„Samotne macierzyństwo bez prawa jazdy było koszmarem. Spędzaliśmy całe dnie w autobusach, bo tatuś się nie poczuwał”

Po rozwodzie musiałam zrobić prawo jazdy fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Po rozstaniu z mężem musiałam przenieść się z dziećmi do mniejszego mieszkania. Straciłam poczucie bezpieczeństwa. Ale i tak odetchnęłam z ulgą, że nie muszę już użerać się z tym pajacem, znosić jego ciągłych oszustw i późnych powrotów do domu”.
/ 21.04.2022 04:31
Po rozwodzie musiałam zrobić prawo jazdy fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Dziś sama nie mogę uwierzyć, że się na to odważyłam. Gdy przypomnę sobie pierwszą lekcję, to aż ciarki mi przechodzą po plecach. A jednak nie poddałam się i pokonałam trudności…

Zyskałam o wiele więcej niż tylko prawo jazdy

Rozstanie z mężem pozbawiło mnie wielu rzeczy: części majątku, poczucia stabilizacji, bezpieczeństwa. Musiałam też przeprowadzić się z dziećmi do mniejszego mieszkania. Ale to nic. I tak odetchnęłam z ulgą, że nie muszę już użerać się z byłym mężem, znosić jego ciągłych oszustw i późnych powrotów do domu.

Była jednak rzecz, o której nie pomyślałam, gdy składałam papiery rozwodowe. Zawsze jeździłam z mężem do pracy, bo nasze firmy ze sobą sąsiadowały. Przywykłam do bycia pasażerem do tego stopnia, że nigdy nie zrobiłam prawa jazdy. Poza tym mąż uwielbiał podkreślać, że samochód to nie zabawka i nie wszyscy są stworzeni do prowadzenia. Bez mrugnięcia okiem przywłaszczył sobie nasze auto. Gdy po rozwodzie zamieszkałam w innej dzielnicy, droga do pracy mi się wydłużyła. A dzieciaki musiały dojeżdżać do liceum i na dodatkowy angielski.

„Bez samochodu będzie nam ciężko” – wiedziałam o tym.

Chcąc nie chcąc musieliśmy „zaprzyjaźnić się” z komunikacją miejską. Nie było łatwo. Aby dojechać do pracy musiałam dwukrotnie się przesiadać. Dzieci wiecznie spóźniały się na lekcje. Po szkole wracały późno, zjadały obiad i ponownie pędziły na autobus, żeby jechać na kursy. Każde zakupy to była katorga. Musiałam pilnować, żeby siatki nie były za ciężkie, bo trzeba było je donieść na przystanek, a potem do domu. Któregoś razu połowa zawartości torby wysypała się przy silniejszym hamowaniu i musiałam zbierać zakupy spod nóg pasażerów.

Byłam tym wszystkim sfrustrowana i zmęczona

W końcu uznałam, że nie ma innego wyjścia, jak zrobić prawo jazdy. Nie uczyłam się od tak dawna, że na samą myśl o wkuwaniu zasad ruchu drogowego robiło mi się słabo. Ale co miałam zrobić? Zapisałam się na kurs do szkoły, która była najbliżej nas, żebym chociaż tam nie musiała tarabanić się autobusem. Miałam szczęście – nowy kurs startował od przyszłego tygodnia. Dzieci bardzo się ucieszyły.

„Dam radę!” – przekonywałam sama siebie, choć tak naprawdę wcale nie byłam tego taka pewna.

Prowadzenie samochodu mnie przerażało, a nauka w moim wieku to już chyba czyste szaleństwo. Przyszłam na zajęcia jako pierwsza. Usiadłam w pierwszej ławce i wyciągnęłam zeszyt, żeby notować. W ławkach za mną powoli zaczęli pojawiać się inni kursanci. Oczywiście, same małolaty!

„Skaranie boskie! Będę wyglądała jak ich mama i pewnie jako jedyna obleję test!” – panikowałam w myślach.

Wszyscy, poza mną, przynieśli laptopy lub tablety. Prowadzący kurs wszedł na salę i uśmiechnął się złośliwie na widok mojej prehistorycznej metody prowadzenia notatek. Po lekcji wstępnej zatrzymał mnie i poprosił, żebym na kolejne zajęcia nie zapomniała komputera, bo będziemy rozwiązywać testy przez internet.

– Chyba że woli pani grać w tym czasie w statki – zarechotał głupawo.

Złośliwiec! Następnym razem przyniosłam laptop, ale rozwiązywanie testów szło mi tragicznie! Nie rozumiałam zasady pierwszeństwa, nie pamiętałam znaków…

– Chyba zrezygnuję – jęczałam na spotkaniu z przyjaciółką.

Pocieszała mnie, że na początku nikomu nie idzie dobrze. Może bym jej uwierzyła, gdyby nie fakt, że małolatom z mojej grupy jednak jakoś szło!

„Może po prostu się do tego nie nadaję… Ech! Najłatwiej się poddać! Ale to nie w moim stylu! Były mąż dał radę prowadzić auto, to ja też sobie poradzę!” – postanowiłam walczyć do upadłego. „Jak nie zdam egzaminu za pierwszym razem, spróbuję znowu. Moje dzieci nie będą ciągle jeździć tymi zatłoczonymi autobusami. Przez rozwód straciły już tatę i dom. Potrzebują choć odrobiny komfortu i ja im go zapewnię!”.

Uczyłam się całymi dniami

Syn zainstalował mi program na komputerze, więc bezustannie ćwiczyłam sytuacje na drodze, aż w końcu byłam w stanie odpowiedzieć na każde pytanie, nawet obudzona w środku nocy. Podeszłam do testu z teorii i zaliczyłam za pierwszym razem! Nie był to jednak koniec zmagań, a w zasadzie dopiero początek, bo musiałam zaliczyć jazdy i zdać test praktyczny.

– Przydzielę pani pana Tomka, on potrafi świetnie uczyć i jest w pani wieku – uśmiechnęła się sekretarka.

„Niech sobie będzie w jakim wieku chce. To bez znaczenia. Ważne, żeby mnie nauczył” – pomyślałam.

Nie miałam zamiaru romansować, tylko zdać egzamin. Umówiłam się z nim przez telefon na pierwsze jazdy na placyku manewrowym już następnego dnia rano, przed pracą. Kiedy przyszłam, czekał przy aucie. Był całkiem przystojny.

„Co ta sekretarka sobie wymyśliła? Niepotrzebnie opowiedziałam jej o moim rozwodzie. Teraz mnie swata na siłę”.

Przedstawiłam się i odruchowo otworzyłam drzwi pasażera. Pan Tomek chrząknął znacząco i sam usiadł jako pasażer. Przełknęłam ślinę. A więc to już! Mimo opanowania teorii, wciąż nie byłam gotowa. Usiadłam w fotelu kierowcy i poczułam, że pocą mi się dłonie. Bałam się, że kiedy dotknę kierownicy, coś zepsuję. Pan Tomek krok po kroku przypominał, co mam robić i zanim się zorientowałam, silnik był odpalony.

– Ruszaj – powiedział, a ja miałam ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie.

Nacisnęłam na gaz, puściłam sprzęgło i… auto podskoczyło kilka razy, a po chwili zgasło.

Niech to licho!

Instruktor mnie uspokoił i wytłumaczył wszystko jeszcze raz. Poszło lepiej. Jechałam! Naprawdę jechałam! Panowałam nad tą wielką maszyną. Nie mogłam w to uwierzyć. Auto toczyło się dziesięć na godzinę, a ja piszczałam z radości.

– Widzi pan? Jadę! To banał! – roześmiałam się, a auto, jak na złość, zgasło.

Zaczęłam się śmiać. Wróciłam do domu rozpromieniona i zaczęłam opowiadać dzieciom, jak mi poszło! Byłam tak podekscytowana, jakbym wzięła udział w ekstremalnym rajdzie, a nie jeździła po placyku manewrowym. wyjazd na miasto był równie wielkim przeżyciem.

Zawsze zastanawiałam się, jak czują się maleńkie ptaszki wyrzucane przez matkę z gniazda, żeby nauczyły się latać. Teraz już wiem! Pewnie też wydaje im się, że nie dadzą rady, a później jakimś cudem dają. Wciąż myślałam, jakie to dziwne, że kierowcy obok jadą sobie jak gdyby nigdy nic, a tu za kierownicą siedzi zupełny naturszczyk, który nie wie, co robi. Adrenalina buzowała w moich żyłach.

Tomek stwierdził, że nigdy nie miał równie podekscytowanego ucznia. Każda kolejna lekcja przebiegała już w spokojniejszej atmosferze. Po jakimś czasie byłam już nawet w stanie rozmawiać bez stresu, że jeśli skupię się na skleceniu zdania, zapomnę o prowadzeniu auta. Tomek opowiadał mi różne anegdoty, żebym się nie denerwowała, a przy okazji pokazywał, co robić.

Szło mi całkiem nieźle

Gdy kończyłam kurs, Tomek nazywał mnie żartobliwie „królową szos”. Zapisałam się na egzamin pewna, że dam radę. Jednak w noc przed nim dopadła mnie tak wielka trema, że nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, spoglądając co chwilę na zegarek. I tak do rana! Na egzamin poszłam tak zmęczona, że nie wiedziałam, jak się nazywam.

Egzaminator spojrzał na mnie podejrzliwie, jakbym coś wypiła. Później robiłam wszystko, żeby mu udowodnić, że ma rację. Myliłam lewą stronę z prawą, gasło mi auto i na koniec skręciłam bez użycia kierunkowskazu. Wcale mnie nie zdziwiło, że mnie oblał. Tomka wręcz przeciwnie. Nie mógł uwierzyć, że królowa szos wciąż nie została oficjalnie koronowana. Cóż, musiałam zapisać się na kolejny termin.

– Może przyjdę na egzamin i wesprę cię psychicznie? – zaproponował instruktor.

Zgodziłam się. Jego obecność działała na mnie kojąco. Kiedy przyjechałam autobusem na miejsce egzaminu, czekał już na mnie i dał symbolicznego kopniaka na szczęście. Wsiadłam do auta i zobaczyłam, że mam tego samego egzaminatora! Tomek spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Będzie dobrze! I było, mimo że ciągał mnie po najtrudniejszych skrzyżowaniach i kazał wciskać się w najwęższe miejsca parkingowe. Gdy na koniec podał mi kartę zaliczenia, wyszłam z auta i rzuciłam się Tomkowi na szyję!

To jego obecność tak mi pomogła, byłam tego pewna!

Tomek obiecał pomóc przy zakupie auta

Wyszukiwał mi ciekawe aukcje i podsyłał na maila. W końcu jedno zwróciło moją uwagę: wygodny sedan z klimatyzacją i dużym bagażnikiem. Tomek pojechał ze mną. by go obejrzeć. Sprawdził stronę techniczną: silnik, grubość lakieru i datę wymiany rozrządu. Na dokładkę udało mu się nieco zbić cenę. Dobiliśmy targu!

Tydzień później odebrałam prawo jazdy i od razu ruszyłam do supermarketu po zakupy. Gdy wysiadłam z auta, usłyszałam huk. Jakieś dwa samochody zaliczyły stłuczkę na parkingu. Odwróciłam się i ku swemu zdumieniu w jednym z nich zobaczyłam mojego byłego męża! Zaskoczony, że widzi mnie za kierownicą, zagapił się i uderzył w auto przed sobą.

– Musisz chyba trochę poćwiczyć manewry. Wiesz, samochód to nie zabawka! – uśmiechnęłam się do niego i kliknęłam na pilota, żeby zamknąć moje auto.

Nie dość powiedzieć, że z wrażenia opadła mu szczęka. A Tomek? Tak często wpadał do mnie pod pretekstem sprawdzenia silnika lub wymiany kół na nowy sezon, że w końcu się z nim umówiłam na wyjazd za miasto. Oczywiście ja prowadziłam!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA