Wychowałam się na bajkach o księżniczkach i ich rycerzach na białych koniach. Pasjami czytywałam romanse, zużywałam kartony chusteczek oglądając komedie romantyczne i historie miłosne.
Marzyłam o wielkiej miłości, małżonku obsypującym mnie kwiatami i romantycznych uniesieniach we dwoje. Henryk miał być ucieleśnieniem moich marzeń, księciem z bajki i wymarzonym kochankiem. Okazał się bardzo dobrym mężem, ale…
Wychowanie w stereotypach
Od małego bardzo lubiłam czytać. Gdy tylko nauczyłam się składać litery w wyrazy, a wyrazy w zdania, zaczęłam pochłaniać wszelką dostępną mi literaturę. Oczywiście rodzice dbali o mój dobór lektur, toteż nie czytałam „jak leci”, ale zapoznawałam się z kolejnymi historiami, w których kobiety były adorowane, obsypywane kwiatami lub upominkami, a swoje szczęście znajdowały u boku wspaniałego mężczyzny, który ostatecznie obdarzał je upragnionym potomstwem.
Kiedy nieco podrosłam, sama już wybierałam sobie lektury. Jednak wciąż najchętniej sięgałam po powieści, w których wątek miłosny był odpowiednio rozbudowany. Losy bohaterów czytanych przeze mnie książek odtwarzałam później w myślach, utożsamiając się z poszczególnymi postaciami. Niejednokrotnie zmieniałam w wyobraźni fabułę tak, by odgrywana przeze mnie bohaterka mogła być uczestniczką bardziej ekscytujących wydarzeń.
Świat książkowych historii pochłaniał mnie bez reszty. W szkole nie nawiązywałam bliższych relacji, aż do matury moje kontakty z rówieśnikami były mocno ograniczone, w przerwach od nauki wolałam bowiem oddawać się lekturze, zamiast nawiązywać znajomości czy przyjaźnie. Moi rodzice nie widzieli w tym nic złego: miałam bardzo dobre oceny, nie wychodziłam wieczorami z domu, zatem nie było ze mną żadnych problemów.
Życie to nie bajka
Gdy poszłam na studia, zaczęło do mnie docierać, że realne życie mocno różni się od tego, jakie odmalowałam w swojej wyobraźni, odtwarzając historie wyczytane w książkach. Co prawda nadal pasjami czytywałam romanse, jednak zaczęłam większą uwagę przywiązywać do otaczającej mnie rzeczywistości. Kontakt z rówieśnikami pozwolił mi na wyrobienie w sobie przekonania, że jeśli chcę przeżyć prawdziwą miłość, kandydata na potencjalnego męża powinnam szukać wśród starszych od siebie mężczyzn.
Los niespodziewanie uśmiechnął się do mnie. Pod koniec studiów poszłam do jednej z moich koleżanek na domówkę. Niespodziewanie odwiedził ją wówczas starszy brat, Henryk. Okazał się wspaniałym partnerem do rozmowy. Do tego stopnia, że gdy impreza zbliżała się ku końcowi, my byliśmy w samym centrum poważnej dyskusji. Wówczas Henryk zaproponował mi kolejne spotkanie – pierwszą naszą randkę.
Henryk jawił mi się jako rycerz na białym koniu. Co prawda nie jeździł konno, ale srebrnym autem i nie walczył mieczem, tylko pracował w korporacji, jednak zapraszał mnie do kawiarni, dawał kwiaty i potrafił słuchać jak nikt inny. Nie ukrywał, że chciałby założyć rodzinę, mieć dzieci, dom z ogródkiem i psa. A ja nie kryłam przed nim, że te plany bardzo mi się podobają.
Nic więc dziwnego, że podczas świątecznego obiadu, na którym gościliśmy u moich rodziców, Henryk odchrząknął, wstał i powiedział, zwracając się do swych przyszłych teściów:
– Szanowni państwo, chciałem prosić o rękę państwa córki! – po czym odwrócił się w moją stronę, ukląkł na jedno kolano i wypowiedział tę kwestię, którą setki razy wypowiadali bohaterowie czytanych przeze mnie książek – Mario, czy uczynisz mi ten zaszczyt, i wyjdziesz za mnie?
– Tak! – zawołałam podekscytowana. – Tak, Henryku, oczywiście!
Nie tego oczekiwałam
Ślub mieliśmy jak z bajki, a potem przyszedł czas na realizację kolejnych planów. Kupiliśmy domek z ogródkiem, na świecie pojawiły się dzieci, a jeszcze później do naszej rodziny dołączył przygarnięty ze schroniska kundelek. Henryk dobrze zarabiał, a ja poszłam do pracy na pół etatu gdy dzieci nieco podrosły. Mniej więcej raz w miesiącu chodziliśmy do kina lub teatru, co jakiś czas mój małżonek zabierał mnie na obiad do restauracji, a koleżanki z pracy zazdrościły mi szczęśliwego życia.
Po jakimś czasie zaczęło mi jednak doskwierać to, że moje życie jest właściwie bardzo monotonne. Henryk co prawda troszczył się o mnie, całował wychodząc do pracy, pamiętał o urodzinach czy rocznicy kupując mi bukiet róż, ale to wszystko było zbyt przewidywalne. Brakowało mi ekscytacji, uniesień… Nawet wakacyjne wyjazdy były co roku tak samo dobrze zorganizowane. Mogłam się pochwalić pięknymi zdjęciami – i nie miałam praktycznie o czym opowiadać.
Tymczasem gdy moje koleżanki z pracy rozprawiały o swoich problemach, wydawało mi się, że ich życie jest tak pasjonujące! Jedne wchodziły w nowe związki, inne właśnie się rozwodziły, jeszcze inne były zwolenniczkami teorii, że kto się czubi, ten się lubi – i wypróbowywały ją na swoich partnerach. Kiedy ja próbowałam narzekać, szybko ucinały moje skargi twierdząc, że mam w domu ideał i nie powinnam złego słowa mówić na jego temat.
Czułam się niezrozumiana
Moje poczucie frustracji stopniowo narastało. Z jednej strony niby faktycznie nie miałam na co się uskarżać, z drugiej coraz bardziej odczuwałam, że ogień w naszym związku dawno się wypalił (czy on w ogóle kiedykolwiek płonął?). A przecież miało być tak wspaniale! Mieliśmy być namiętnymi kochankami, mąż miał mnie wciąż zdobywać, a moje życie miało nadawać się na scenariusz oscarowej historii miłosnej!
I wtedy wyjechaliśmy z Henrykiem na urlop do Hiszpanii. Oczywiście program pobytu był świetnie zaplanowany: wycieczki po okolicy oraz wygrzewanie się w promieniach słońca na szerokich plażach lub na brzegu basenu hotelowego. Gdy Henryk po raz kolejny oddawał się drzemce na hotelowym leżaku, poznałam Jose.
– Czemu taka piękna kobieta jest smutna? – zapytał mnie. – Czy Hiszpania Cię rozczarowała?
– Hiszpania nie, ale moje życie tak – odpowiedziałam.
I szybko wyżaliłam się, jakie to nudne mam życie, skrzętnie omijając fakt istnienia Henryka. Jose zresztą nie dopytywał, za to zaproponował mi wspólną wyprawę łódką. Przystałam na propozycję nad wyraz chętnie…
To się po prostu stało
Jose okazał się nie tylko doskonałym kompanem na wodzie, ale także ognistym kochankiem. Chwila zapomnienia na plaży, na którą dopłynęliśmy łódką, dostarczyła mi wrażeń, których tak pragnęłam. A potem… Potem wróciłam do hotelu, a gdy weszłam do pokoju i spojrzałam Henrykowi w oczy, zrozumiałam, że on wie… Nie zastanawiałam się, jak to możliwe, skąd się dowiedział. Nie wiem, może miałam zdradę wypisaną na twarzy, a może nas śledził.
Wiem jedno. Zdradziłam mojego rycerza na białym koniu, mojego najlepszego przyjaciela. Zraniłam człowieka, który nigdy mnie nie zawiódł, który zawsze o mnie dbał, który stworzył ze mną dom. Zniszczyłam szczęście, które budowaliśmy wspólnie przez wiele lat – bo nie potrafiłam go dostrzec i docenić. Co powinnam teraz zrobić? Jak mam sprawić, by Henryk wybaczył mi zdradę? Czy zechce dać mi jeszcze jedną szansę?
Czytaj także:
„Zaborczy facet przyjaciółki chciał ją mieć tylko dla siebie. Nie słuchała moich ostrzeżeń, a teraz nie żyje”
„Myślałam, że córka cierpi, bo nie ma dzieci. Dawałam na mszę w intencji wnuków, a ona śmieje mi się w twarz”
„Mój ojciec wygnał matkę na bruk, a mnie zostawił na pastwę losu. Po latach odnalazłem ja na ulicy”