Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę miał takie dylematy. Bo oto stałem przed szafą pełną ubrań i pomstowałem jak baba: nie mam się w co ubrać! Dotąd identyczne zdanie słyszałem z ust mojej mamy, kiedy z tatą wybierali się na jakieś przyjęcie lub do teatru. Na takie dictum tata odpowiadał ze spokojem: „Ależ Zosiu, masz tyle fatałaszków, na pewno coś wybierzesz”. Potem mama zamykała się w sypialni i zaczynało się przymierzanie. W końcu wychodziła z domu ubrana elegancko i stosownie do okoliczności. Ja jednak wiedziałem, że gdybym nawet wyciągnął wszystkie swoje ubrania po kolei, nie znalazłbym zwykłego T-shirtu, pary dżinsów i najzwyklejszych w świecie trampek. Czułem, że przez tak banalny problem jak brak odpowiedniego stroju przejdzie mi koło nosa taka okazja. I pomyśleć, że w ten kłopot wpakowała mnie osoba, którą jeszcze niedawno… podziwiałem.
Rok temu awansowałem
Był to spory skok w górę. Ja, zwykły informatyk, można powiedzieć przeciętny, dostałem dyrektorskie stanowisko. I to tylko dlatego, że na jednym z ważniejszych zebrań w swojej firmie powiedziałem na głos, że przedstawiany przez mojego zwierzchnika program nie nadaje się do wdrożenia. Byłem zamyślony, bo właśnie poznałem Baśkę i tylko ona siedziała mi w głowie. Program rzeczywiście był do niczego, ale przecież w życiu nie ośmieliłbym się skrytykować szefa w obecności ludzi z zarządu. Po prostu mi się wymsknęło. Kiedy po zebraniu chciałem dyskretnie zejść z oczu dyrektorowi i w zaciszu toalety obmyślić strategię obrony własnych czterech liter, tuż przed drzwiami z trójkącikiem złapała mnie sekretarka.
– Panie Rafale, prezes chce pana natychmiast widzieć u siebie.
Na drżących nogach stanąłem przed obliczem starego. Spytał, dlaczego projekt Michała mi się nie podoba. Wyłuszczyłem szybko swój punkt widzenia, na jednym wydechu dodałem jeszcze nieśmiało, że oczywiście mogę się mylić, i wtedy usłyszałem:
– To się trzyma kupy. Obejmie pan dział. Nie będziemy czekać na koniec miesiąca. Od jutra zaczynamy pracę nad pana koncepcją.
No i zaczęliśmy. Dostałem dwuipółkrotnie wyższą pensję i służbowy samochód… Najgorsze, że Michał, mój dotychczasowy szef, został nagle moim podwładnym. Na szczęście na krótko. Awans, lepsza pensja, nowe perspektywy – wszystko to sprawiło, że moje życie wykonało zwrot o 180 stopni. Przestałem wynajmować mieszkanie do spółki z kolegą, kupiłem własne, zaciągając kredyt. Odtąd Baśka nie musiała się już ubierać od stóp do głów za każdym razem, gdy wyskakiwała z łóżka do łazienki… Życie stało się prostsze, choć nie od razu. Zanim zamieszkaliśmy w nowym miejscu, musiałem uporać się z remontem. Mieszkanie było kupione okazyjnie, na rynku wtórnym i wymagało przeróbek. Po sześciu miesiącach byłem jednak już całkiem zadowolony z efektów. Muszę przyznać, że wiele w tym było zasługi Baśki. Podpowiadała, jak trzeba urządzić każdy kąt, wybierała ze mną kafelki, kolory farb, a na końcu meble. Miała też świetne wyczucie co do fachowców. W lot umiała ocenić, który się nadaje i wykona robotę solidnie, a który to cwaniak, pijus i partacz.
Baśka w ogóle znała się na wielu sprawach
Świetnie gotowała, wkładając w to całe serce. Kiedy urządziliśmy kuchnię, kupiłem jej wieloczynnościowy robot kuchenny. Wydałem na ten cel masę kasy, ale przecież robot miał służyć nam obojgu. Byłem więc pewien, że to słuszna inwestycja. Baśka pomogła mi również wybrać meble i obstalować szafę. Zanim firma pana Sławka zjawiła się, aby ją zamontować, moja dziewczyna zrobiła porządek z moimi ubraniami. Miałem wtedy urwanie głowy w pracy. Kontrahenci z Turcji od tygodnia siedzieli nam na głowie. Nie było mnie widać spod roboty. Wracałem do domu wykończony, padałem na łóżko i byłem wdzięczny Basi, że co dzień rano mam wyprasowaną koszulę, idealnie dobrany krawat do garnituru, a nawet buty wypolerowane do połysku…
Czułem się trochę tym skrępowany, ale nie miałem okazji powiedzieć o tym Basi. Ona wieczorami tylko informowała mnie słodko: „Wyrzuciłam twoje adidasy… wiesz, te granatowe, były całkiem zużyte. No i T-shirty z komody. Zresztą niepotrzebne ci teraz takie ubrania. Musisz naprawdę porządnie wyglądać, żadnych starych łachów. Kupisz sobie nowe”.
Zgadzałem się z Baśką, nie do końca kojarząc, o czym ona mówi. Po dwóch tygodniach, gdy Turcy wreszcie pojechali, zostawiając na moim biurku podpisany kontrakt, odezwał się pan Sławek.
– Jutro montujemy szafę. O dziewiątej – zadzwonił, gdy zjeżdżałem do garaży pod firmą.
– Świetnie. Rano wychodzę do pracy, wpuści panów moja narzeczona. Zostawię pieniądze.
Przez cały następny dzień nie pamiętałem ani o panu Sławku, ani o jego ekipie, ani nawet o Basi.
Zajęty byłem nowym projektem
Tym razem dla klienta z Bułgarii. Gdy wróciłem wieczorem do domu, drzwi były zamknięte, ale szafa stała gotowa. Zupełnie zwyczajnie przyjąłem fakt, że moje ubrania wiszą już na swoim miejscu, wszystkie drobiazgi są starannie poukładane. Byłem dumny. No bo który facet ma taki porządek w szafie?! W domu panowała absolutna cisza, więc uznałem, że Baśka poszła do nocnego po wino, żeby uczcić ostateczne zakończenie remontu. Bawiłem się przesuwnymi drzwiami, gdy nagle zaczęło do mnie docierać, że w mojej nowej szafie nie ma choćby jednego Basinego fatałaszka. Nic. Nawet paska czy apaszki… Na biurku znalazłem krótki liścik, w którym Basia wyjaśniła, że się świetnie bawiła w ostatnim czasie, bo ona wprost uwielbia remonty, kupowanie mebli, urządzanie, ale teraz, kiedy już wszystko jest na swoim miejscu, nie ma powodu, żeby mi zabierać czas. Przecież miałem go dla niej tak mało…
Pisała jeszcze, że bierze robot kuchenny, który dostała w prezencie, a klucze zostawia u dozorczyni… Byłem załamany. Zaczął się dla mnie trudny okres. Znalazłem co prawda świetny sposób na prasowanie koszul – dozorczyni robiła to dla mnie za drobną opłatą – jednak z resztą domowych prac musiałem radzić sobie sam. Taka sytuacja trwała kilka miesięcy. Na moim uczuciowym horyzoncie nie pojawił się nikt, kto mógłby choć w części zastąpić Basię. Aż do ubiegłego piątku.
– Rafał, jedziemy jutro na działkę. Zabieram dzieciaki, Magdę i siostrę. Jedziesz z nami? Skoczymy na ryby, popływamy łódką po jeziorze… – zaproponował Jacek, dyrektor innego pionu, prywatnie sympatyczny gość, z którym czasem po pracy szedłem na drinka.
Zgodziłem się bez chwili wahania. Kilka dni wcześniej widziałem jego siostrę, Kamilę, i od tamtej pory kombinowałem, jak zdobyć od Jacka jej numer telefonu. Teraz nie musiałem się czaić i o nic prosić.
Okazja sama pchała mi się w ręce
Był tylko jeden szkopuł: skąd, u diabła, o 22 w przeddzień wyjazdu wezmę ubranie na taką okoliczność? W mojej szafie wisiały wyłącznie koszule z kołnierzykiem, kilka eleganckich garniturów, spodnie z dobrych tkanin… Kiedy w sobotę o szóstej rano Jacek podjechał swoją terenówką, stałem przed blokiem w czarnych butach i niebieskiej koszuli, jedynej sportowej marynarce… Nie byłem odpowiednio ubrany na działkę, a tym bardziej na połów ryb.
Widząc, jak mój strój różni się od ubrań towarzyszy wyprawy, zacząłem się głupio tłumaczyć, że nie byłem przygotowany. Mój wygląd został jednak powitany z przychylną wyrozumiałością, a Jacek zapewnił, że w domku na działce pożyczy mi coś odpowiedniego na grzbiet i stare kalosze. Wypad udał się znakomicie, a Kamila zaproponowała, że jeśli chcę, pomoże mi uzupełnić braki w garderobie. Jasne, że chcę, jeśli to ma być warunek dalszej owocnej znajomości…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”