„Rozwód i strata pracy okazały się być błogosławieństwem. Dzięki nim uwierzyłam w siebie i otworzyłam własny biznes”

Kobieta w cukierni fot. iStock by GettyImages, andresr
„Zaharowywałam się, żeby moje dzieci miały godny byt. W pracy szef mnie nie doceniał, a były mąż nie pomagał. Miałam wszystkiego dość. Ale Artur wskrzesił we mnie iskierkę nadziei na lepsze jutro”.
/ 15.09.2023 11:15
Kobieta w cukierni fot. iStock by GettyImages, andresr

Czy ten rok może być jeszcze gorszy? Po tym wszystkim, co już się wydarzyło, ten dzień można uznać za gwóźdź do trumny. Szef oznajmił, że będą redukcje, a że nasz dział sprzedaży przynosi najmniejsze zyski (z kurtuazji nie dodał, że jesteśmy najstarsi), w nowym roku będziemy pierwsi do odstrzału.

Został mi miesiąc, żeby znaleźć nową pracę. Po prostu cudownie! Oczywiście wszystkie firmy będą się biły o to, żeby mnie zatrudnić. Nie lubiłam swojej pracy, ale miałam zbyt wiele innych problemów, żeby jeszcze kręcić nosem i szukać czegoś innego. Ale teraz nie będę miała wyjścia.

Dzieci muszą mieć komfortowe warunki

Zatrzymałam samochód przy furtce wjazdowej do osiedla i zaczęłam nerwowo szukać w torebce pilota. Po co na tych nowych osiedlach porobili tyle zabezpieczeń?! Kilka długopisów, błyszczyk i notes wylądowały na podłodze, i to pod pedałami. Jasny gwint! Nigdy się nie nauczę odkładać ich do bocznej kieszonki. Nerwowo zbierałam drobiazgi, zastanawiając się, czy nie stoi za mną już jakiś nerwowy sąsiad, i czy za chwilę nie usłyszę trąbienia.

Płeć działała na moją niekorzyść. Każdy burak uważał za stosowne wyzywanie mnie od głupich bab. Wyczułam w końcu pilota – był na samym dnie, utkwił między kartkami kalendarza i jeszcze zaplątał się w pustą paczkę po chusteczkach. Poprzysięgłam sobie, że wieczorem posprzątam w torebce.

Muszę tylko zrobić pyszną kolację i pomóc dzieciakom z pracą domową. Nie miałam wiele czasu – była już prawie osiemnasta, a ja zwykle padałam ze zmęczenia przed dwudziestą drugą. Wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu minął mnie i sprawnie wklikał kod do furtki dla pieszych. Odpowiedziałam na jego bezgłośne „dzień dobry” lekkim skinieniem głowy.

Sąsiad. Nie kojarzyłam jeszcze wszystkich mieszkańców bloku, ale tak elegancki facet zwraca uwagę. Mieszkał piętro wyżej. Wprowadziłam się tu całkiem niedawno. Podobnie jak wszyscy. Deweloper oddał osiedle do użytku zaledwie kilka miesięcy temu. Było „ultranowoczesne” (jak pisano w folderach reklamowych) i bardzo eleganckie. Jeśli o mnie chodzi, to aż nazbyt!

Nie byłoby mnie na nie stać, gdyby nie fakt, że eksmąż uparł się, że jego dzieci muszą mieć komfortowe warunki bytowe. Nie przeszkodziło mu to jednak stoczyć sądowej batalii o dom pod miastem, w którym chłopcy się wychowali, aby zamieszkać w nim z ich nową „macoszką”. Tak nazywał przy naszych synach swoją dwudziestotrzyletnią stażystkę, która zdążyła już zamienić tabliczkę na drzwiach, by inicjały naszej rozbitej rodziny nie psuły jej doskonałego nastroju.

Kliknęłam w pilota, a brama otworzyła się powolnym, posuwistym ruchem, wpuszczając mnie łaskawie i wydając (dałabym sobie rękę uciąć) kpiący dźwięk. Wjechałam na parking pod budynkiem, ale ku mojemu zdumieniu ktoś zaparkował swój samochód na moim miejscu, za które płacę!

– Co to ma znaczyć?!– wysiadłam ze swojego starego seata i wyjęłam telefon, żeby zrobić zdjęcie numerom rejestracyjnym tego cwaniaka i umieścić je na internetowym forum osiedla – oczywiście z wyrzutem i nakazem natychmiastowego przeparkowania.

Tymczasem jednak musiałam znaleźć inne miejsce. By nie robić komuś tego, co mnie uczyniono, musiałam zaparkować poza osiedlem. Wyjechałam, wściekła, po raz kolejny czekając, aż brama łaskawie się otworzy.

Sąsiad w czarnym płaszczu stał pod naszą klatką. Tym razem jednak nie sam, ale w towarzystwie młodego chłopaka, któremu zdawał się prawić morały. Tak można było przynajmniej wywnioskować po ich minach.

Sąsiad w czarnym płaszczu

– Mamo, gdzie byłaś tak długo? – chłopcy zaatakowali mnie od progu. – Zrobisz nam dzisiaj naleśniki? Prosimy!

– Jasne, że wam zrobię – miło było słyszeć, że tak lubią, gdy im gotuję.

Zmierzwiłam dłońmi ich puszyste czuprynki. Dobrze, że choć włosy mieli po mnie, bo poza tym byli bardzo podobni do taty.

Po chwili wsuwali naleśniki z jagodami i śmietaną, oblizując się i pomrukując z zachwytu, a ja weszłam na forum, żeby obsmarować i wysłać na „karnego jeżyka” właściciela auta, który umościł sobie wygodne gniazdko na moim miejscu parkingowym! Nie zdążyłam jeszcze wysłać wiadomości, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Uchyliłam je ostrożnie i zobaczyłam faceta w czarnym płaszczu. Mimo że widziałam go już trzeci raz w ciągu pięciu minut, po raz kolejny wydukałam „dzień dobry”.

– Mogę w czymś pomóc?

– Obawiam się, że mój bratanek bezmyślnie postawił auto na pani miejscu.

Skorzystałam z okazji, by przyjrzeć mu się dokładniej – był wysoki, nieco szpakowaty i miał oczy w kolorze mlecznej czekolady.

– Na twoim – poprawiłam go.

– Moim? – zdziwił się.

– Nie o to chodzi. Nie chciałam, żeby mówił mi pan na „pani”– roześmiałam się.

– Ty – odparował.

– Ja?

– Żebyś ty nie mówił na pani.

– Ewa – uśmiechnęłam się po tym karkołomnym wstępie.

– Artur. Miejsce jest już wolne. Przepraszam najmocniej. Jak chcesz, pójdę przeparkować twoje auto, żebyś nie musiała już wychodzić. Widzę, że jesteś zajęta – wskazał wzrokiem na chłopców, którzy nie mogli powstrzymać ciekawości i wyglądali zza futryny.

– Byłoby mi bardzo miło. Trochę szkoda, że przyszedłeś, bo napisałam taki ostry komentarz na forum, a nie zdążyłam go jeszcze zamieścić. Zmarnuje się tyle jadu.

– Zawsze możesz mi go przeczytać przy kawie – odpowiedział z uśmiechem.

– I naleśnikach! – krzyknął Franek.

– Macie naleśniki?

– Mama robi najlepsze w całym kosmosie!

– Hmm… Skoro tak, to przykro mi, ale muszę się wprosić.

– Może twój bratanek też zje? Zaproś go.

– Już odesłałem go do domu. Zwiewa do mnie zawsze, jak pokłóci się z matką. Chyba woli słuchać kazania ode mnie niż od niej.

– Moi jeszcze nie wieją… całe szczęście.

– Kto by wiał od mamy, która robi takie naleśniki?– wskazał na stosik równo ułożonych placków i miseczkę sosu jagodowego.

Uśmiechnęłam się i w myślach natychmiast odpowiedziałam sobie, że jeden już zwiał do młodszej, która jest zwolenniczką diety bezglutenowej.

– Zapraszamy.

Czarny płaszcz zawisł na wieszaku w holu, a Artur rozgościł się w kuchni, jakby był jej stałym bywalcem. Spojrzałam na niego zaskoczona. Miałam wrażenie, że w tym bloku większość osób woli pozostać anonimowa, nie znać sąsiadów. On był najwyraźniej wyjątkiem. Chłopcy natychmiast zasypali go gradem pytań. Zwykle przerywam im i proszę, żeby nie męczyli gościa, ale szczerze mówiąc, sama byłam ciekawa tego mężczyzny, więc udając, że jestem zajęta smażeniem, podsłuchiwałam, co im odpowiada.

W ten sposób szybko dowiedziałam się, że mieszka na czwartym piętrze, sam (!), lubi gofry, nie ma kota, jego najlepszy kolega z podstawówki nazywał się Tomek, a on w ich wieku też nie przepadał za matematyką, ale z czasem się do niej przekonał i nawet został ekonomistą. A kim jest ekonomista? No… to taki człowiek, który zajmuje się pieniędzmi. To wszystko w ciągu zaledwie pięciu minut. Usłyszałam już wystarczająco dużo, żeby kazać im przestać przepytywać gościa i usiadłam z nimi.

– A wasza mamusia gdzie pracuje? – przejął sprytnie pałeczkę.

Mamusia pracuje w firmie.

– Och… Poważna sprawa.

– Bardzo poważna – uśmiechnęłam się, rozbrojona ich odpowiedzią.

Na szczęście nie mieli świadomości, że dni mamusi w firmie są policzone.

Artur skończył trzeciego naleśnika i z pomrukiem zadowolenia otarł usta serwetką.

– Uważam, że mamusia mija się z powołaniem, pracując w firmie. Inne rzeczy, które gotuje, też są takie pyszne?

– Tak. Najlepsze są serniki.

– Nie… Makowce.

– A na urodziny robi nam takie torty, jakich nikt w klasie nie ma. Z truskawkami, takimi malutkimi bezikami i kolorową posypką.

– Franek, przestań! – roześmiałam się.

– Myślicie, że gdybym pomógł mamusi pozyskać dotację, rzuciłaby firmę i zaczęła robić takie cuda dla innych ludzi?

– Tak, mamo! To superpomysł! – Jasio klasnął z zachwytu na samą myśl o cukierni.

Artur mrugnął do mnie i wstał od stołu.

– Dzięki za kolację. Jeszcze kiedyś się wproszę – rzucił obiecująco.

– Zapraszamy – odpowiedziałam, a on bez ogródek odłożył talerz do zmywarki, po czym wziął kluczyki, które leżały obok mojej torebki i podniósł je do góry.

– To do twojego auta? Pójdę je przeparkować, tak jak obiecałem, dobrze?

– Nie rób sobie problemu. Ja przeparkuję.

– Żaden problem. To w ramach podziękowania za kolację.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

– Fajny ten pan Artur, mamo.

– No, fajny – przyznałam trochę rozbawiona całą sytuacją. – Zjedliście? To szorujcie odrabiać lekcje. Zaraz przyjdę wam pomóc.

Chłopcy, jak zaczarowani przykładem nowego gościa, bez przypominania odłożyli talerze do zmywarki.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Artura.

– Auto jest na swoim miejscu. Przepraszam za kłopot – uśmiechnął się uroczo.

– Dzięki.

– A, jeszcze jedno: o tych dotacjach to mówiłem poważnie. W naszym mieście nigdzie nie jadłem takich pysznych naleśników. A, proszę mi wierzyć, w tej dziedzinie jestem prawdziwym koneserem – uniósł w górę palec, by dodać swoim słowom powagi, a ja  roześmiałam się w głos.

– Pomyślę o tym.

Chłopcy odrobili lekcje, wykąpali się i po wynegocjowanych dwóch bajkach w końcu położyli się spać. Miałam wrażenie, że sama zaraz zasnę, a przede mną leżała jeszcze sterta rzeczy do prasowania i raport do skończenia na jutro.

Coś musiało się zmienić

Po co w ogóle myślę o tym raporcie? – skarciłam się w myślach. Już nam powiedzieli, że możemy pożegnać się z pracą… Zresztą, od dawna wiedziałam, że takie życie, jakie prowadzę teraz, wykończy mnie na dłuższą metę. Stres, presja, terminy, nadgodziny, a i tak wiecznie musiałam kończyć coś w domu. Do tego samotne wychowywanie bliźniaków. Coś musiało się zmienić.

Może ten pomysł Artura nie był taki zły? Od zawsze lubiłam piec. Były mąż śmiał się ze mnie, gdy zmęczona i zestresowana robiłam szarlotkę, żeby trochę się odprężyć. Kojąca biel mąki, łagodna konsystencja kogla-mogla i słodkie kremy – to wszystko wprawiało mnie w błogi nastrój i sprawiało moim bliskim tyle radości. Kuchnia była moim azylem – czymś, z czym chciałam, by dzieci kojarzyły słowo dom. Wizja maleńkiej cukierni w słodkich pastelowych kolorach, gdzie sprzedawałabym ciasteczka, babeczki i ukochane serniki, była naprawdę kusząca.

Następnego dnia wychodząc z bloku zwróciłam uwagę, że na jednym z lokali na parterze wisi kartka „na wynajem”. Była tam już wcześniej? Czy teraz zaczęłam zwracać uwagę na takie rzeczy? Przyjrzałam się lokalowi z zewnątrz– duża witryna miała potencjał. Oczami wyobraźni widziałam już na nim wielką muffinkę. Nad drzwiami zawiesiłabym markizę w biało-żółte pasy, a latem stałoby przed nią kilka niewielkich, okrągłych stolików dla amatorów lodów w pucharku.

– Och, marzenia ściętej głowy – przywołałam samą siebie do porządku, ale przez cały dzień pomysł chodził mi po głowie.

Szef od rana czepiał się o raporty i zarzucał nas kolejnymi zleceniami.

– Stary zwariował – jęczała Iwona, koleżanka siedząca przy sąsiednim biurku.

Kiedy podszedł do mnie i rzucił mi stertę papierzysk na klawiaturę, nie wytrzymałam.

– Wie pan, co? Nie będę już się tym zajmować. Mam trzymiesięczny termin wypowiedzenia i zaległy urlop od czasów Mieszka I. To powinno wystarczyć do czasu, gdy zredukuje pan mój etat, więc niech pan sam wypełnia te papiery. Ja już tu nie wrócę!

Wzięłam płaszcz i wyszłam z biura odprowadzana zszokowanymi i zazdrosnymi spojrzeniami pozostałych pracowników. Iwona pobiegła za mną i złapała mnie w drzwiach.

– Zwariowałaś, Ewka?! Kto to widział tak palić za sobą mosty!? Może jeszcze nie wszystko przesądzone? Co ty zamierzasz robić? Przecież masz chłopców, jesteś sama. Co poczniesz bez pracy? Nie unoś się honorem, wróć i go przeproś.

Pokręciłam głową.

– Jakoś sobie poradzę.

Najdziwniejsze było to, że cały strach nagle uleciał. Zastąpiły go ulga i spokój. Wróciłam do domu, umyłam i ułożyłam włosy, pomalowałam paznokcie i położyłam się na kanapie, żeby obejrzeć serial.
Czułam się tak wolna, jak nigdy dotąd. Zanim chłopcy wrócili do domu, zdążyłam jeszcze upiec biszkopt z kremem waniliowym, brzoskwiniami i galaretką.

– Mniam, mamo! Kiedy to zrobiłaś?

– Rzuciłam pracę.

– Poważnie? I co teraz?

– Pomyślałam, że zrobię to, co sugerował pan Artur. Założę cukiernię. Co wy na to?

– Jak dla mnie, ekstra! – entuzjazm Jaśka był niezawodny, Franek patrzył nieco wystraszony – był bardziej analityczny od brata.

Zabawne, bo zawsze uważałam, że ma to po mnie. Ale dziś moja spontaniczność wzięła górę. Wieczorem wybrałam się do sąsiada. Otworzył mi w szlafroku, trochę zakłopotany.

– Przepraszam, pewnie przeszkadzam?

– Nie, skąd! Wejdź. Po prostu rzadko mnie ktoś odwiedza. Daj mi chwilę, pójdę się ubrać. Rozgość się, proszę.

Poszedł do łazienki, a ja skorzystałam z okazji, żeby przyjrzeć się jego mieszkaniu. Było eleganckie, w bardzo męskim stylu.

Drewno, ciemna skóra i grafitowe ściany, a do tego tradycyjne lampy z abażurami. Było trochę ciemne, ale podobało mi się.

– Miło cię widzieć – powiedział, gdy wyszedł w ładnym kremowym swetrze i eleganckich spodniach.

– Mnie też. Przyniosłam ci kawałek ciasta – podałam mu talerzyk.

– Dzięki. Z przyjemnością się poczęstuję. Chcesz może herbaty?

– Chętnie.

Usiadłam na wysokim barowym stołku w kuchni i patrzyłam, jak się krząta, przygotowując nam napoje.

– Chciałam zapytać o tę twoją propozycję. Czy taką dotację trudno dostać?

– Czyżbyś zdecydowała się opuścić tajemniczą firmę?

– Na to wygląda. Widziałam tu lokal do wynajęcia.

– Tak się składa, że jest mój.

– Poważnie?!

–Tak… Miałem co do niego pewne plany, ale je zarzuciłem. Dlatego teraz zamierzam go komuś wynająć.

– Myślisz, że nadawałby się na cukiernię?

– Tylko pod warunkiem, że będę mógł tam wpadać o dowolnej porze na te przepyszne naleśniki albo takie smaczne ciasta…

– Myślę, że da się załatwić – uśmiechnęłam się zachwycona.

Prowadzę już inne życie

Artur pomógł mi wypełnić wniosek o dotację i nawet polecił sklep z bardzo klimatycznymi odrestaurowanymi starymi rzeczami. Wyglądały jak meble z domku dla lalek. Wraz z początkiem nowego roku lokal był już otwarty, a ja ledwie nadążałam z realizacją zamówień: naleśniki, lody i muffinki schodziły na bieżąco, a dodatkowo miałam jeszcze mnóstwo zapisów na torty weselne i urodzinowe.

– Ewka? To twoja cukiernia? Żartujesz? Tak szybko to wszystko zorganizowałaś? Ja dopiero zaczęłam rozglądać się za nową pracą… – Iwona pewnego dnia zajrzała do mnie przypadkiem i była pod wrażeniem tego, co udało mi się osiągnąć.

Uśmiechnęłam się znacząco i zaprosiłam ją do spróbowania sernika.

– Jest boski – rozpływała się nad ciastem, gdy ja obsługiwałam klienta za klientem. – Nie dziwię się, że tak dobrze ci idzie! A wiesz, słyszałam, że twój mąż podobno nie jest już z Aśką.

– To nie jest mój mąż. Ale tak, to prawda… gdy odbierał chłopców na weekend, wspomniał coś, że nie może żyć bez mąki, a Aśka była ortodoksyjnie bezglutenowa – zaśmiałam się.

– Myślisz, że jeszcze do siebie wrócicie?

– Nie ma szans! Prowadzę już inne życie.

Wróciłam do domu padnięta. Artur, który jak zwykle wpadł na wieczorną herbatkę, od razu to dostrzegł.

– Jeśli potrzebujesz pomocnika, mój bratanek jest cukiernikiem.

– I dopiero teraz mi o tym mówisz? – z radości klasnęłam w dłonie.

– Chcesz go, mimo że kradnie najlepsze miejsca parkingowe?

– Jeśli robi dobre makowce, wybaczę mu kryminalną przeszłość!

– Jesteś najsłodsza – uśmiechnął się serdecznie i przysunął do mnie.

– A ty potrafisz nieźle słodzić!

Artur objął mnie w pasie i pocałował. Wyglądało na to, że nowy rok ma mi do zaoferowania dużo więcej niż ostatni.

Czytaj także:
„Anita zachowuje się jak słodka idiotka i łasi się do każdego mężczyzny. Irytowała mnie, aż opowiedziała mi o swoim ojcu”
„Zostałam matką chrzestną obcej dziewczynki. Rodzice zostawili ją jak śmiecia, rodzina zastępcza się nad nią znęcała”
„Mój mąż nie rozumiał, że zajmowanie się dzieckiem to harówka. Zostawiłam go samego z synem na tydzień”

Redakcja poleca

REKLAMA