„Mój ojciec wygnał matkę na bruk, a mnie zostawił na pastwę losu. Po latach odnalazłem ją na ulicy”

Strapiony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Yurii Yarema
„Ten drań, który chce się nazywać moim ojcem, wpędził matkę w poczucie winy i wstydu. Przez niego ona tułała się po całym kraju i bała do mnie zbliżyć, a on założył nową rodzinę. Nigdy mu tego nie wybaczę”.
/ 27.11.2023 07:15
Strapiony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Yurii Yarema

Ostatni raz widziałem mamę wiele lat temu, klęczącą przy moim szpitalnym łóżku. Dopiero co obudziłem się z narkozy, po drugiej operacji, i trochę nieprzytomnie patrzyłem na nią, gdy głaskała delikatnie moją obłożoną opatrunkami nogę.

Wybacz mi, skarbie – usłyszałem jej niewyraźny szept, przerywany płaczem. – Przeze mnie omal nie straciłeś stopy, nie jestem dobrą matką…

Nie będzie już przynosiła nam wstydu

Nie usłyszałem już jej dalszych słów, odpłynąłem znowu w sen. A gdy obudziłem się na dobre, myślałem, że tylko śniło mi się to wszystko, ale ojciec, który siedział przy moim łóżku, powiedział, że to wszystko przez mamę, że to jej wina. Kilka dni potem oznajmił, że mama nas zostawiła.

– Wolała tych swoich kompanów od butelki, pewnie uciekła do któregoś z nich – patrzył na mnie twardym wzrokiem. – Ale to dobrze dla nas, nie będzie nam już wstydu więcej przynosiła, bo co też za matka z niej była... – nawet mnie nie przytulił, tylko popatrzył na mnie z góry, a potem wyszedł z izolatki.

Nie wiedziałem wtedy, o czym ojciec mówił, miałem dopiero siedem lat, kochałem mamę i nigdy się za nią nie wstydziłem. I tak strasznie się bałem, że zostanę sam, bo skoro mama od nas odeszła, jak twierdził tata, a jego i tak przecież nigdy prawie w domu nie było… Więc kto się mną zajmie?

Wtuliłem wtedy twarz w poduszkę i tak strasznie zacząłem płakać, że aż pielęgniarka przyszła i zaczęła mnie uspokajać. Nie rozumiałem, dlaczego mama mnie zostawiła, przecież to nie jej wina była, że ja rozciąłem sobie nogę prawie do kości tym szkłem z potłuczonej butelki…

Tamtego wieczoru, a właściwie to była już noc, coś mnie obudziło. Przez otwarte drzwi widziałem, że w dużym pokoju paliła się jeszcze lampka. Pomyślałem, że mama wciąż tam jeszcze była pomimo późnej pory.

Ja tylko chciałem pomóc

Nie rozumiałem wtedy, dlaczego ona tak często zasypiała na tej kanapie. Taty całymi dniami nie było w domu, wracał późno w nocy, albo wcale, słyszałem nieraz, jak się o to z mamą kłócili. A potem ona płakała, wieczory spędzając na tej właśnie kanapie, popijając wino. Sądziła, że ja już śpię. Czasem przychodziłem do niej, już w piżamie, chcąc jeszcze raz powiedzieć jej dobranoc, wtedy na stoliku stała zazwyczaj już druga butelka, albo mama drzemała na kanapie…

Tamtej nocy obudził mnie hałas, poczułem przejmujący chłód w pokoju, pewnie mama zapomniała włączyć ogrzewanie. Pomyślałem, że jeżeli zasnęła w salonie, to pewnie też jest jej zimno, wziąłem więc koc ze swojego łóżka, żeby ją przykryć. Cicho zszedłem po schodkach na dół.

Telewizor jeszcze był włączony, mama leżała na dywaniku, na podłodze, pewnie spadła z tej kanapy. Spała skulona, z kolanami podciągniętymi prawie pod brodę, obok niej na posadzce leżała stłuczona butelka po winie. Pewnie to mnie obudziło, gdy rozbiła się, spadając ze stolika. Żal mi się zrobiło mamy, widziałem, jak drżała z zimna, więc przykryłem ją kocem, sam położyłem się obok, przytuliłem się do niej mocno, była taka ciepła. I zasnąłem…

A potem znowu coś mnie obudziło, nieprzytomny zerwałem się na równe nogi, bosą stopą natrafiłem na duży kawałek ze stłuczonej butelki, poczułem okropny ból, potem zobaczyłem na białym dywaniku krew… Zanim zemdlałem, zdołałem jeszcze spostrzec tatę, stojącego w drzwiach. Pewnie wrócił dopiero co, to trzask zamykanych przez niego drzwi musiał mnie obudzić. Ostatnie, co zapamiętałem, to jego złą twarz, spojrzenie pełne nienawiści, jakie rzucił na śpiącą wciąż na podłodze mamę.

Rana na stopie okazała się poważna, przeszedłem dwa zabiegi chirurgiczne, a potem długą rehabilitację, żebym znowu mógł normalnie poruszać palcami i chodzić.

Ojciec oskarżał mamę, że przez jej picie mogłem zostać na całe życie kaleką. Słyszałem nieraz, jak krzyczał na nią na szpitalnym korytarzu, zresztą powtarzał to wszystkim, rodzicom innych dzieci, nawet pielęgniarkom i lekarzom.

Nie chciałem, żeby tak mówił o mamie, było mi wstyd, bo przecież ja ją kochałem i to nie była jej wina, że rozciąłem stopę. A mama tylko płakała... Któregoś dnia, po kolejnych oskarżeniach taty, już więcej nie przyszła do mnie. Zniknęła.

Ojciec też mnie zostawił

W moich wspomnieniach zachował się jej obraz klęczącej przy moim łóżku w szpitalu i jeszcze jeden – ten, gdy okrywałem ją kocem, leżącą tamtej nocy na podłodze. A tata wciąż jej groził, że postawi ją przed sądem, odbierze jej prawa rodzicielskie, bo była okropną matką.

Mnie powiedział, że pewnie się przestraszyła i dlatego odeszła, uciekła z jakimś swoim fagasem od butelki… Nie wiedziałem wtedy, co myśleć o tym wszystkim, byłem zbyt mały. Zwłaszcza, że ojciec też mnie zostawił, oddał pod opiekę dziadków, rodziców mamy, mieszkających na drugim końcu kraju. Z rozmów dziadków wiedziałam, że tata rozwiódł się z mamą bardzo szybko, zaraz potem się ożenił, miał nowe dzieci. O mnie prawie wcale nie pamiętał...

Odwiedził mnie kilka razy przez te wszystkie lata i zawsze sprawiał wrażenie, jakby bardzo się spieszył. A potem i ten nasz kontakt się urwał. Później dziadkowie powiedzieli mi, że kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, ojciec poznał jakąś kobietę, zdradzał mamę i to wtedy ona zaczęła pić.

– Ale dlaczego mnie zostawiła? – spytałem. – Dlaczego mnie nie chciała.

– To nie tak, Tomuś – babcia przytuliła mnie, chociaż byłem już dużym chłopcem. – Ludzie się rozchodzą, to się często zdarza, mama bardzo cierpiała, ale z czasem pewnie by się z tym pogodziła, że twój ojciec wybrał inną – westchnęła ciężko. – Tylko widzisz, ona miała straszne poczucie winy, że ciebie skrzywdziła, że okazała się złą matką, mogłeś zostać kaleką na całe życie, twój ojciec wciąż jej to wypominał…

Pamiętam, że przez jakiś czas dostawałem kartki na urodziny, z życzeniami, ale bez podpisu. Domyślałem się, że to od mamy i to był jedyny dowód na to, że ona żyje. Nie rozumiałem jednak, dlaczego nie chciała się podpisać. Ale usłyszałem kiedyś rozmowę dziadków…

– Tak strasznie się o nią martwię – babcia płakała, trzymając w rękach moją kartkę urodzinową. – Jak ona musi żyć teraz z takim poczuciem winy, skoro nawet nie ma odwagi się podpisać na kartce do dziecka?

– Może powinniśmy ją odszukać – powiedział dziadek, ale jakoś tak bez przekonania.

– Sama nie wiem – babcia otarła łzy. – Ale wiem, że musimy wychować na ludzi jej syna.

Wkrótce te kartki przestały przychodzić, dziadkowie też coraz rzadziej wspominali mamę, pogodzili się już chyba z taką sytuacją.

Boże, przecież to Krystyna

Mijały lata. Byłem chyba w klasie maturalnej, gdy przypadkiem w telewizji natrafiłem na reportaż ze stolicy, o ludziach bezdomnych, żyjących na ulicy. Reporterka rozmawiała akurat z jakąś kobietą, niechlujną, wynędzniałą, która opowiadała o swoim życiu na dworcu, o nocowaniu latem w parkach na ławce. Słuchałem tego bez specjalnego zainteresowania, co mnie obchodzili jacyś bezdomni, gdy nagle babcia, która weszła do pokoju, krzyknęła wpatrzona z przerażeniem w ekran telewizora. Reporterka pytała kobietę akurat o jej imię.

– Ludzie nazywają mnie Muszką – kobieta uśmiechnęła się smutno. – To od mojego nazwiska, a imię… nawet już nie pamiętam...

– Boże, przecież to Krystyna – wykrzyknęła babcia i zachwiała się, opierając o moje biurko. – Zobacz, Tomuś, to twoja mama…

Natychmiast spociły mi się dłonie, poczułem szybsze bicie serca. Wpatrywałem się w ekran, ale nie poznawałem w tej wynędzniałej kobiecie mojej mamy. W głowie miałem zupełnie inny jej obraz, skulonej na podłodze, takiej bezradnej, a potem gdy klęczała w szpitalu przy moim łóżku, z kasztanowymi włosami rozsypanymi na kołdrze…

A ta kobieta miała jakieś strzępy na głowie, byle jak związane z tyłu. Była ubrana w zniszczony, za duży płaszcz, zbyt ciepły, jak na tę porę roku. Jej dłoń zaciśnięta była na uchwycie wózka na zakupy, pełnego wypchanych reklamówek. Ta kobieta na ekranie wydawała się stara, a mama przecież teraz powinna mieć czterdzieści kilka lat…

– Gdzie pani mieszka? – pytała reporterka.

– Teraz tu – kobieta zrobiła nieokreślony ruch ręką. – Warszawianką jestem – zaśmiała się ironicznie.

– Ma pani rodzinę? – padło następne pytanie.

Kobieta przez chwilę milczała, spuściła nisko głowę, jej ramiona drgnęły.

– Kiedyś miałam wspaniałego synka – szepnęła niewyraźnie. – Ale nie byłam go warta, skrzywdziłam go, więc lepiej dla niego było, że odeszłam… – szybkim ruchem pociągnęła swój wózek i ruszyła przed siebie.

– Babciu, to naprawdę była mama? – spytałem, ale ona nie mogła mówić, płakała z twarzą schowaną w dłoniach.

– To była Krystyna – powiedziała, gdy już doszła do siebie. – Musimy ją odnaleźć, ona tak nie może żyć, na ulicy…

Dziadkowie zaczęli szukać mamy, wynajęli nawet jakiegoś prywatnego detektywa. Nadaremnie. Przepadła jak kamień w wodę. „A może to wcale nie była ona...” – zastanawiałem się, bo gdy patrzyłem na jej zdjęcie, roześmianej, trzymającej mnie w ramionach, zrobione z okazji moich pierwszych urodzin, nie dostrzegałem w niej żadnego podobieństwa do tej kobiety z telewizji. Może tylko te oczy… Ale właśnie wtedy obiecałem sobie solennie, że gdy dorosnę, zrobię wszystko, żeby odnaleźć mamę.

Byłem zdeterminowany żeby ją znaleźć

Od kilku lat byłem już dorosły, skończyłem studia, ożeniłem się, szczęśliwym zbiegiem okoliczności firma przeniosła mnie do stolicy, gdzie miała swoją filię. I wtedy rozpocząłem poszukiwania na poważnie, tym bardziej że moja żona, Iza, bardzo mnie w tych działaniach wspierała.

Chodziłem po nieznanych uliczkach, po parkach, przeszukiwałem dworce i te miejsca, o których wiedziałem, że gromadzą się tam bezdomni. Pokazywałem im zdjęcie mamy, to ze mną, sprzed lat, na którym była taka szczęśliwa. Ale oni tylko kręcili głowami, wzruszali ramionami, czasem ktoś z nich bluzgnął na mnie grubym słowem.

I właściwie gotowy byłem już się poddać, gdy którego sobotniego popołudnia poszedłem jeszcze raz do parku. I tam, na jednej z ławek, natrafiłem na dwie niechlujnie ubrane kobiety, wygrzewające się na słońcu. Obok nich stały wózki, wypchane siatkami. Szybko podszedłem bliżej, wyjąłem z portfela zdjęcie mamy.

Jedna z nich, ta starsza, o pomarszczonej twarzy i pustym spojrzeniu, na widok zdjęcia jakby się ożywiła, wzięła je do ręki, żeby się lepiej przyjrzeć, a potem popatrzyła na mnie z uśmiechem.

– Szuka pan mojej kumpeli, Muchy – powiedziała.

Zaskoczyła mnie tak, że nie zważając na przykry zapach od niej bijący, usiadłem obok i chwyciłem ją za rękę.

– Zna ją pani? – spytałem gwałtownie. – Moją mamę rzeczywiście nazywają Muszka…

– To ona jest pana matką? – przestała się uśmiechać i obrzuciła mnie taksującym spojrzeniem. – To wyrodny z ciebie, chłoptasiu, synek, skoroś na ulicę matkę wygnał…

– To nie tak – przerwałem jej. – Proszę mi powiedzieć, gdzie ją mogę znaleźć, no bardzo panią proszę…

– A ja tam nie wiem… – wzruszyła ramionami, odwracając ode mnie twarz. – Pojawia się i znika, a w ogóle, co mi tu pan przeszkadza, opalam się…

I wtedy odezwała się ta druga kobieta.

– Muszka nigdy nie mówiła, że ma takiego syna – powiedziała ze spokojem. – Nie wiem, czy ją pan odnajdzie, nie pokazuje się tu od jakiegoś czasu… Bo wie pan, ona tak czasem znika, gdy nachodzi ją chandra, jakieś złe wspomnienia, wciąż to jeszcze w niej tkwi, to dawne życie… Ale zawsze wraca, do tego ogrodu, nad staw, karmi wtedy kaczki suchym chlebem...

Zrobiło mi się gorąco, rozpiąłem marynarkę. Doskonale pamiętałem, jak chodziliśmy z mamą do naszego parku karmić kaczki, jak skakałem z radości do góry, gdy wydziobywały z wody rozmiękły chleb. A mama trzymała mnie za pasek od spodni, żebym nie wpadł do stawu i śmiała się… Słyszałem teraz ten jej śmiech sprzed lat.

– Będę tu przychodził codziennie – powiedziałem, sięgając po portfel. Podałem kobietom swoją wizytówkę i dwa banknoty. – Proszę do mnie zadzwonić, gdyby panie ją spotkały, ale proszę nic nie mówić, że jej szukam, żeby znowu nie zniknęła.

– Ma ta Mucha szczęście, że synuś jej szuka – odezwała się ta druga kobieta dziwnym, zduszonym głosem. – Ja wychowałam sama troje dzieci, a teraz żadne się do mnie nie przyznaje…

Popatrzyłem na nią i pomyślałem, że przecież żadna matka na świecie nie może zrobić dziecku czegoś tak złego, żeby skazało ją na ulicę… Ale nie znałem jej przeszłości i nawet nie chciałbym poznać.

Wychodząc z parku, cieszyłem się, że moje poszukiwania nabrały sensu, że mama żyje i przy odrobinie szczęścia uda mi się ją odnaleźć. W mojej głowie wciąż był jej obraz klęczącej przy szpitalnym łóżku. Nie wiedziałem, jak to będzie, kiedy ją zobaczę. Szukałem słów, jakie jej powiem na przywitanie. Ale czułem gonitwę myśli i wciąż miałem wrażenie, że nie znajduję tych właściwych.

To musi być ona

Telefon od kobiety z parku dostałem kilka dni później. Powiedziała, że Mucha zjawiła się w mieście, mieszka gdzieś w jakiejś ruderze, ale codziennie przychodzi nad staw do parku i siedzi tam do zmroku.

Poszedłem tam jeszcze tego samego popołudnia, obszedłem sadzawkę dookoła, nie dostrzegłem tam jednak nikogo, poza jakąś zakochaną parą i kilkoma matkami z dzieciakami.

Przystanąłem zrezygnowany, nie wiedząc, co robić dalej, rozglądałem się dookoła i... wtedy ją zobaczyłem. Skuloną postać, siedzącą na trawie, pod brzozą. Rękami obejmowała kolana, dotykała ich brodą, ramiona miała nisko opuszczone. Biła z niej taka wielka rezygnacja… Wiedziałem od razu, że to musi być ona, moja mama, chociaż wizerunek tej kobiety odbiegał od tego, który nosiłem we wspomnieniach.

Wolnym krokiem szedłem w jej stronę. Nie wiedziałem, co jej powiem, wszystkie słowa, od miesięcy układane w głowie, gdzieś uleciały. Gdy znalazłem się kilka metrów od kobiety, podniosła na mnie wzrok. Widziałem jej oczy. Znałem je. Rozszerzyły się ze zdumienia, ale było w nich coś jeszcze, jakby strach. Zrozumiałem, że mnie poznała. Zrobiła ruch, jakby chciała się zerwać i uciec, ale przytrzymałem ją za ramiona, a potem usiadłem obok.

– Nie wstawaj, mamo – powiedziałem cicho. – Posiedźmy tak chwilę razem. Zresztą, ja nie pozwolę ci już uciekać…

Nic nie powiedziała, skinęła tylko głową, a potem otarła dłonią łzy. Dopiero po chwili spojrzała mi w twarz, jej oczy pełne były rozpaczy i udręki, zagryzła wargi do krwi.

– Przestań się tak zadręczać, mamo – objąłem ją, starając się nie czuć przykrego zapachu. – To był wypadek, nie jesteś temu winna…

– On krzyczał cały czas, że o mało cię nie zabiłam, że zrobiłam z ciebie kalekę, mogłeś stracić stopę – szepnęła. – A potem kazał mi się wynosić, powiedział, że wsadzi mnie do więzienia, jak cię nie zostawię w spokoju, że jestem wyrodną matką i największym złem dla ciebie, że niszczę wam życie – pokręciła z rozpaczą głową. – Nie chciałam, żebyś myślał, że jestem dla ciebie zła, wolałam odejść. Nigdy byś mi nie wybaczył, gdyby twoja noga…– urwała.

– Mamo, z moją nogą wszystko jest w porządku, mógłbym być zawodowym tancerzem – zażartowałem, żeby rozładować jakoś napięcie między nami. – Ja nie mam ci czego wybaczać, ale ty w końcu musisz wybaczyć sama sobie, już najwyższy czas.

– Naprawdę myślisz, że mogłabym? – spojrzała na mnie załzawionym, niepewnym spojrzeniem.

– Ja to wiem, mamo – podniosłem się i podałem jej rękę. – A teraz chodźmy już stąd, wieczór się zbliża, robi się zimno…

– Dokąd mamy iść? – rzuciła mi jeszcze jedno spojrzenie pełne lęku, ale nie wysunęła dłoni z mojej ręki.

– No jak to, gdzie – znowu się zaśmiałem. – Do domu, mamo, do domu. Moja żona czeka już pewnie z kolacją i niecierpliwi się…

Czytaj także:
„Koleżanki gnębią moją wnuczkę, bo jest sierotą. Wychowawczyni stwierdziła, że tak się teraz bawią dzieci i nie pomoże”
„Marian mnie poniżał, więc uciekłam do Hiszpanii. Poznałam szanującego mnie kochanka, ale wróciłam, gdy mąż zachorował”
„Byłam dla matki zbędnym balastem, bo wolała swoich fagasów. Gdy kolejny ją porzucił, stanęła z walizkami w moim progu”

Redakcja poleca

REKLAMA