„Życie mojej wnuczki to pasmo nieszczęść. Gdy pogodziła się ze śmiercią matki, los odebrał jej miłość życia”

Kobieta, która pociesza wnuczkę fot. Adobe Stock, fizkes
„Wracali z wakacji. Szczęśliwi, wypoczęci, opaleni. I w jednej chwili pijany kierowca przekreślił wszystko. Boję się, co teraz będzie. Czy uda się nam znów przywrócić ją do życia? I dlaczego los tak ją doświadcza? Nigdy nie przestanę zadawać sobie tego pytania”.
/ 25.04.2022 06:53
Kobieta, która pociesza wnuczkę fot. Adobe Stock, fizkes

Dosia otworzyła buzię i patrzyła na mnie swoimi wielkimi błękitnymi oczami.

– Ale jak to, babciu?

– No tak już jest, słoneczko – westchnęłam głośno, a oczy zaszły mi łzami.

– I nic nie można na to poradzić?

– Nic, kochanie.

– Dlaczego? – bródka mojej wnusi znów zaczęła się trząść.

Przygarnęłam ją mocno do siebie.

– Ciiii, kochanie, ciii…

Od tej rozmowy minęło trzydzieści lat. Dosia siedzi naprzeciwko mnie. Wzrok ma nieobecny, jest przeraźliwie blada, czerń ubrania jeszcze bardziej ją wyszczupliła. Patrzę na jej drobne dłonie, które od kilku dni nie przestają się trząść.

Tulę do siebie jej dwuletnią córeczkę, która nie rozumie jeszcze, co się wokół niej dzieje, dlaczego mama jest smutna i z nikim nie rozmawia. 

Moja córka zaszła w ciążę na drugim roku studiów. Nigdy nie przyznała się, kto jest ojcem jej dziecka. Powiedziała tylko, że to był nieodpowiedzialny bubek, i że nie chce, żeby Dosia kiedykolwiek musiała się go wstydzić.

Nie naciskaliśmy, postanowiliśmy wspierać naszą córkę i pomóc jej skończyć studia… Białaczka dała o sobie znać, gdy Julia obroniła dyplom. Walczyła zaciekle, nie udało się. Nie wiem, co stałoby się ze mną i moim mężem po śmierci naszej jedynaczki, gdyby nie mała Dosia.

Miała tylko 5 lat. Potrzebowała nas

Przeprowadziłam z nią wtedy najtrudniejsze rozmowy w moim życiu. O śmierci, podstępnej chorobie, losie, przeznaczeniu, pogodzeniu lub nie. Trudno powiedzieć, ile z tego wtedy zrozumiała, a na ile ulgę przynosiły jej same rozmowy.

Robiliśmy z mężem wszystko, żeby nie odczuła braku mamy. Nie wiem, czy się nam to udało. Mam nadzieję, że tak. Była cudowną dziewczynką, pogodną, roześmianą, lubianą, zawsze otoczoną przez grono rówieśników.

Przez wszystkie szkoły przeszła jak burza. Była tak podobna do Julii, że chwilami kręciło mi się w głowie. Ten sam uśmiech, gesty, przyzwyczajenia. Tak jak Julia bała się zasypiać przy zgaszonym świetle i uwielbiała Brzechwę.

Dosia ratowała nas przed szaleństwem, tak bardzo tęskniliśmy z mężem za córką. W jakiś cudowny sposób nie pozwalała nam na smutek.

Po maturze wybrała medycynę. Wiedzieliśmy właściwie od zawsze, że pragnie być lekarzem. Miała w sobie tyle empatii, takie pokłady cierpliwości i czułości. Wiedzieliśmy, że będzie wspaniała w tym zawodzie.

Wybrała studia w Krakowie, nie chciała nas opuszczać, czuła, że jej wyjazd byłby dla nas ciężkim przeżyciem. I tak mieliśmy ją zdecydowanie za rzadko, studia zabierały wnuczce mnóstwo czasu, ale mimo to dla nas zawsze go znajdowała.

Pamiętam ten majowy wieczór, kiedy wróciła z zajęć jakaś odmieniona. Oczy jej błyszczały. Wtedy po raz pierwszy opowiedziała mi o Robercie. O tym, że jest cudowny, wybitnie zdolny i będzie kardiochirurgiem, że go kocha.

– Babciu, od teraz cudowne serce dziadzia, i twoje, oczywiście, będzie miało najlepszą opiekę pod słońcem – uśmiechnęła się. – I moje też – westchnęła. – Babciu, jestem taka szczęśliwa.

– Zanim zacznę trzymać kciuki za waszą miłość – droczyłam się z Dosią – muszę poznać tego twojego Roberta.

– Ależ oczywiście, babciu, przyprowadzę go już niedługo. On też bardzo chce was poznać. Tyle o was słyszał.

Cieszyliśmy się z jej szczęścia

Robert rzeczywiście był wyjątkowym młodym człowiekiem. I jak on patrzył na Dosię! Pobrali się dwa lata później. To był piękny ślub, w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Dosia wyglądała przepięknie. Po kolejnych dwóch latach urodziła im się córeczka, nasza prawnuczka.

– Babciu, jestem taka szczęśliwa, że aż się boję – powiedziała do mnie Dosia, gdy przyszłam do szpitala zobaczyć maleńką.

– No coś ty, głuptasie – skarciłam ją tylko i poczułam ukłucie w okolicy serca.

Wracali z wakacji. Szczęśliwi, wypoczęci, opaleni. I w jednej chwili pijany kierowca przekreślił wszystko. Z bocznej ulicy wjechał wprost w przednie drzwi kierowcy. Robert nie miał żadnych szans.

Boję się, co teraz będzie. Czy uda się nam znów przywrócić ją do życia? I dlaczego los tak ją doświadcza? Nigdy nie przestanę zadawać sobie tego pytania.

Czytaj także:
„Samotne macierzyństwo bez prawa jazdy było koszmarem. Spędzaliśmy całe dnie w autobusach, bo tatuś się nie poczuwał”
„Latami tłumaczyłem sobie, że to żona jest prowodyrem mojej agresji. Gorzka prawda dotarła do mnie dopiero w sądzie”
„Ciotka zgotowała mi piekło na ziemi. Najpierw wpakowała mnie w niezłą kabałę, a teraz jędza nadaje na mnie rodzinie”

Redakcja poleca

REKLAMA