„Zwierzałam się Jurkowi z rodzinnych ekscesów, a on podle mnie wykorzystał. Oddałam mu serce, a on okradł moich bliskich”

Kobieta, którą oszukano fot. Adobe Stock, Liubomir
„Każde z nich miało w rodzinie kogoś, kogo oszukał Jurek. Pod pozorem zainteresowania wyłudzał od nas informacje o naszych bliskich, zwykle starszych, schorowanych i nieco naiwnych osobach, a potem stosując różne metody, pożyczał od nich całkiem spore sumy”.
/ 30.05.2022 05:30
Kobieta, którą oszukano fot. Adobe Stock, Liubomir

Jurek był chłopakiem, którego nie sposób było nie lubić. Przystojny, wygadany, zabawny... Jednym słowem świetny sprzedawca, niezły kumpel i niesamowity bajarz. Nawet poranne parzenie kawy w jego opowieściach brzmiało niczym najciekawsza przygoda.

– Powinieneś pisać powieści – twierdziły dziewczyny, słuchając jego historyjek.

I trudno było się z nimi nie zgodzić. Zdaniem nas wszystkich, Jurek marnował się w naszym sklepie meblowym. Był bardzo nierówny. Przez pierwsze dwie, trzy godziny pracy potrafił sprzedać dosłownie wszystko. Potem jednak jakby uchodziło z niego powietrze, bo już tylko snuł się po sali, powstrzymując się od ziewania.

Ileż razy przegadaliśmy wieczory przy winie!

Pewnie kierownik już dawno by go wylał, gdyby nie utarg. W ciągu tych kilku godzin Jurek zarabiał bowiem dla sklepu więcej, niż my wszystkie przez cały dzień. A przy tym był taki sympatyczny...

– Brachu, zaraz robię ci kawę. Nic się nie martw, zajmiemy się wszystkim, prawda dziewczyny? – mawiał, kiedy kierownik przychodził niewyspany z powodu ząbkowania swego pierworodnego.

I nim ten zdążył cokolwiek odpowiedzieć, nasz Jurek leciał już z pachnącą kawą i sadzał go w fotelu. A potem snuł opowieści, jak to dzieci jego sióstr i kuzynów dawały popalić rodzinie, podnosząc tym samym na duchu nieszczęśnika.

I słuchając cierpliwie jego narzekań. Oj tak, ten to potrafił słuchać! Nieraz zwierzałyśmy mu się ze swoich kłopotów. Dziewczyny żaliły mu się na chłopaków, mężów i narzeczonych, na niewyrozumiałych rodziców i zaborcze teściowe, a jemu nigdy nie nudziło się słuchanie. Ileż razy przegadaliśmy razem całe wieczory przy winku! Dobry był z Jurka kolega.

– Czemu taka smutna jesteś? – zapytał mnie któregoś dnia. – Stało się coś?

– Nic takiego – próbowałam go zbyć, bo z natury nie jestem zbyt wylewna.

– Przecież widzę – uśmiechnął się.

– Nie wiem, czy warto o tym opowiadać... – westchnęłam ciężko. – Nie znudziło ci się jeszcze grać pocieszyciela?

– Nie mam z tym żadnego problemu. Sam wiem, że lepiej jest wyrzucić z siebie troski, niż się nimi niepotrzebnie gryźć. Nie chcesz, to nie mów, ale może coś zaradzę na twój smutek – nie odpuszczał.

Spojrzałam na niego niepewnie. 

– Pewnie dobrze by mi zrobiło, gdybym się wygadała. Nie chcę zamęczać rodziców, ale już nie wytrzymuję... – zaczęłam.

Chyba naprawdę chciał mi jakoś pomóc

Jurek kiwnął na Baśkę, żeby nas zastąpiła przy kasie i pchnął mnie w kierunku drzwi prowadzących na zaplecze.

– Idziemy na papierosa – oznajmił.

– Przecież Iza nie pali – żachnęła się

– Dzisiaj pali – odpowiedział spokojnie.

Wyszliśmy na tyły sklepu. Jurek nawet nie sięgnął po paczkę, tylko okrył mnie szczelnie swoją kurtką i nakazał:

– Gadaj.

– To wszystko nie jest takie proste... – mruknęłam. – Otóż moja mama ma starszą siostrę. Ciocia od lat choruje na artretyzm, miewa potworne bóle, z którymi sobie nie radzi, a nie chce przyjmować silnych leków. Uważa, że lekarze to oszuści i nijak nie można jej przekonać, żeby zmieniła na ten temat zdanie. Oprócz mnie i moich rodziców ciocia nie ma nikogo bliskiego. Odwiedzam ją więc kilka razy w tygodniu. W zależności od pory mojej wizyty przynoszę jej zakupy, robię śniadanie, albo obiad, sprzątam, zabieram brudne rzeczy do prania... Kiedy ciocia Lucyna nie cierpi, jest naprawdę przesłodką osobą. Ale gdy chwyta ją jakiś ból, staje się po prostu nie do zniesienia... – zamilkłam.

– Jak dzisiaj rano – stwierdził Jurek.

– Skąd wiesz? – zapytałam zaskoczona.

– To jasne, skoro przyszłaś do pracy taka podłamana – wzruszył ramionami.

– Ale psycholog z ciebie – skwitowałam smutno. – Masz rację, dzisiaj ciocia nie tylko zwijała się z bólu, ale i obrzuciła mnie stekiem wyzwisk i kazała mi się wynosić z domu. Wiem, że nie chciała, ale i tak boli.

– Nie przejmuj się, zobaczysz, jutro ciocia Lucyna wyściska cię za wszystkie czasy i przeprosi za swoje zachowanie.

– Raczej tego nie zrobi... – pokręciłam głową. – Czasami miewa zaniki pamięci. To już starsza osoba i trzeba ją zrozumieć. Bywa, że jest kochana, a innym razem krzyczy, że mi nic nie zapisze w testamencie. Jakbym odwiedzała ją tylko po to, żeby przywłaszczyć sobie jej oszczędności...

– Bo i pewnie żadnych nie ma.

– Troszkę się tego uzbierało, podobno.

– Niczym się nie przejmuj, zawsze możesz zadzwonić i wypłakać mi się na ramieniu – pocieszył mnie Jurek.

No nie wierzę! Jak ktoś mógł być taki podły?!

I tak też się stało. Odtąd, co jakiś czas, opowiadałam mu o swojej cioci, a raz nawet pozwoliłam się mu odprowadzić pod jej dom. Na pożegnanie Jurek przytulił mnie do siebie i zapytał, czy nie chcę, żeby na mnie poczekał. Nie chciałam. Nie zniosłabym myśli, że marznie pod oknami, podczas gdy ja pichcę jakiś obiad dla cioci.

Kilka dni po tym spacerze Jurek zwolnił się z pracy. Byłam zaskoczona jego decyzją, zwłaszcza, że dowiedziałam się o niej od naszego kierownika, który też nie wyglądał na szczęśliwego.

Łudziłam się jednak, że to w niczym nie zmieni naszych przyjacielskich kontaktów. Przecież wymieniliśmy się numerami telefonów. Próbowałam nawet do Jurka dzwonić tego samego dnia, lecz jego telefon milczał. Pomyślałam, że pewnie szuka innego zajęcia i za chwilę oddzwoni. Ale tego nie zrobił.

Mniej więcej tydzień po jego odejściu z pracy, do mojej mamy zadzwoniła roztrzęsiona ciocia Lucyna. Dramatycznym głosem zapytała, jak się czuję. Biednej mamie najpierw odebrało mowę, a potem zaczęła ją nerwowo dopytywać, co mi się stało.

Po dłuższej, dość chaotycznej wymianie zdań okazało się, że do cioci zadzwonił niedawno mój kolega z pracy z prośbą o pożyczkę. Tłumaczył jej, że miałam poważny wypadek, trafiłam do szpitala, a on został sam z moim rozbitym autem na środku drogi.

– Ależ Lucynko, Iza nie ma auta! – zauważyła przytomnie moja mama.

Słysząc to, ciocia rozpłakała się. Bo, jak się okazało, „pożyczyła” owemu koledze 40 tys. zł, a właściwie jego znajomemu, którego wysłał do cioci. Drań prosił ją jeszcze, żeby nie niepokoiła moich rodziców, dopóki się nie wybudzę ze śpiączki. Taką podobno decyzję podjęli lekarze. Biedna ciocia omal zawału nie dostała:

– Ale ten chłopiec był taki miły... Jeszcze mnie uspokajał, jak odchodził, żebym się nie martwiła, bo wszystko na pewno dobrze się skończy – szlochała.

Jak ktoś mógł być aż tak podły, żeby wykorzystać tę biedną, schorowaną staruszkę i w tak podły sposób narazić ją na utratę zdrowia, a być może nawet życia. Tym bardziej do głowy mi nie przyszło, że mógł to zrobić ktoś, kogo znam.

Chociaż moja czujna mama dodała sobie dwa do dwóch i zaczęła wypytywać o wszystkich kolegów, którym mogłam opowiadać o ciotuni. Wiem, wiem... Sprawa od początku była jasna. Ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, że mógł to zrobić Jurek. Był przecież moim przyjacielem!

Następnego dnia pojechaliśmy z ciocią zgłosić sprawę na policję. Ta chwytając się za serce opowiedziała wszystko dyżurnemu. Policjant wysłuchał jej spokojnie, podał szklankę wody, i poprosił o rysopis.

Wprost nie wierzyłam w to, co usłyszałam

– Jeśli pani pamięta... – dodał.

– Oczywiście, nigdy nie zapomnę tego przemiłego chłopca – odparła ciocia.

– Wysoki, o takich śmiejących się oczach, brunet z mocną szczęką, wygadany...

– Jurek?! – wtrąciłam się zdumiona.

– Jaki Jurek? – zapytał funkcjonariusz.

– Mój kolega z pracy – wyjaśniłam. – Z wyglądu pasuje do opisu cioci. Ale to przecież niemożliwe, żeby on...

Mężczyzna poprosił mnie o chwilę cierpliwości, a potem przyniósł mi wykonany przez specjalistę rysopis. Nie było sensu zaprzeczać, to był Jurek. Ten nasz wspaniały, oddany, empatyczny kolega z pracy, tak przeżywający wszystkie nasze problemy. Okazał się zwykłym oszustem!

– No to już wiemy, skąd znał panią Lucynę – skwitował całą sytuację policjant.

Zwiesiłam głowę. Było mi głupio i przykro, że dałam się tak wykorzystać. Kilka dni później zostałam znowu wezwana na komisariat, a tam... spotkałam się z moimi koleżankami i kierownikiem.

Każde z nich miało w rodzinie kogoś, kogo oszukał Jurek. Pod pozorem zainteresowania wyłudzał od nas informacje o naszych bliskich, zwykle starszych, schorowanych i nieco naiwnych osobach, a potem stosując metodę „na wnuczka”, „na kolegę”, „na chłopaka” pożyczał od nich całkiem spore sumy.

A kiedy już skończył, po prostu ulotnił się jak kamfora. Policja doniosła na niego do prokuratury. Po całym kraju rozesłano listy gończe.

– Na razie nic więcej nie możemy zrobić – tłumaczył nam jeden z funkcjonariuszy. – Nie ma zbrodni doskonałej, pewnie gagatek wyjechał za granicę, ale kiedyś noga mu się powinie, a wtedy trafi w nasze ręce.

– Panie, a co nas obchodzi, co będzie kiedyś! Nasi bliscy stracili oszczędności życia, a my mamy czekać z założonymi rękami?! Poszukajcie go w internecie, na Facebooku! Roześlijcie za nim listy po całej Europie, bo pewnie schował się gdzieś w Hiszpanii lub Anglii – wrzeszczał mój kierownik. – To tylko jeden zwykły oszust, a wszystkich nas wyprowadził w pole!

Na nic się jednak zdały jego krzyki. Pozostaje nam czekać, aż noga się powinie naszemu Jureczkowi i ktoś na niego doniesie. Tylko czy moja ciocia odzyska w ten sposób swoje oszczędności? I czy to uleczy moje złamane serce?

Czytaj także:
„Zwierzyłam się córce z zauroczenia kolegą, a ona mnie szantażuje. Albo dostanie kasę, albo powie ojcu, że go zdradzam”
„Obraziłam się na ojca, bo po śmierci mamy związał się z inną kobietą. Mój gniew złagodziły dopiero narodziny siostry”
„Myśl o zjeździe absolwentów mnie paraliżowała. Czułam się jak porażka. Nic nie osiągnęłam od matury”

Redakcja poleca

REKLAMA