„Ciotka zgotowała mi piekło na ziemi. Najpierw wpakowała mnie w niezłą kabałę, a teraz jędza nadaje na mnie rodzinie”

Kobieta, którą oszukała ciotka fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов
„Ciotka wydzwania podobno do bliższych i dalszych krewnych i opowiada o mnie niestworzone rzeczy. Że wyrzuciłam jej kochanego synka na bruk bez powodu, że jestem bez serca i sumienia. I że w przyszłości Bóg mnie za to na pewno ukarze”.
/ 20.04.2022 21:17
Kobieta, którą oszukała ciotka fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов

Urodziłam się na wsi. Już w gimnazjum postanowiłam, że gdy dorosnę, wyjadę na studia do miasta. Po szkole średniej spakowałam swoje rzeczy i wyruszyłam do Warszawy. Niestety, matura nie poszła mi najlepiej, więc nie dostałam się na państwową uczelnię.

Musiałam się zapisać do prywatnej. A tam czesne kosztuje. Mimo że znalazłam pracę, żyłam z ołówkiem w ręku. Najwięcej pieniędzy szło na wynajęcie mieszkania. Aby było mi lżej, znalazłam sobie sublokatorkę. Solidarnie sprzątałyśmy, gotowałyśmy, płaciłyśmy rachunki. Żyło nam się całkiem wygodnie i miło.

Niedługo przed rozpoczęciem kolejnego roku akademickiego koleżanka oświadczyła, że wyprowadza się do swojego narzeczonego. Trochę było mi żal, ale cóż… takie jest życie.

Pomogłam jej się spakować, życzyłam szczęścia i na gwałt zaczęłam szukać nowej sublokatorki. Już prawie dogadałam się z Agnieszką, kumpelką z roku, bardzo spokojną i poukładaną dziewczyną, ale wtedy zadzwoniła ciotka Hanka, siostra mamy. Jej syn właśnie miał rozpocząć studia w  Warszawie. 

Nie znałam kuzyna, spotykaliśmy się kilka razy

– Kochana, słyszałam, że szukasz sublokatora – zaszczebiotała do słuchawki.

– Rzeczywiście, a czemu ciocia pyta?

– A bo mój Bartek nie chce mieszkać w akademiku i rozgląda się za jakimś sensownym pokojem. Może więc zamieszkacie razem?

– Nie wiem, czy to dobry pomysł… A co będzie, jak się nie dogadamy?

– Dogadacie się, na pewno. Mój Bartek jest bardzo samodzielny i odpowiedzialny. A i ja byłabym spokojniejsza, gdybyś miała na niego oko – przekonywała.

Nie znałam za dobrze brata ciotecznego, bo spotykaliśmy się tylko kilka razy w roku z okazji ważnych uroczystości rodzinnych, ale się zgodziłam. Raz, że jakoś głupio mi było odmówić cioci, dwa – pomyślałam, że lepiej jest mieszkać z kimś z rodziny, niż z obcym.

No i mężczyzna w domu zawsze się przyda. Kran naprawi, półkę powiesi, cięższe zakupy przyniesie, meble odsunie. Przeprosiłam więc Agnieszkę za zamieszanie i pozwoliłam wprowadzić się Bartkowi. 

Wydawało mi się, że nie muszę z nim ustalać szczegółów wspólnego mieszkania, że sprawa jest jasna: czynsz i opłaty dzielimy po połowie, lodówkę zapełniamy według potrzeb, sprzątamy na bieżąco po sobie, większe porządki robimy na zmianę.

A jak zapraszamy gości, to pilnujemy, żeby nie zachowywali się zbyt głośno i nie przeszkadzali tej drugiej osobie. Nic wielkiego, normalne zasady obowiązujące współlokatorów. Byłam przekonana, że Bartek je rozumie i akceptuje. Niestety…

Już po kilku dniach zrozumiałam, że kuzyn nie zamierza stosować się do żadnych reguł. Tylko ja robiłam zakupy, sprzątałam, gotowałam. On wpadał po zajęciach, wyżerał wszystko co było w lodówce, zostawiał po sobie brudne naczynia i znikał.

W przeciwieństwie do mnie nie musiał pracować, bo rodzice sponsorowali mu studia i pobyt w Warszawie, więc w wolnym czasie imprezował. Wracał pijany, rzucał ciuchy gdzie popadnie i szedł spać. I to zwykle nie sam.

Prawie co noc sprowadzał sobie jakąś panienkę, która czuła się u nas jak u siebie. Łaziła po mieszkaniu w moim szlafroku, korzystała z moich kosmetyków. Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Na dodatek po ich wyjściu mieszkanie wyglądało tak, jakby tajfun przez nie przeszedł. Zalana łazienka, gary w kuchni… Nie jestem pedantką, ale syfu nie lubię. Zamiast więc odpocząć po pracy, brałam mopa, ściery i sprzątałam ten cały bajzel.

Koniec tego dobrego!

Początkowo znosiłam to cierpliwie. Łudziłam się, że Bartkowi odbiło tylko na chwilę – urwał się z rodzicielskiej smyczy i chce się wyszaleć. Wkrótce się uspokoi i zacznie zachowywać jak normalny współlokator.

Nic z tego, było tylko gorzej. Nawet kran musiałam sama naprawić, bo ciągle zapominał. Po trzech tygodniach miałam dość. Gdy kuzyn, tym razem samotnie, odsypiał kolejną imprezę, ściągnęłam go z łóżka.

– Musimy poważnie pogadać – warknęłam.

– O rany, koniecznie teraz? Mam potwornego kaca – próbował schować się pod kołdrę.

– Tak, teraz! – upierałam się. Łaskawie wstał i poczłapał za mną do kuchni.

– O co chodzi? – ziewnął.

– Nie jestem twoją służącą ani sponsorką. Albo od dzisiaj sprzątasz po sobie i swoich gościach, sam robisz zakupy i gotujesz sobie obiad, albo do widzenia – powiedziałam stanowczo. Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Jak to? Matka przed wyjazdem powiedziała mi, żebym się nie martwił takimi sprawami, że ty to wszystko ogarniesz.

– Słucham?!

– No dobra, mogę się dołożyć do zakupów, bo faktycznie coś tam ci czasami podjem. Ale na tych wszystkich babskich robótkach domowych się nie znam. Nie umiem gotować, prasować, sprzątać… – zginał kolejne palce.

– To się musisz poznać, i to bardzo szybko – przerwałam mu.

– Nie żartuj sobie! Jestem facetem z krwi i kości, a nie kurą domową. Matka przez całe życie skakała koło ojca, mnie też wszystko pod nos podsuwała. I nigdy się nie poskarżyła, zna swoje miejsce w szeregu – zachichotał.

Ogarnęła mnie wściekłość.

– Słuchaj, prawdziwy facecie. Albo będziesz stosował się do moich zasad, albo już dzisiaj szukaj sobie innego mieszkania. Bo wykopię cię na zbity pysk. Zrozumiałeś?! – wrzasnęłam.

– Dobra, już dobra, tylko nie drzyj się tak, bo mi zaraz łeb pęknie. Przecież wiesz, że jestem wczorajszy – skrzywił się.

Chciałam mu jeszcze powiedzieć, co myślę o facetach, którzy uważają, że kobiety powinny koło nich skakać, ale machnęłam ręką. Było już późno i musiałam wyjść do pracy. Miałam jednak nadzieję, że Bartek, choć skacowany, zapamięta moje słowa, i co najważniejsze, potraktuje je poważnie.

Oczywiście się zawiodłam. I to bardzo. Po powrocie  z firmy zastałam w mieszkaniu taki bajzel, jakby podwójny tajfun przez nie przeleciał. Kotletów, które usmażyłam sobie na najbliższe trzy dni, też nie było.

Z bezsilności i złości aż się popłakałam. Przez następne dni próbowałam jeszcze raz przemówić Bartkowi do rozumu. Lecz gdy tylko wspominałam coś o zasadach, opędzał się ode mnie jak od natrętnej muchy.

Twierdził, że marudzę, że nie ma czasu gadać o bzdurach, że jest zajęty. I żebym mu dała w końcu święty spokój, bo od mojego gadania głowa mu puchnie. Poczekałam więc do weekendu i, gdy wyszedł na imprezę, wymieniłam zamki w drzwiach wejściowych, spakowałam jego rzeczy i wystawiłam na klatkę.

Walił w drzwi, prosił, żebym go wpuściła, ale byłam nieugięta. Nie zamierzałam dłużej mieszkać pod jednym dachem z bałaganiarzem i darmozjadem. Wrzasnęłam więc tylko, żeby spadał, bo jak będzie dalej hałasował to sąsiedzi policję wezwą. Nie obchodziło mnie, dokąd pójdzie mój kuzyn. Nie miałam ochoty dłużej tolerować jego zachowania.

Ciotka wydzwania po jej bliskich i nadaje na mnie

Następny dzień spędziłam na sprzątaniu pokoju po Bartku. Przypominał pijacką melinę, więc urobiłam się po łokcie. Właśnie miałam zrobić sobie kawę i wreszcie odpocząć, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. W progu stała ciotka  Hanka. Aż gotowała się ze złości.

– No wiesz, nie spodziewałam się tego po tobie! – wrzasnęła i wpakowała się do mieszkania.

– Czego? – udawałam, że nie wiem, o co chodzi.

– Że tak potraktujesz Bartka! Jak mogłaś go wyrzucić? Biedaczek musiał sobie po nocy hotelu szukać! Co z ciebie za człowiek! – zżymała się.

– I przejechałaś tyle kilometrów, żeby mi to powiedzieć? – przerwałam tyradę.

– Oczywiście! Gdy do mnie zadzwonił, od razu wsiadłam w samochód i ruszyłam w drogę. Nie mogę tego tak zostawić! Wybacz moja droga, ale nie pozwolę, żebyś krzywdziła mojego syna… Naraziłaś go na olbrzymi stres! Mam nadzieję, że go przeprosisz i pozwolisz mu wrócić…

– Czy Bartek powiedział ci, dlaczego go wyrzuciłam?

– Coś tam wspomniał. Że niby raz czy dwa zjadł coś twojego z lodówki. Przecież to nic takiego!  – wzruszyła ramionami.

– Nie raz czy dwa, ale codziennie. I nie coś, tylko wszystko. Gdy wracałam do domu, w lodówce było tylko światło

– A tam, przesadzasz – machnęła ręką.

– Nie przesadzam! Przez ostatni miesiąc Bartek nie wydał na jedzenie nawet grosza!

– O Boże, jak cię to tak mocno uderzyło po kieszeni, to jeszcze dziś mogę zwrócić ci pieniądze. Masz jakieś paragony? – spojrzała na mnie pytająco. 

– Znajdę i wyślę ci rachunek. Ale zakupy to nie wszystko. Twój kochany syneczek  dzień w dzień robił mi z mieszkania chlew. I ani razu nie raczył po sobie posprzątać. Bo podobno obiecałaś mu, że ja się tym zajmę. 

– To prawda. Twoja matka zawsze powtarza, że jesteś taka porządnicka. Pomyślałam, że z rozpędu i za Bartka posprzątasz. Mężczyznom bezpieczniej nie zlecać takich zadań. Niedokładnie zrobią i będą marudzić. Kobiety lepiej się nadają do takich spraw. Rach ciach i po robocie – zaczęła tłumaczyć. Miałam dość.

– Słuchaj, jak lubisz być służąca swojego męża i syna, to sobie bądź. Twoje prawo. Ale na mnie nie licz. Nie chcę więcej oglądać Bartka na oczy! Dość mi już nerwów naszarpał i krwi napsuł.

– Czyli go nie przeprosisz i nie przyjmiesz z powrotem?

– Ani myślę!

– To gdzie on ma teraz zamieszkać?

– Nie wiem. Najlepiej niech mu ciocia wynajmie pokój w hotelu, takim pięciogwiazdkowym. Będzie miał wtedy i sprzątaczkę, i kelnera, i  kucharza na zawołanie – odburknęłam.

– Bezczelna jesteś! – oburzyła się.

– Ja? Chyba ty! Jak wychowałaś synka na księcia, to zapewnij mu książęce apartamenty. I w ogóle skończmy tę rozmowę. Jestem potwornie zmęczona, bo przez cały dzień po nim sprzątałam. Byłabym więc wdzięczna, gdybyś już sobie poszła – wstałam i ruszyłam w stronę drzwi.

Wyszła, ale miała taką minę, jakbym jej ojca i matkę zamordowała. Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Mieszkam z Agnieszką. Szczęśliwie nie znalazła sobie jeszcze żadnego stałego lokum i chętnie się do mnie wprowadziła. Solidarnie dzielimy się obowiązkami, świetnie się dogadujemy. Wreszcie nie muszę się martwić, że zastanę w domu chlew.

Nie mam pojęcia, gdzie jest Bartek, i nic mnie to nie obchodzi. Cieszę się. że mam go z głowy. Tylko mamy mi żal. Ciotka wydzwania podobno do bliższych i dalszych krewnych i opowiada o mnie niestworzone rzeczy. Że wyrzuciłam jej kochanego synka na bruk bez powodu, że jestem bez serca i sumienia. I że w przyszłości Bóg mnie za to na pewno ukarze.

A mama musi tego wszystkiego później wysłuchiwać i się za mnie tłumaczyć. Wiem, że nie jest to dla niej najprzyjemniejsze. Nie zamierzam tego tak zostawić. Nie pozwolę, by w rodzinie uważano mnie za potwora! Szczęśliwie zaraz są święta i spotkamy się wszyscy u mojej babci.

Opowiem wtedy najbliższym, jak było naprawdę. Ciotka Hanka nie będzie sobie mną gęby wycierać, co to to nie! A jak zacznie podskakiwać, to jeszcze coś o tym balowaniu i panienkach synka wspomnę. Rodzina będzie miała o czym gadać, oj będzie…

Czytaj także:
„Odeszłam od narzeczonego miesiąc przed ślubem, bo okazało się, że miał kochankę. Była nią moja siostra”
„W tajemnicy wziąłem ogromny kredyt na córkę. Przez kryzys i długi straciłem wszystko - nie zdałem egzaminu z ojcostwa”
„Bałam powiedzieć się ukochanemu, że jestem w ciąży, bo jego syn z pierwszego małżeństwa był bardzo chory”

Redakcja poleca

REKLAMA