„Życie na wózku było dla mnie przekleństwem. Wstydziłam się współczujących spojrzeń, nic mnie nie cieszyło”

Inwalidztwo było dla mnie przekleństwem fot. Adobe Stock, cunaplus
Przecież miałam marzenia, które już nigdy się nie spełnią. Już nigdy nie będę się wspinać ani wędrować po górach. Nigdy już nie zatańczę, nie pobiegnę na randkę. Czasem słyszałam za plecami szepty: „taka młoda i na wózku”, „biedulka, nawet ładna”, „co za nieszczęście”.
/ 28.12.2021 06:27
Inwalidztwo było dla mnie przekleństwem fot. Adobe Stock, cunaplus

– Było super! Żałuj, że… – Daniel urwał w pół słowa, zdając sobie sprawę z popełnionego nietaktu.

I bez tego zazdrościłam im jak diabli. Kiedyś nic by mnie powstrzymało przed taką eskapadą. Teraz siedziałam na wózku, a mój świat drastycznie się skurczył.

Z wypiekami słuchałam relacji z pobytu w górach

Danek i Domin umieli opowiadać. Ciągnęli narrację, umiejętnie budując napięcie, tak że momentami nie wytrzymywałam i gorączkowo pytałam: „no i co było dalej?”. Pokazywali zdjęcia oraz filmiki nakręcone podczas wyprawy. Piękne pejzaże, ujęcia zapierające dech w piersiach, idylliczne obrazki górskiej przyrody. Po niefortunnej odzywce Daniela rozmowa wyraźnie zaczęła kuleć.

Nagle Dominik przypomniał sobie o jakimś spotkaniu, co jego speszony przyjaciel przyjął z wyraźną ulgą. Pospiesznie schowali telefony i zaczęli się zbierać.

– Czas na nas – Dominik pochylił się i ucałował mnie w policzek. – Trzymaj się!

Kiedy wyszli, długo siedziałam bez ruchu. W końcu zajrzała do mnie mama.

– Miło, że wpadli – zagaiła, ale na widok mojej ponurej miny umilkła.

Znała mnie dobrze, więc pewnie domyśliła się, że ta wizyta przyniosła mi tyle samo radości, co bólu, że znowu będę godzinami roztrząsała, co straciłam przez wypadek. Pogładziła mnie po dłoni i zaproponowała kolację. Nie miałam ochoty. Nie miałam ochoty na nic, co mogłam dostać. Pragnęłam niemożliwego.

– Kornelko... – oho, znałam ten ton.

Mama zaraz zacznie wyciąganie z dołka, w który z powrotem wepchnęła mnie wizyta przyjaciół.

– Tak nie można. Nie możesz się tak zadręczać. Nie ma sensu myśleć o tym, co było. Czasu nie zawrócisz. Postaraj się, dziecko.

Wzruszyłam ramionami, tyle to i ja wiedziałam

Leżąc już w łóżku, aby całkowicie nie pogrążyć się w kompletnej rozpaczy, starałam się skupić na pozytywach. W myśl zasady, że zawsze mogłoby być gorzej. Mimo niepełnosprawności mam zawód i niewielką, ale sprawnie prosperującą firmę. Prowadzę biuro rachunkowe, co pozwala mi na pewną swobodę finansową.

Oczywiście bez szaleństw, ale i tak jestem w lepszej sytuacji niż większość niepełnosprawnych, skazanych na symboliczną rentę. Mam fajną, mądrą i wyrozumiałą mamę, która jest również moją najlepszą przyjaciółką. To ona krok po kroku wyciągała mnie z depresji, w której pogrążałam się niemal z lubością po wypadku.

Zmuszała mnie, abym codziennie o siebie dbała, robiła makijaż, ładnie się ubierała. To ona kupiła mi niebotyczne szpilki, które wkładałam, siadając do pracy przy komputerze. Za jej namową założyłam firmę, która oprócz dochodów zapewniała mi także kontakty z rozmaitymi ludźmi. Doceniałam to wszystko, ale…

Przecież miałam marzenia, które już nigdy się nie spełnią, rozmyślałam pełna goryczy i poczucia niesprawiedliwości, łykając po cichu łzy. Już nigdy nie będę się wspinać ani wędrować po górach. Już nigdy nie poczuję tego jedynego w swoim rodzaju uczucia, jakie ogarniało mnie, gdy stawałam na szczycie. Łzy płynęły już otwarcie i obficie.

Moje myśli znowu pofrunęły w niebezpieczne rejony, ale nie umiałam zawrócić. Nigdy już nie zatańczę, nie pobiegnę na randkę, nie będę robiła tego, co tak lubiłam robić. Nakręcałam się jak masochistka.

Moje życie zawsze już będzie tylko namiastką dawnego

W końcu usnęłam, a gdy się obudziłam, cała poduszka była mokra od łez. Zmobilizowałam się do podjęcia codziennych obowiązków. Z trudem, ale wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na bezczynne poddawanie się rozpaczy. Klienci oczekiwali ode mnie maksimum rzetelności.

Dni płynęły jednostajnie. Praca, rehabilitacja, czasem wizyta kogoś ze znajomych. Rzadkie wyjścia do kina czy na koncert. Czułam się meganiezręcznie, kiedy musiałam korzystać z pomocy innych, aby pokonać bariery architektoniczne, rojące się na każdym kroku. Świat niby się zmienia, lecz nadal nie jest zbyt przyjaznym miejscem dla takich osób jak ja.

Ukradkowe spojrzenia innych odbierałam w takich momentach równie boleśnie jak uderzenia w twarz. Nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że obcy ludzie najpierw rzucają mi zaciekawione spojrzenia, a potem szybko odwracają głowę albo spuszczają wstydliwie wzrok. Czasem słyszałam za plecami szepty: „taka młoda i na wózku”, „biedulka, nawet ładna”, „co za nieszczęście”.

Nienawidziłam robienia z siebie widowiska i dlatego rzadko dawałam się namówić na podobne wyjścia. Dom stał się moim azylem, w nim czułam się najbezpieczniej i najswobodniej. Był też moim więzieniem. Nie od razu zauważyłam, że mama coś knuje. Dopiero po jakimś czasie uderzyło mnie, że jest podejrzanie podekscytowana.

Kiedy wjeżdżałam do pokoju, nagle urywała rozmowy telefoniczne i częściej niż zwykle wychodziła z domu. Do tej pory nie lubiła zostawiać mnie samej. Czyżby – obserwowałam ją spod przymrużonych powiek – mama się zakochała?

Nie miałabym nic przeciwko temu

Kilka razy próbowałam z nią pogadać o tym, co się dzieje, ale rumieniła się jak nastolatka i zmieniała temat. Nie wiedziałam, co mam o tym sądzić. Skoro tak to ukrywała, może uwikłała się w jakiś trudny romans? A może jest w rozterce, bo waha się, czy może sobie pozwolić na pójście za głosem serca?

Ogarnął mnie lęk przed taką sytuacją. Nie chciałam zostać sama. Nie byłam gotowa na to, żeby w naszym domu zamieszkał obcy mężczyzna. No i zrobił się pat, ponieważ mama milczała jak zaklęta, a ja bałam się dociekać. Bomba, jak to bomba, wybuchła niespodziewanie.

– Kornelciu – mama wkroczyła do pokoju, w którym urządziłam biuro – czy mogłabyś za dwa tygodnie wziąć urlop?

– Mogłabym – burknęłam znad sterty papierów, bo właśnie odkryłam niezaksięgowaną fakturę. – Tylko po co?

– Widzisz... – zaczęła takim tonem, że popatrzyłam na nią uważnie.

Wydawała się czymś bardzo przejęta. Oho, teraz się dowiem, że mama kogoś ma i chce, byśmy się poznali.

– Ja wiem, że to może być dla ciebie szok, ale… – znowu się zacięła.

– Mamo, jeżeli czaisz się z nowiną, że kogoś masz i chcesz, żebym go poznała, to daruj sobie. Od dawna domyślam się, że…

Przerwał mi wybuch śmiechu. Mama chichotała jak mała dziewczynka, aż jej oczy zaszły łzami.

– Oj, Nela, co tobie chodzi po głowie? Dobra, już mówię, w czym rzecz, bo za chwilę posądzisz mnie o Bóg wie co. Otóż za tydzień wyjeżdżasz w Bieszczady...

– Jak... jak to? – wyjąkałam.

– Już jakiś czas temu umówiłam się z Danielem i Dominikiem. To miała być niespodzianka, dlatego tak kryliśmy się z przygotowaniami.

Okazało się, że mama wraz z moimi przyjaciółmi wszystko już przygotowała. Zadbali o wypożyczenie wygodnego samochodu, zabukowali noclegi. Abym nie czuła się skrępowana, przebywając sama z chłopakami, miała z nami pojechać Ola, dziewczyna Daniela. Znałam ją i lubiłam. Była fizykoterapeutką i czasami korzystałam z jej usług. Tydzień szybko zleciał.

Na przemian byłam podekscytowana i przerażona

Zupełnie niepotrzebnie. Przyjaciele naprawdę wszystko przewidzieli. Na czas wyjazdu załatwili profesjonalny wózek górski. Udało mi się na nim nawet wjechać z Przełęczy Wyżniańskiej do Schroniska pod Małą Rawką. Autentycznie się wzruszyłam, odwiedzając karmel w Zagórzu.

Codziennie jechaliśmy w inny region, podziwiając cudne widoki. W trudniejszych partiach Danek z Dominem po prostu mnie wnosili, żartując, że muszą mi ograniczyć porcje jedzenia. Atmosfera była cudowna! Na nowo poczułam smak życia. Górski wiatr przegnał moje lęki, a dym z ogniska, przy którym siadaliśmy wieczorem, śpiewając przy rozstrojonej gitarze, napełnił pozytywną energią.

Poza trudnymi odcinkami nikt nie traktował mnie ulgowo. Miałam przydzielone obowiązki, z których musiałam się wywiązywać. Szykowałam śniadania i kolacje, wyszukiwałam atrakcyjne miejsca do zwiedzenia. Wróciłam odmieniona. Za namową Oli założyłam w internecie stronę.

Początkowo chciałam tam zamieszczać informacje o miejscach w Bieszczadach dostępnych dla osób na wózkach, ale tak się wkręciłam, że zaczęłam prowadzić bloga. Zainteresowanie przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Codziennie odpowiadam na pytania i udzielam porad. Nawiązałam wiele wirtualnych przyjaźni.

Od czasu pierwszej wyprawy „na siedząco” jeszcze dwa razy wspólnie wyjeżdżaliśmy w różne regiony Polski. Odwiedziłam Suwalszczyznę, zaliczając spływ kajakowy. Nie mam czasu na chandry i użalanie się nad sobą.

Teraz wraz z Olą, Dominem i Dankiem przygotowujemy się do wyjazdu w rumuńskie Karpaty. Zastanawiamy się nad założeniem firmy organizującej turystykę dla osób niepełnosprawnych. Mamy w tym już wprawę, a moje uczestnictwo w wycieczkach gwarantowałoby, iż wszystkie detale sprawdzę sama od strony praktycznej.

Czasem zbyt wąskie drzwi do toalety okazują się barierą nie do pokonania dla osoby na wózku. Wyjazd w Bieszczady zmienił moje życie na zawsze. Niby nadal poruszam się na wózku, ale już nie postrzegam tego faktu jako przeszkody do osiągnięcia szczęścia. Z siedzącej perspektywy życie też może wyglądać pięknie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA