„Życie w mojej rodzinie to bal przebierańców. Udajemy, że się kochamy i szanujemy, by za chwilę skakać sobie do oczu”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, deagreez
„Gdy ojciec kłócił się z bratem, nie mogli tego zrobić tak po prostu. Jeden szeptał swoje racje matce, drugi ciotce, a ich przekoloryzowane i pozmieniane wersje fruwały po całej rodzinie, aż w końcu docierały do samych zainteresowanych i jeszcze bardziej nasilały konflikt”.
/ 12.02.2024 11:15
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, deagreez

Moja rodzina od strony ojca zawsze była specyficzna, a relacje, które w niej panowały, nigdy nie należały do łatwych. Pewnie, przeciętna wprowadzona w temat osoba powiedziałaby: „Jeśli się nie lubicie, to po prostu nie spędzajcie ze sobą czasu”. U nas jednak to nie jest takie proste... Bo przecież najbardziej liczy się to, co wypada.

Najważniejsze są pozory

W rodzinie ze strony taty bardzo rzadko doświadczałam przyjemnych, szczerych momentów, nawet gdy byłam dzieckiem. Nieszczególnie mnie chwalono, sporo krytykowano i porównywano do moich kuzynów. Wiem, że to nie wzięło się znikąd: mój ojciec i jego rodzeństwo od dziecka ze sobą rywalizowali. Myślę, że dziadkowie nie byli świadomi tego, że nastawiają ich w ten sposób przeciwko sobie. Wyrośli więc na dorosłych o napiętych stosunkach i stale utrzymującym się podświadomie genie rywalizacji. Najpierw rywalizowali na oceny, prace domowe i posłuszeństwo, a potem... na to, komu się lepiej w życiu wiedzie, kto lepiej wybrał małżonka, kto ma porządniejsze, grzeczniejsze i bardziej poukładane dzieci. Byłam pośrednią ofiarą tego, tak samo jak i moje kuzynostwo.

Zdarzało się, że w rodzinnym domu ojca słyszałam naprawdę przykre rzeczy. Nie tylko pod swoim adresem, ale także swoich bliskich: mojej mamy czy drugich dziadków. Tata nie bronił swoich rodziców, gdy po powrocie z ferii u babci wypłakiwałam mu się w rękaw. Tłumaczył mi jednak, że „dziadkowie tak mają” i żebym „nie brała tego do siebie”. Niektóre awantury między członkami rodziny eskalowały do naprawdę dużych rozmiarów, ale potem, prędzej czy później, niezależnie od wszystkiego, i tak zasiadaliśmy wszyscy razem przy wigilijnym czy wielkanocnym stole i składaliśmy sobie fałszywe życzenia. Dlaczego? No bo jak to tak, nie przyjechać do rodziny na święta?

Szeptali za plecami

Wszelkie konflikty w tej rodzinie miały jeszcze jedną paskudną cechę: odgrywały się w dużej mierze za plecami, przez pośredników. Gdy ojciec kłócił się z bratem, nie mogli tego zrobić tak po prostu. Jeden szeptał swoje racje matce, drugi ciotce, a ich przekoloryzowane i pozmieniane wersje fruwały po całej rodzinie, aż w końcu docierały do samych zainteresowanych i jeszcze bardziej nasilały konflikt.

O sobie samej też potrafiłam usłyszeć przykre rzeczy od innych osób: a to że miałam za krótką sukienkę na święta i wyglądałam jak ladacznica, a to że podobno jestem niewdzięczna i krnąbrna, a to że nic ze mnie już nie będzie...

Ludziom wychowującym się w szczęśliwszych, zdrowszych rodzinach takie rzeczy pewnie nie mieszczą się w głowie, ale jednak ja byłam do nich przyzwyczajana od najmłodszych lat. Niestety, oswojono mnie też z tym, że, niezależnie od tego, co ktoś mi zrobi, i tak powinnam czuć się zobowiązana, żeby być dla niego uprzejmą, ugościć go na święta, wysłać prezent na Dzień Babci i tak dalej...

– Dzwoniłaś do babci na imieniny? – pytał mnie czasem ojciec.

– Nie, bo mówiła ostatnio okropne rzeczy o mamie – odpowiadałam przykładowo.

– Ale i tak powinnaś zadzwonić. W końcu babcia nie będzie żyła wiecznie... To jej święto, tak wypada – przekonywał mnie i... wpędzał w poczucie winy.

Psycholog mówi, że to zupełnie rozmontowało mój mechanizm wyznaczający granice i pewnie ma stuprocentową rację. Nie potrafię postawić granicy tam, gdzie czuję się komfortowo i bardzo często robię rzeczy, na które nie mam czasu, pieniędzy albo ochoty, tylko dlatego, że czuję się zobowiązana lub uważam, że tak po prostu wypada.

Zdanie sąsiadów to świętość

Dlaczego opisuję swoją rodzinę jako bal przebierańców? Bo liczy się tylko to, co na zewnątrz, ładna otoczka. Nikomu nie przeszkadza zgnilizna w środku. Gdy któregoś dnia, po kilku drinkach, mój wujek zaczął się szarpać ze swoim szwagrem, a rodzina zabrała się za ich rozdzielanie, babcia biegała po pokoju, lamentując: „Przestańcie, bo sąsiedzi usłyszą!”. Jakby to było w tamtym momencie najważniejsze – choć dla niej, zgodnie z jej wartościami, pewnie było.

Zdanie innych ludzi było dla nich niezwykle ważne, nawet jeśli ci ludzie byli tak naprawdę zupełnie obcy. Gdy jako dziecko spędzałam wakacje u babci, zawsze wychodziłam z domu dopiero po dokładnym i schludnym uczesaniu i związaniu włosów, w dopasowanym, najlepiej jasnym stroju. Gdy moja walizka spakowana przez mamę była wypełniona rzeczami „do ganiania”, ciemnymi, znoszonymi lub lekko uszkodzonymi, żeby nie było szkoda ich wyrzucić, gdy je zupełnie wybrudzę lub podrę, babcia komentowała to z wielkim niesmakiem.

– Jak można tak dziecko ubierać? – warczała, szukając w mojej walizce ubrań, w których chciałaby mnie pokazać sąsiadkom.

– Ale babciu, idę tylko na plac zabaw pod blok, nie mogę założyć tych legginsów i bluzki w paski? – dziwiłam się.

– Boże broń! Będą potem gadać pod blokiem, że moje wnuki biegają obdarte i w jakichś szmatach – bulwersowała się.

Odcinałam się od nich

W miarę jak dorastałam, zaczęłam dostrzegać absurdalność tego wszystkiego. Nie miałam ochoty na częste wizyty u dziadków, a z resztą rodziny ojca utrzymywałam poprawne, uprzejme relacje. Oczywiście, wtedy znowu byłam tą złą wnuczką, bo moi kuzyni, zaprogramowani przez swoich rodziców tak, aby nigdy nie podważać tego, co „wypada” i „należy”, chętniej i częściej odwiedzali dziadków.

Dziś jestem dorosła i świadomie utrzymuję bardzo sporadyczny kontakt z rodziną ojca. Nie ukrywam, są momenty, w których lubię ich towarzystwo. To nie tak, że wszyscy są złożeni z samych wad: gdy spędzamy święta w rodzinnym składzie, z reguły jest zabawnie i dość pogodnie, mamy o czym rozmawiać. Niestety, nie potrafię się przed nimi otworzyć, bo w głębi duszy wiem, że wszystko, co powiem, może być kiedyś wykorzystane przeciwko mnie. W jaki sposób?

Gdy opowiem coś o tym, że ostatnio byłam na urodzinach koleżanki, pół roku później mogę się dowiedzieć, że ja to nic, tylko imprezuję, jestem nieodpowiedzialna i pewnie zupełnie nieprzyzwoita. Oczywiście, „z drugiej strony tuby”, czyli od zupełnie innych członków rodziny. Zdarzało się też, że dzieliłam się z nimi zupełnie błahą drobnostką ze swojego życia, o której jednak wkrótce wiedzieli już wszyscy – tak jakby naprawdę postawili sobie za cel śledzić i monitorować wszystko, co robię, jak żyję i jakie decyzje podejmuję.

Wszyscy udają

Kiedyś potrafiło mnie to bardzo zaboleć: cierpiałam, gdy spędzałam z krewnymi czas, który wydawał mi się być bardzo przyjemny, szczery i zabawny, a później dowiadywałam się o sobie czegoś nieprzyjemnego albo okazywało się, że wszystkie te uprzejme, zabawne zachowania były jedynie maską. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje. „Jak można tak doskonale udawać, że się kogoś lubi, kiedy w rzeczywistości jest zupełnie inaczej?”, myślałam.

Postanowiłam jednak, że nie chcę być częścią tej farsy, udawania, że wszystko jest w porządku, kiedy tak naprawdę było przeciwnie. Być może zaczęłam bardziej doceniać wartość prawdziwej autentyczności i szczerości w relacjach: z wiekiem doszłam do wniosku, że tego typu „wydmuszki” nie są mi w życiu potrzebne do szczęścia.

Chcę żyć w zgodzie ze sobą

Dziś nie przejmuję się już tym, co mogą o mnie mówić krewni. Wiem, że to wszystko opiera się na bardzo ograniczonej wiedzy o tym, co naprawdę robię, co myślę i jaka jestem. Oni przecież tak naprawdę zupełnie mnie nie znają, bo nigdy nie chcieli mnie poznać. Wiem też, że krytyka pod moim adresem (i nie tylko moim) ma jedynie sprawić, że poczują się lepiej sami ze sobą, bo tak zostali zaprogramowani: żeby rywalizować, podkopywać i obgadywać. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko im współczuć. Życie w ten sposób musi być naprawdę wykańczające i przykre.

Teraz, gdy patrzę wstecz, widzę, jak daleko odeszłam od tej toksycznej rodzinnej dynamiki. Może nie wszystko jest idealne, ale jestem szczęśliwa, że odważyłam się wyjść z tej sztucznej bańki, w której więzy rodzinne były tylko kłamstwem, iluzją i opierały się tylko na pozorach. Teraz mogę być sobą, bez obaw o to, co powiedzą sąsiedzi czy inni ludzie spoza mojego kręgu rodzinno-społecznego. To poczucie wolności i autentyczności jest bezcenne.

Czytaj także: „W walentynki obcy facet poprosił mnie o rękę. Poszłam za głosem serca i jesteśmy już 15 lat po ślubie”
„Moja żona była zimna jak nóżki w galarecie. Ogrzewałem się w ramionach innej i dostałem nauczkę”
„Zakochałem się w córce przyjaciela. Kiedyś zmieniałem jej pieluchy, dziś zdejmuję z niej stanik”

Redakcja poleca

REKLAMA