam się już byle korpoludkiem. Chciałam prawdziwego majętnego biznesmena. Dlatego też zaczęłam przesiadywać w restauracjach i kawiarniach w dzielnicy finansowej... I w końcu się udało.

Nie ukrywam, pomogła mi pewnie moja dość pospolita, ale ciesząca się męskim uznaniem uroda. Często dostawałam komplementy i zaproszenia na randki. Byłam drobną, niebieskooką blondynką – to chyba taki uniwersalny polski typ, który zawsze cieszy się powodzeniem... Tym razem jednak wpadłam w oko przedsiębiorcy z własną firmą consultingową. Nazywał się Wojciech i był ode mnie starszy o piętnaście lat.

– Często tu panią widuję, ale nigdy dotąd nie odważyłem się zagadać – powiedział do mnie któregoś razu i nieśmiało się uśmiechnął.

A ja? Zagrałam rolę zawstydzonej skromnisi, a potem wszystko już poszło jak z płatka...

Szybko opowiedziałam Wojciechowi o swoich doświadczeniach z niewiernym mężem, który „złamał mi serce i sprawił, że utraciłam wiarę w mężczyzn”. Doskonale wiedziałam, że taki tekst zadziała na każde męskie ego. Wojciech, tak, jak przewidziałam, postawił sobie za cel przywrócenie mojej wiary w swój gatunek. Obsypywał mnie drogimi prezentami, zaskakiwał romantycznymi gestami, a na końcu oświadczył mi się i obiecał wierność do końca życia.

Tak, raz zdarzyło mu się bąknąć coś o intercyzie, ale natychmiast wpadłam w histerię, że mi nie ufa i że nigdy nam się nie uda, jeśli uważa, że mogłabym go kiedyś wykorzystać. Chyba się przestraszył i szybko wycofał. Nasz ślub był kameralny, ale cudownie wystawny: odbył się nad włoskim jeziorem w pięknym, romantycznym pałacyku.

Ślub, dom, fortuna i... rozwód

Nie powiem, bycie żoną Wojciecha było miłe. Oczywiście, nie kochałam go, ale darzyłam go sporym szacunkiem. Dlatego było mi przykro na myśl, że wkrótce będę musiała go wrobić i porzucić. A jak zamierzałam tego dokonać? No cóż, miałam plan. Wojciech faktycznie był o wiele bardziej poczciwym facetem niż mój pierwszy mąż i nie dawał mi żadnych powodów do podejrzeń o zdradę czy jakąkolwiek nieuczciwość.

Musiałam więc działać na własną rękę: wynajęłam babkę, której zleciłam kuszenie go na jednej z firmowych imprez tak, aby prywatny detektyw mógł zrobić im razem dwuznaczne zdjęcia. Jakiś czas później po prostu wystawiłam mu na dwór walizki, zmieniłam zamki, a pod drzwiami zostawiłam zdjęcia z domniemaną „kochanką”.

– Julitka, otwórz! To przecież wszystko nieprawda! Ktoś mnie wrobił! – krzyczał Wojciech przez drzwi, gdy wrócił z wyjazdu służbowego.

– Pewnie, może jeszcze mi powiesz, że sama ci siadała na tych kolanach? Mój były też tak mówił! – histeryzowałam teatralnie.

– Kochanie, proszę cię, porozmawiaj ze mną. Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził, obiecałem ci to... – błagał mąż, ale wiedziałam, że nie mogę się złamać.

– Zostaw mnie, Wojciech. Czekaj na telefon od mojego prawnika – oznajmiłam zimno, po czym natychmiast wniosłam pozew o rozwód.

Trudno nie było, bo, oprócz zdjęć, zadbałam jeszcze o inne sfabrykowane dowody. Nie wiem, czy Wojciech zorientował się, że wszystko ukartowałam, czy dalej wierzy, że ktoś go zwyczajnie wrobił, a ja, zraniona i pokiereszowana przez życie, po prostu nie dałam mu szansy na wyjaśnienie.

Najważniejsze jest to, że rozwód z Wojtkiem zapewnił mi środki, które wystarczą mi prawdopodobnie już do końca życia... Comiesięczną pensję, dom wart kilka milionów, dwa drogie samochody, a także całą szafę kosztownych ubrań, butów, torebek i biżuterii.

Czy miewam wyrzuty sumienia? Tak, może czasem. Ale wtedy myślę sobie, że nie da się przejść przez życie bez pewnych poświęceń. Moje przyjaciółki poświęcają swoja młodość, swój czas i energię. A ja? Nigdy w życiu nie poświęcę siebie!

Czytaj także:
„Sporo się dorobiliśmy i wreszcie chcieliśmy spokojnie żyć na emeryturze. A mój mąż tak po prostu wziął i umarł”
„Moja siostra właśnie poszła na studia. Dzwoni do mnie codziennie, że mam jej wozić do akademika obiadki i prać gacie”
„Mój mąż nie jest ojcem mojego dziecka. Nie wyznam mu, że od szefa oprócz wypłaty, dostaję też alimenty”

Redakcja poleca

REKLAMA